GOSC.PL |
publikacja 16.06.2015 06:00
W diecezji ruszył coroczny projekt ewangelizacji wioskowej. Tym razem objął 12 wiosek sąsiadujących ze Skrzatuszem.
Katarzyna Matejek /Foto Gość
Pytanie o imię, serdeczna, wręcz czuła modlitwa, dotyk dłoni. Bliskość
To nie przypadek, że wybrano właśnie tę część diecezji. W sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Skrzatuszu odbywał się niemal równolegle III Ogólnopolski Kongres Nowej Ewangelizacji. Poświęcony był tematyce ewangelizacji wsi, a to właśnie w naszej diecezji od 9 lat realizowany jest projekt ewangelizacji wioskowej. Kilka dni przed kongresem grupy ewangelizatorów ruszyły w teren, by na jego zakończenie sfinalizować akcję wspólnie z uczestnikami kongresu, którzy ściągnęli do Skrzatusza z całej Polski. Nie tylko aby rozmawiać o tym, jak nieść Ewangelię na wioski, ale by nauczyć się tego w praktyce.
Przecież jesteśmy wierzący
Krępsko, jedna z filii parafii Stara Łubianka, zostało postawione na nogi o 7.35. Wraz z dzwonkiem na lekcje rozpoczęło się pierwsze z kilku spotkań przygotowanych przez Diecezjalną Diakonię Ewangelizacji Ruchu Światło–Życie. Uczniowie szkoły podstawowej zebrali się w dużej sali, by usłyszeć o przesłaniu Ewangelii skierowanym do każdego z nich osobiście. Naukę rekolekcyjną wygłosił moderator ekipy ewangelizacyjnej ks. Remigiusz Szauer. Wspólne śpiewanie oraz świadectwa wiary złożone przez młodzież wskazywały uczniom, że Kościół to nie budynek we wsi, lecz wspólnota wierzących. Już poprzedniego dnia sąsiedzi z Plecemina gościli ewangelizatorów. Ich entuzjazm szybko rozniósł się echem po okolicy. Niektórzy ciągnęli za nimi także nazajutrz, po sąsiedzku. Może znów namaszczą dłonie, spojrzą, dotkną, porozmawiają. Tak prawdziwie.
Trudno powiedzieć, czy to hasło „ewangelizacja” przyciągnęło mieszkańców na spotkanie z nietypowymi gośćmi. Bo co to tak naprawdę znaczy? My „przecież wierzący jesteśmy”. Natomiast wyraźnie zarysował się obraz spotkań, które proponowały prawdziwą bliskość. A ta dziś jest w cenie. Dotyk to już coś rzadkiego między ludźmi. Zwykłe pytanie „jak masz na imię” to dla niektórych za duża poufałość. A oni – ewangelizatorzy – właśnie się „spoufalili”. Przekroczyli progi domów. Milczeli przy stołach niezręcznie, wywołując niechcący zwierzenia. Podczas modlitwy błogosławieństwa kładli ręce na ramionach obcych sobie ludzi. Jak ci na imię? – pytali. Prosili Wszechmogącego Boga o dobro dla nieznajomych. Uśmiechali się, patrzyli prosto w oczy, szczerze. Za młodzi są? Zbyt krótko tu byli? Może. A jednak dali coś prawdziwego.
Zamknięte drzwi
– Prawie jak w Boże Ciało? – jedna z parafianek próbuje przewidzieć, co dziś w Krępsku będzie się działo. Ks. Remigiusz szybko podchwytuje zaczepkę: – Więcej! – woła, żeby dotarło aż pod chór kościoła MB Częstochowskiej. Kilka kobiet porzuciło w środku dnia swoje zajęcia i przyszło tu o 15.00 na Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Niewiele ich. Pięć. Bo to wtorek, środek tygodnia. Potem w nieco senne popołudnie ewangelizatorzy ustalili plan marszruty. – Tu są tylko trzy ulice, ta, ta i ta – pokazuje ręką ks. Remigiusz. Błogosławi każdego z ekipy krzyżem na czole. Oni dzielą się na dwuosobowe zespoły.
Gerard Kaszczuk i Michał Burzyński idą razem. Drzwi domu leżącego na skraju wioski zamknięte. Następnego również. Na niektóre podwórka strach wejść z powodu psów. A dzwonków u bram nie ma. Trzeba krzyczeć: „Dzień dobry!”, może ktoś wyjdzie przed próg. Ktoś w końcu otwiera, ale o Bogu nie ma zamiaru rozmawiać. – Nie mam o czym. Przyjmuje jednak obrazek z wypisaną godziną wieczornego spotkania w kościele. Zgadza się podać intencję. Pomodlą się podczas Mszy św. To już coś. Gerard i Michał nie zniechęcają się. Tam, gdzie nikt nie otwiera, zostawiają pisemne zaproszenie. Szukają wejść do kolejnych domów. Są pierwszy raz na takiej akcji. – Zobaczymy, co Bóg da – mówi zdyszany Gerard. Właśnie weszli pod górkę, ale zarośnięta brama okazała się bramą cmentarną. – Tu będzie łatwiej – śmieją się obydwaj.
– U nas w mieście jest dużo wydarzeń kościelnych. Tutaj jedynie niedzielna Msza – Michał tłumaczy powody, dla których dał się namówić na akcję. – Chciałbym, żeby ludzie zobaczyli, że Kościół żyje, że są w nim aktywni ludzie. W mediach im tego nie pokażą.
Bez okularów
Za stawem rysuje się jakiś blok. Na drzwiach niektórych mieszkań nie starte jeszcze po Trzech Królach „K+M+B”. – Może tu nas przyjmą? – zastanawiają się ewangelizatorzy. Mają rację. Tu ktoś już czekał. – Wieczorem w kościele? – waha się gospodarz. To pan Jan, 77-latek. – Raczej nie przyjdę. Ciśnienie – tłumaczy się. Rzeczywiście, jedną z szafek zajmuje sterta lekarstw. Toteż intencja o zdrowie jest jedną z pierwszych, które podaje młodzieńcom. Oni spisują je na kartce, a kartka jest duża. – Niech się pan nie krępuje, dużo tu się zmieści – zachęcają. No więc wpada intencja za rodzinę. A wraz z intencją – opowieść.
77 lat trudno streścić, ale jest tu coś i o miłości, i o śmierci, i o tym, że kontaktu z dorosłymi synami prawie nie ma. O Bogu? Pan Jan niedosłyszy. – Muszę sobie „ucho” założyć – mówi, bezskutecznie szukając aparatu słuchowego. W końcu wyjaśnia, że Bóg jest dla niego ważny, że zawsze był obecny w jego życiu. Czy potrzebuje czegoś więcej? Nie bardzo. Msza św. co niedziela, modlitwa, majowe wystarczają. Może dla tych młodych, co to we wsi nie mają ze sobą co zrobić, to by się przydało.
Minęło pół godziny. Dużo uśmiechu z obu stron, gospodarz w żaden sposób nie nalega, by się pożegnać. Chyba mu przyjemnie rozmawiać z ludźmi, którzy go nie oceniają. Swoi przecież mają te niezośne okulary, przez które wszystko blednie, nawet miłość na jesieni życia. A tu ktoś słucha. Bez uprzedzeń. Mimo kłopotów z ciśnieniem pan Jan jednak zjawia się na wieczornym spotkaniu w kościele. Uśmiecha się z ławki.
Wygwizdowo?
Na podwórku uwija się przy garażu mężczyzna w roboczym ubraniu. W Krępsku tylko pracuje. Zjeździł na tirze Europę, ale mimo że tu zarobi dwa razy mniej, mimo że tu wygwizdowo, woli spokojne życie. – Tam to tylko autostrada, bez końca. A tu jest spokój, nie? – pyta Gerarda i Michała, którzy usiłują go zaprosić na wieczór do kościoła. Wyrwie się, jak się wyrobi. Ale Niemców ugościć jeszcze musi. Dziękuje za zaproszenie. Przyjął obrazek i obietnicę modlitwy.
Gospodarzowi 8-hektarowego gospodarstwa ekologicznego ewangelizacja nie jest obca. Sam przyjmował tu młodzież na spotkania o charakterze rekolekcyjno-rekreacyjnym. Kapliczka na pagórku, stodoła przekształcona na salę spotkań, ściana upamiętniająca postać Jana Pawła II i druga, będąca wielką mapą, na której w miejscach sanktuariów Maryi widnieją Jej wizerunki. Sam się doprasza: no, jak mnie zewangelizujecie? Wydaje się zaczepny, ale nie broni swego progu. Przeciwnie, biegnie po krzesła.
Rozmowa jest długa. O wszystkim, tzn. i o Krępsku, Bogu tutaj i o świecie, Bogu tam. Kto tu się od kogo uczy? Padają też uwagi: wpadacie na parę godzin i myślicie, że kogoś nawrócicie? I to jeszcze tacy młodzi? I do tego z miasta? – Miasto nic nie da wsi – mówi zdecydowanym tonem gospodarz. – Ludzie na wsi, mimo braku wykształcenia, mimo zapijania życia, jednak mają tradycyjne wartości. W mieście to zanikło, bo nie macie kontaktu z naturą. Ewangelizatorzy opuszczają gospodarstwo nieco zmieszani. Co mogą poradzić na to, że są młodzi? – Ale mamy doświadczenie Boga – burzy się na późniejszą relację kolegów Paulina. – To nie jest sprawa wieku.
Mimo wszystko Gerard i Michał doceniają spotkanie. Mogą się z niektórymi rzeczami nie zgadzać, ale takie prawdy, którymi dzielił się doświadczony 67-latek, nie leżą na chodnikach. To znaczy w mieście. Leżą tu, na brzegu stawu, skraju lasu. Na wsi. Czy to była ewangelizacja? To była rozmowa ludzi. O życiu, geografii, polityce, Bogu. Tu nikt się nie nawrócił. Ale parę osób się spotkało.
Dotyk liturgii
To nie jest jakaś ogromna procesja, ok. 50 osób, choć we wsi mieszka ich ze 300. Gospodarze domów, które mija liturgiczny orszak, takiej okazji jeszcze nie mieli, by nie kropidłem, ale samym Najświętszym Sakramentem błogosławić ich budynki, zagrody, pola. I ich samych. Ulice puste. Trzeba wiary, że krzyż zakreślany przez kapłana monstrancją przeniknie ściany i ukrytych w nich ludzi. Eucharystia zgromadziła najwięcej wiernych. Miała nieco odmienny, rekolekcyjny charakter. Sprawowana bez pośpiechu, z zatrzymaniem się na wyjaśnienia znaków liturgicznych. Na przekonywanie krępszczan, że Pan Bóg interesuje się ich prywatnymi sprawami. Na naznaczenie czół i dłoni każdego pobłogosławionym olejkiem, na końcowe błogosławieństwo indywidualne, podczas którego grupa ewangelizatorów towarzyszyła kapłanowi poprzez modlitwę i gest dłoni położonych na ramiona. A więc dotyk, spojrzenie, dźwięk słów, zapach pobłogosławionego olejku. A potem kiełbasy z ogniska, gdzie rozmowy już luźniejsze, choć nie wszystkie, bo to właśnie wtedy niektórzy wykorzystali sytuację, by podejść do ks. Remigiusza i podjąć ważne tematy dotyczące wiary. Ewangelizacja? Przede wszystkim spotkanie. I może właśnie o to w tym chodzi?