Okno na prawdę

publikacja 18.06.2015 06:00

O geniuszu Benedykta XVI, majstrowaniu przy sumieniu i dobru, które jest zadziorne, z ks. prof. Jerzym Szymikiem rozmawia Szymon Babuchowski.

Okno na prawdę Henryk Przondziono /foto gość Ks. prof. Jerzy Szymik, poeta, teolog, w latach 2004–2014 członek watykańskiej Międzynarodowej Komisji Teologicznej, współpracownik „Gościa Niedzielnego”.

Szymon Babuchowski: Ukazał się III tom trylogii Księdza Profesora, zatytułowanej „Theologia Benedicta”. Długo już trwa przygoda z dziełem Josepha Ratzingera?


Ks. prof. Jerzy Szymik: Równe 10 lat. 19 kwietnia 2005 r., tuż po konklawe, na balkon bazyliki św. Piotra wyszedł Benedykt XVI, skromny, wycofany, przejęty. Przypomniały mi się słowa z góry Tabor, jakbym je słyszał: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. To nie było nic nadzwyczajnego – miliony katolików kojarzą różne słowa Ewangelii z postacią papieża – ale jednak czułem się tak, jak w późnym dzieciństwie, kiedy zaczynałem rozumieć, że mam być księdzem: prowadzony… No i potem przez 3 lata przeczytałem prawie wszystko, co napisał, potem rok myślałem nad koncepcją trylogii, a potem – czytając równolegle jego nowe papieskie teksty – przez 6 lat ją pisałem. Ręcznie, żelowym długopisem, dla radości wodzenia dłonią po czystej karcie papieru i zaczerniania jej myślą... W dniu, kiedy zacząłem pisać III tom, zadzwonił Tomek Jaklewicz: Jurek, papież ustąpił. To było kwadrans po napisaniu pierwszego zdania. 


Jak się Ksiądz z tym czuł?


Źle. Oczywiście rozumiałem, że to jest rzecz większa niż ja, i nie mnie oceniać papieża, ale wiedziałem, że z obecnością linii jego myślenia i nauczania będzie już tylko gorzej. Że łatwiej będzie teraz Benedykta wygumować – tak jakby między Janem Pawłem a Franciszkiem nie było nikogo. Natomiast powoli zacząłem też rozumieć, jaka tu jest lekcja dla mnie – wszystkie dobre dzieła życia muszą być oczyszczone przez cierpienie. I że muszę spuścić głowę wobec – użyję największych słów – wyroków Bożych. 


Jedna z Księdza książek nosi tytuł „Kocham teologię! Dlaczego?”. Dlaczego Ksiądz kocha teologię Benedykta?


Zajmuję się teologią przeszło 40 lat i większej nie spotkałem. Ani przenikliwszej i głębszej diagnozy współczesności. Poznałem kogoś, kto na najgłębszym poziomie wyjaśnia mi, co się dzieje – ze mną, z nami, ze światem.


Teologia jako diagnoza?


Skąd ma płynąć diagnoza, jak nie z nauki o Lekarzu przywracającym zdrowie zbawienia? A tym jest teologia. Benedykt XVI daje też receptę – fenomenalnie katolicką. 


W najnowszym tomie zderza Ksiądz ze sobą dwie postawy: „bez-bożność” i „po-bożność”. Czy żyjemy w czasach ich szczególnego ścierania się? 


Ścierały się zawsze, ścierają się i dzisiaj. Natomiast na pewno za mojego życia polaryzacja nabrzmiewa, szarpanina staje się bardziej widoczna, coraz ostrzejsza i – jak zawsze – jest walką na śmierć i życie. Na wieczną śmierć i wieczne życie.


Zatem być chrześcijaninem to walczyć? W motcie książki Benedykt XVI mówi: „Prawdziwe dobro jest zadziorne...”.


„…ponieważ chce dobra innych, któremu oni często sami się przeciwstawiają. Właśnie w tej zadziorności dowodzi ono swojej prawdy i powagi”. To prawda. Ale łagodność, budowanie pokoju, umiejętność wybaczania, cierpliwość znoszenia innych i siebie – wcale nie zostały zdezaktualizowane. Chodzi tylko o to, że życie bez zrozumienia, iż jest ono „bojowaniem”, może stać się bezkształtną breją, w której dobro zniknie, wessane w bylejakość jak w bagno. Rzecz jasna, że to miłość jest celem i żadne jej podróbki nie są w stanie nasycić ludzkiego serca. Ale właśnie bez wytrwałości, zdolności ponoszenia ofiar czy zadziorności dobra wobec zła – miłość jest niemożliwa, jest nie do ocalenia. 


Drugie motto mówi o baranku, na którego chcą się rzucić lwy, wilki i tygrysy. Jak walczyć, będąc barankiem?


Odpowiedzią jest Pan nasz Jezus Chrystus i synteza Jego postaw. On, Boży Baranek, użył jednak powrozów w świątyni i supertwardych słów w polemice z faryzeuszami? Miłość, czyli pragnienie dobra kochanego, musi być przewodnikiem. Miłość wie, kiedy czule przytulić, a kiedy surowo napomnieć… Dlatego cała moja trylogia jest o Chrystusie. On jest Rabbuni, nauczycielem. Nikt inny.


Kto lub co jest dziś lwami, wilkami, tygrysami?


W sensie najgłębszym i ostatecznym – mój grzech. To on chce przegryźć mi aortę, którą płynie we mnie krew Baranka. Decydująca walka toczy się w moim wnętrzu. Ale mój grzech ma na usługach zło zewnętrzne, zło świata, w którym tkwię. I Benedykt XVI, jak zarazem na pasterza i profesora przystało, był wytrawnym tropicielem i demaskatorem tego zła – ideologicznego, kulturowego, politycznego. Czytając go, co rusz dowiadywałem się rzeczy, których mi jeszcze do tej pory nikt w życiu nie powiedział. Poznałem na przykład pojęcie regio dissimilitudinis, pojawiające się w łacińskim przekładzie Ewangelii w przypowieści o synu marnotrawnym, który odjechał w „dalekie strony”. Po polsku to „kraina niepodobieństwa” albo „kraina, gdzie wszystko jest inaczej”. Wszystko jest tu inaczej niż chciał Stwórca: kobieta chce być mężczyzną, mężczyzna – kobietą. Którzy mają się narodzić – są zabijani, człowiek nie jest poczynany w kobiecym łonie, ale produkowany w szkle. A w końcu ludzie, mieszkańcy tej krainy, dalekiej od Ojca, marzą o karmie dla świń, ale nawet ona jest dla nich już nieosiągalna.


Myśli Ksiądz, że możliwy jest dialog z „krainą niepodobieństwa”?


Zależy od rozumienia pojęcia dialogu. Na pewno nie wolno zakładać końskich klapek i udawać dla świętego spokoju, że morderca jest niewinnym przedszkolaczkiem. Z diabłem się nie dyskutuje, tylko mu się sprzeciwia. Natomiast jest możliwy dialog jako wywiedziona z miłości próba dotarcia do umysłów i serc uwiedzionych przez bezbożne ideologie. Musimy szukać pokoju i porozumienia, współpracować dla wspólnego dobra z ludźmi, którzy myślą inaczej. Trzeba też mieć świadomość, że nie zjedliśmy wszystkich rozumów; że możemy nie mieć podobnych doświadczeń ze złem i cierpieniem jak ateista X czy Y. Ale nie można mówić, że ateizm jest równie dobry jak teizm.


Dlaczego?


Bo ateizm jest kłamstwem, po prostu. Prawdą jest to, że Bóg jest i że jest Bogiem, czyli wszechmocną miłością. Wiem to od Chrystusa: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” – powiedział Jezus cynicznemu pseudointelektualiście, który właśnie ze zwątpienia w istnienie Prawdy miał mieć za chwilę Chrystusową krew na rękach, krew, którą fałszywie i na próżno próbował zmyć... I po to jest Kościół – żeby znana dzięki Jezusowi prawda o Bogu była dostępna dla wszystkich ludzi, czasów i miejsc. Dlatego nie można ateizmowi przyklaskiwać ani na nim – na najstraszliwszym kłamstwie w dziejach świata – niczego budować.


Jak to możliwe, że utopijne filozofie, takie jak marksizm, uwiodły tylu współczesnych intelektualistów?


Człowiek odcięty od Boga, np. przez wychowanie, albo oślepiony złem własnym bądź cudzym jest podatny na różne duchowe, moralne i intelektualne choroby. Niektóre mają charakter epidemii. Ponieważ nie ma Boga, więc sami musimy tę ziemię zagospodarować po swojemu. No i się zaczyna: wyrzynamy kapitalistów, szlachtujemy szlachtę, gazujemy Żydów, nie pozwalamy urodzić się kalekom. Podstawowa lekcja Benedykta XVI jest taka, że istnieje najgłębszy z możliwych związek Boga, Jego obecności bądź nieobecności, ze wszystkimi sprawami naszego życia. Jeśli nam się wydaje, że sprawę Boga możemy odłożyć i przenieść na dalszy plan, a teraz mamy do zrobienia rzeczy ważniejsze niż Bóg – głęboko się mylimy i niszczymy właśnie to, co uznaliśmy za ważniejsze od Boga.


I stąd „po-bożność”, która stała się tytułem drugiej części III tomu? To słowo trochę wstydliwe, nawet przez katolików opatrywane cudzysłowem. 


Katolicyzm jest anachroniczny, nie nadąża i do narożnika, co? Jak się go będzie zasypywało gradem ciosów, to trafi się i ten nokautujący? Nawet podstawowe wyznanie starożytności: „Kyrios Jesus”, mówiące o tym, że Jezus jest Panem, a po polsku brzmiące „Pan Jezus”, zostało zinfantylizowane. Myślę, że to samo spotkało „pobożność”. Natomiast jeśli rozbijemy to słowo po Norwidowsku: „po-Bożność” – dostrzeżemy, że chodzi tu o Boga. To Jego obecność bądź nieobecność jest absolutnie decydująca dla wszystkiego w życiu.


A co zostaje bez Niego?


Z najnowszej historii – częste: siedemnastolatek dorasta w rozbitej rodzinie i na brutalnych grach, pewnego dnia bierze kałasznikowa, wykasza pół szkoły, na koniec strzela do siebie. I co? Białe marsze, „to był dobry chłopak, nie rozumiem, jak…”. Przed szkołą tabliczki „gdzie był Bóg?”. Najpierw całkowicie wyrwało się Boga z tej przestrzeni, pozdejmowało krzyże z klas i szyj nauczycielek, zrezygnowało z katechezy, odpowiedzialnością za przemoc obarczyło ciemny Kościół i patriarchalną rodzinę, zamieniło się kościoły w piwiarnie i domy publiczne, a potem się pyta: gdzie jest Bóg?


Owocem pobożności ma być radość, ale „zarzucaniu sieci w morze świata”, o którym mówi Benedykt, towarzyszą często opór i niepowodzenia. Jak w tej sytuacji zachować w sobie radość?


Radość nie może być suszeniem zębów ani wesołkowatością. Prawdziwa radość jest wtedy, kiedy pokonana zostaje śmierć. Przecież za niedługi czas w tym miejscu zupełnie inny dziennikarz porozmawia z zupełnie innym profesorem, a po nas pozostaną blade wspomnienia… Chrześcijaństwo jest genialne właśnie dlatego, że ma odpowiedź na pytanie o śmierć, o przemijanie; chrześcijaństwo ma Chrystusa, dzięki któremu miłość może być wieczna. A niczego innego nie pragniemy.


Co Ksiądz odkrył świeżego w szkole modlitwy Benedykta?


Że ważne są nie formy, ale stanięcie w miejscu, w którym stoi Chrystus – Syn wobec Ojca. Istotą modlitwy jest taki oto ruch serca: tak, Ojcze, Ty masz rację, Twoja wola niech się stanie. Niech się dzieje z moim życiem to, co Ty chcesz. 


Współcześni mówią, że trzeba przede wszystkim słuchać sumienia...


…także wtedy, gdy kwestionuje naukę Kościoła. Benedykt uczy: oczywiście, trzeba słuchać bezwzględnie sumienia, natomiast problem jest głębszy – jak doszło do tego, że sumienie nie reaguje na grzech, że moralny system obronny nie działa? To tak jak z metanomierzem w kopalni. Wystarczy go podrasować, jest spokój, fedrujemy i to właśnie jest przyczyną największych tragedii. Benedykt mówi: nie wolno majstrować przy sumieniu – ono ma być oknem na wspólną nam prawdę, a nie peleryną subiektywizmu. Bóg dał nam w nim genialnego papieża. „Podobno w ostatnim czasie znów często siada do fortepianu i gra Mozarta”. To ostatnie zdanie mojej książki. Zapraszam do jej lektury.

TAGI: