Ogrody (zbyt) zielone

Andrzej Macura

Chwasty też są zielone. Ale gdzie rosną jest też dobra gleba dla szlachetniejszych roślin.

Ogrody (zbyt) zielone

Jeśli do kościoła chodzi w niedzielę mniej niż połowa parafian, to znaczy że większość z nich porzuciła praktyki religijne – usłyszałem niedawno podczas dyskusji, której uczestnicy zastanawiali się nad stanem wiary naszego społeczeństwa. Czy faktycznie z naszą wiarą jest tak źle?

Patrzę na wyniki badań tzw. „dominicantes” (czyli uczestniczących w niedzielnej Mszy) sprzed dwóch lat. Są diecezje, gdzie do kościoła chodzi ponad połowa zobowiązanych (czyli, jak się przyjęło, 82 procent parafian, bo nie są zobowiązane do uczestnictwa w Mszy małe dzieci czy ludzie chorzy i niedołężni), są i takie, w których jest to niespełna 25 procent. Ciekawe ilu z nich chodzi do kościoła regularnie. Bo może się przecież okazać, że część z tych policzonych chodzi np. raz w miesiącu. Tym samym można okazać się, iż odsetek tych, którzy wprawdzie na niedzielne Msze chodzą, ale nieregularnie, będzie większy. No to ilu porzuciło praktyki?  A przecież chodzenie w niedzielę na msze to tylko jedna z praktyk. Jest jeszcze np. spowiadanie się, jest posyłanie dzieci do pierwszej komunii, przyjmowanie kolędy...  No i pozostaje to najważniejsze pytanie: na ile porzucenie praktyk jest porzuceniem wiary?

Obrazek z czasów, gdy jeszcze pracowałem w szkole. Przychodzą do mnie maturzyści: „chcemy jechać na Jasną Górę”. Nie ma sprawy. Przez kilka lat umawiałem się z kolejnymi grupami na terminy, w których nie przepadały im już żadne lekcje. I nie wynajmowaliśmy autobusu, a podróżowaliśmy pociągami. Mimo to kilkanaście osób zawsze się pojawiało. Jasne, przed maturą pobożność wzrasta. Ale to znaczy, że wiara ciągle była w życiu tych młodych ludzi ważnym punktem odniesienia. Może nie zawsze sobie to na co dzień uświadamiali, ale tak właśnie było. A gdyby zobaczyć ich zachowanie już na miejscu, jak klęczeli, ustawiali się w kolejce do spowiedzi, jak przeżywali wspólne odmówienie różańca na jasnogórskich wałach...  Zresztą podobnie bywało i podczas szkolnych rekolekcji. W naszej szkole wiedzieli, że im nikt głowy za nieobecność nie urwie. Mimo to gromadnie przychodzili. I to nawet ci, których „na oko” trudno było posądzać o jakąś głęboka wiarę. Czemu?

Wypowiadanie surowych opinii na temat wiary Polaków, zwłaszcza jej „jakości” (cokolwiek owa jakość oznacza) weszło nam chyba w krew. Tymczasem rzeczywistość każe być większym optymistą. Bo jeśli jest tak źle, to czemu różne religijne imprezy ciągle gromadzą tylu ludzi? Ot, taka pielgrzymka mężczyzn do Piekar czy inne, podobne. A gdyby ilość uczestników różnych takich imprez sumować? Czy ktoś np. policzył ile co tydzień ludzi uczestniczy w rekolekcjach w dziesiątkach rozsianych po całej Polsce domów rekolekcyjnych?  Albo uczestniczy w spotkaniach modlitewnych?

Nie chodzi o to, by wpaść w samozadowolenie. Raczej tylko o to, by zobaczyć też znaki nadziei. Jasne, ogrody wiary często zielenią się nie szlachetnymi roślinami, tylko pokrywającymi je chwastami. Ale gdzieś tam pod nimi z ziaren słowa Bożego kiełkują też rośliny bardziej szlachetne, gotowe, gdy tylko ubędzie chwastów (czyli według Jezusa trosk doczesnych i ułudy bogactwa) wystrzelić ku słońcu i przynieść plon.

Zresztą... Nie sposób czasem gorzko nie zapytać na ile deklarowana i praktykowana wiara przynosi faktycznie dobre owoce. Czasem przecież – by znów trzymać się ewangelicznego porównania – rzekome światło w nas bywa ciemnością...