Różaniec nie dla mięczaków

GOSC.PL |

publikacja 16.06.2015 06:00

Z Maciejem Brzostkiem, bokserem, trenerem MMA, o modlitwie przed walką, niegrzecznych chłopcach, krzyżu i testamencie żołnierzy niezłomnych rozmawia Jan Hlebowicz.

Maciej Brzostek Maciej Brzostek
Jan Hlebowicz /Foto Gość

Jan Hlebowicz: Ten krzyż, który nosisz na piersi, to dla ozdoby?

Maciej Brzostek: Absolutnie nie. Jezus towarzyszy mi zawsze, kiedy wychodzę na ring. Stoi za każdą moją wygraną walką i sportowym sukcesem.

A nazbierało się tego trochę. Zdobyłeś złoty medal w Pucharze Polski i dwa brązowe krążki w mistrzostwach kraju.

Nie doszedłbym do tego wszystkiego, gdyby nie różaniec w ręku.

Do czego bokserowi potrzebny różaniec?

Jest taki stereotyp, że jak ktoś się modli, to znaczy, że jest słaby. Bo przecież prawdziwy twardziel jest tak mocny, że poradzi sobie z każdym problemem sam i podźwignie się z upadku o własnych siłach. Bzdura. Prawdziwy facet modli się na różańcu, potrafi uklęknąć, złożyć ręce do modlitwy i prosić Boga o pomoc. To daje siłę.

I spokój ducha?

Dokładnie. Różaniec to zasady, a ludzie zasad nie lubią. Myślą, że ich brak oznacza wolność. Żadną wolność, raczej zniewolenie. Robisz wszystko, na co masz ochotę, grzeszysz i wydaje ci się, że jesteś szczęśliwy. Do momentu aż coś pęknie. Nie warto zaglądać w ciemność... bo potem może być trudno znaleźć drogę powrotną.

Prosisz Boga o zwycięstwo?

Nigdy. Raczej o siłę i zdrowie. Proszę też Jezusa o to, żebym nie doznał kontuzji. Podobnie przeciwnik. Zawsze przed walką rozmawiam też ze swoim Aniołem Stróżem: „Uchroń mnie przed nokautującym ciosem, kieruj pięścią rywala tak, bym nie oberwał za bardzo”. (śmiech)

Spotykasz ludzi, którym przeszkadza krzyż na piersi albo różaniec w ręku?

Mówię otwarcie, że w życiu kieruję się zasadami płynącymi z Ewangelii i pomaga mi to jako trenerowi. I ludzie to akceptują. Niestety, często katolicy zachowują się tak, jakby wstydzili się tego, kim są. Pozwalają, by inni szydzili z wartości, które są dla nas święte. Z Biblii, krzyża czy różańca. Myślę, że dlatego dla wielu osób chrześcijanin to synonim słabości. Uważam, że musimy twardo bronić swoich wartości i opowiadać o nich z dumą.

Trenujesz wielu utytułowanych zawodników. Modlicie się razem przed walką?

Ostatnio mój zawodnik walczył w KSW 31 [Konfrontacja Sztuk Walki – przyp. red.]. Tuż przed wejściem na ring poprosiliśmy księdza o błogosławieństwo. Dopiero po nim wiedzieliśmy, że jesteśmy gotowi na walkę i zwycięstwo. Oczywiście nie wszyscy sportowcy, których prowadzę, są wierzący, mają potrzebę modlitwy czy rozmowy z duchownym. Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebym ja się za nich pomodlił.

Twoimi podopiecznymi są także młodzi zawodnicy, dopiero rozpoczynający karierę. To chyba nie są grzeczni chłopcy...

Niektórzy mają trudne charaktery i często chcą iść drogą na skróty. Imprezy do białego rana, alkohol i mocniejsze używki, łamanie wszelkich możliwych zasad. Tak bywa.

Rozmawiasz z nimi o Bogu?

Wielu ma dystans do księży i do Kościoła. Ulegają antykatolickiej propagandzie, którą słyszą z mediów. Dlatego nie głoszę im kazań, nie namawiam do tego, by – tak jak ja – sięgali po różaniec. Pokazuję, że można żyć i trenować inaczej. Wpajam im zasady, którymi sam się kieruję. Wierzę, że chęć modlitwy i rozmowy z Bogiem przyjdzie sama.

Jakie to zasady?

Po zdobyciu złotego medalu w Pucharze Polski trener powiedział mi: „Maciej, jesteś mistrzem w ringu, bądź też mistrzem poza nim”. Wziąłem sobie te słowa mocno do serca. Jako trener staram się nie robić rzeczy, których bym się wstydził. Kiedy mówię swoim zawodnikom: „Nie pij”, to sam nie piję. „Nie pal”. Też nie palę. „Odżywiaj się zdrowo”. Przestrzegam diety. Chcę, żeby widzieli, że moje słowa są poparte faktami.

Słuchają?

Tłumaczę: „Jak się schlejecie albo będziecie balować przez całą dobę, to nie zrobicie dobrego treningu. A jak nie zrobicie dobrego treningu, to przegracie walkę”. I to ich przekonuje. Niedawno podszedł do mnie jeden z podopiecznych i mówi: „Dziękuję, trenerze, że wyciągnął mnie trener z bagna, w którym tkwiłem jeszcze rok temu”. W takich chwilach widzę wyraźnie, że to, co robię z tymi młodymi chłopakami, ma sens.

Maciej Brzostek – człowiek bez skazy?

Jasne że nie. Grzeszę jak każdy. Upadam. I wciąż mam pewne sprawy niepoukładane. Ale chociaż tak jest, to nie uciekam na widok księdza i nie omijam kościołów szerokim łukiem. Rozmawiam z zaprzyjaźnionym kapłanem, dzielę się wątpliwościami, pytam, w jaki sposób mogę moje błędy naprostowywać.

A w życiu sportowym zawsze byłeś tak poukładany?

Od 13. roku życia całe dnie spędzałem w sali, trenując, i walczyłem w zawodach. Nie czułem później potrzeby, by wyjść na ulicę i walić napotkanych ludzi po głowie. Mam przecież to na co dzień. (śmiech)

Otwarcie mówisz, że wzorem do naśladowania są dla Ciebie... żołnierze niezłomni.

Kiedy słyszę słowa Danuty Siedzikówny „Inki”, wypowiedziane tuż przed śmiercią: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”, zawsze mam ciarki na plecach. Żołnierze niezłomni poświęcili swoje marzenia o rodzinie, miłości, nauce, karierze, broniąc ojczyzny. Kierowali się przy tym fundamentalnymi wartościami, takimi jak: wytrwałość, męstwo, odpowiedzialność, uczciwość, i dlatego powinni być przykładem dla kolejnych pokoleń. Oni nie zginęli na darmo. Pozostawili nam testament, który musimy wypełnić swoją postawą każdego dnia.

TAGI: