Nawrócony

Joanną Bątkiewicz-Brożek

publikacja 21.05.2015 06:00

Przyśniła mi się Matka Boża. Trzymała na rękach dziecko. Dała mi we śnie wybór: albo przyjmuję to dziecko – czyli Jezusa, albo brnę dalej w śmierć, w islam – mówi Moh-Christophe Bilek w rozmowie z Joanną Bątkiewicz-Brożek.

Nawrócony Peter Potrowl

Joanna Bątkiewicz-Brożek: O Chrystusie usłyszał Pan z radia.

Moh-Christophe Bilek: Kończyła się właśnie wojna w Algierii. Był koniec lat 60. Francja zamykała tam szkoły i mój ojciec stawał na głowie, żebyśmy przyjechali do Francji kontynuować edukację. Przyjechaliśmy do Paryża, szybko znalazł tu pracę. Ojciec wstawał wcześnie. Dom był już na nogach o piątej rano. O tej porze w radiu RTL zaczynała się prowadzona przez szwajcarskich protestantów audycja. Wtedy w ogóle nie wiedziałem o istnieniu Jezusa Chrystusa i Ewangelii. W islamie jej lektura jest zabroniona. Dzisiaj coraz więcej muzułmanów odkrywa Ewangelię – jest internet, są media.

Ale nie nawracają się masowo.

Wielu z nich jednak odkrywa, że przez wieki islam kłamał na temat Jezusa. W Koranie ma na imię Isa i to zupełnie nie ten sam Jezus co w Piśmie Świętym. Zapowiada przyjście Mahometa. Nie umarł na krzyżu, nie zmartwychwstał. Dla mnie najbardziej zadziwiające było, że w audycjach radiowych o Bogu mówiono jako o dobrym i kochającym Ojcu. I że są ludzie, którzy nazywają się dziećmi Boga – rzecz także nieznana w islamie.

Pana nawrócenie było nagłe?

Dwa lata się wahałem. Odkryłem w tym czasie, że są ludzie, którzy oddają swoje życie za Jezusa. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Czytałem o św. Katarzynie, św. Franciszku z Asyżu, poznałem życie Karola de Foucauld i św. Maksymiliana Kolbego. To było dla mnie niesamowite, że ktoś jest gotów oddać życie za innych w imię Chrystusa. W islamie to jest niemożliwe.

W imię Allaha też potrafią ginąć.

Ale zabijając innych. Tylko wtedy oddają życie, kiedy mogą przelać krew innych w imię Allaha. Męczennicy islamscy zabijają w imię Boga!

Kiedy nabrał Pan pewności, że chce iść za Jezusem?

Miałem 17 lat. Pamiętam ten dzień: przyszedłem do rodziców i powiedziałem, że chcę przyjąć chrzest. Ojciec strasznie mnie zbił. Ale ja powtórzyłem: chcę iść za Jezusem Chrystusem. Wtedy matka chwyciła mnie, a ojciec wylewał na mnie wiadra lodowatej wody.

Nie otrzeźwiał Pan?

Przeciwnie. Ojciec postawił mi wtedy warunek: albo przestajesz mówić o chrześcijaństwie, albo natychmiast wracasz do Algieru. W islamie rodzice muszą dopilnować, by dzieci praktykowały, niemożliwa jest sytuacja, by przestać się modlić, czytać Koran. W chrześcijaństwie żaden rodzic nie zbiłby dziecka za to, że nie poszło na Mszę św. Dziś zdarza się, że rodzice zabijają swoje dzieci za to, że te chcą opuścić islam.

Bał się Pan, że ojciec Pana zabije?

Bałem się ojca. Byłem niepełnoletni. Poddałem się więc jego decyzji i wyjechałem do Algierii. Podróżowałem przez Turcję, Iran. Chciałem za wszelką cenę sprawdzić, czy muzułmanie są lepsi od chrześcijan.

I co?

Oczywiście, że są dobrzy muzułmanie, tacy, którzy dla innych czynią wiele dobra. Ale szybko zweryfikowałem, że to jednak wyjątki.

Nie jest Pan zbyt surowy?

Islam nie nakazuje nikomu czynić dobra wobec drugich. Nie ma tam zapisu o miłości bliźniego. Tacy ludzie jak Matka Teresa w islamie się nie zdarzają. Nauczanie Jezusa o miłości jest całkowicie obce muzułmanom.

To straszne, co Pan mówi.

Mnie też to przerażało. To jest przyczyna nienawiści i tego, że islam tak wiele problemów sieje w świecie.

Poznałam w Libanie dobrych muzułmanów, mocno wierzących. Nie wydaje mi się, żeby nienawidzili ludzi.

Wśród chrześcijan też są różni ludzie. Nawet tacy, którzy sieją zamęt i niewiele mają wspólnego z nauczaniem Jezusa. Chodzi mi o to, że islam jest podszyty nienawiścią, zaś brak zapisów i nauki o miłości prowadzi jego wyznawców do tak ekstremalnych sytuacji jak powstanie Państwa Islamskiego. Wszystko, co nie jest islamem, w ich przekonaniu trzeba zniszczyć. Ludzie, o których pani mówi, z Libanu, jak sądzę, nie przyjęli dogmatu islamu. Tacy są wszędzie, także w Algierii. Ale oni w oczach islamistów nie są dobrymi muzułmanami. Poza tym szanują żony, a dzieci nie traktują jako własności podległej tylko mężczyźnie. I tacy muzułmanie najczęściej opuszczają Iran, Pakistan i przyjeżdżają do Europy. Bo tu mogą żyć w wolności.

I terroryzować Europejczyków. Przykład zamachu na „Charlie Hebdo”.

Pierwsza imigracja, jeszcze za prezydentury Françoise Mitteranda, była imigracją pokojową – muzułmanie przyjeżdżali np. do Francji w poszukiwaniu wolności i dobrobytu. Sprowadzili tu żony i doczekali się dzieci. A ich dzieci dzisiaj się radykalizują. Powstała sytuacja permanentnego konfliktu: bo zamiast się asymilować, izolują się i egzekwują swoje prawa do ramadanu, szariatu...

Wróćmy do Pana historii. Co przekonało Pana ostatecznie do wyboru chrześcijaństwa?

Był czerwiec 1970 r. Wahałem się, czy wrócić do Francji – byłem całkowicie bez pieniędzy. Miałem wtedy sen. Przyśniła mi się Matka Boża. Trzymała na rękach dziecko. Interpretacja jest bardzo osobista, ale zrozumiałem, że Maryja dała mi wybór: albo przyjmuję to dziecko – czyli Jezusa, albo brnę dalej w śmierć, w islam.

Mocne.

Sen powtarzał się kilkakrotnie. Zrozumiałem, że tak woła mnie sam Bóg i że nie mogę tego stracić. Wróciłem do Francji. Po dwóch miesiącach przyjąłem chrzest w Créteil, w kościele Saint-Christophe.

Tak po prostu poszedł Pan do księdza, mówiąc: jestem muzułmaninem i chcę się ochrzcić?

To były lata, kiedy niewielu muzułmanów przechodziło na chrześcijaństwo. Historia jest ciekawa. Wszedłem do kościoła. Siedział tam ksiądz, który – jak się okazało – właśnie chciał porzucić kapłaństwo. Powiedziałem mu, że jestem muzułmaninem, ale że bardzo porusza mnie to, że Jezus oddał za mnie życie. Był zszokowany, ale i zbulwersowany. Poszedł z moją historią do biskupa. Ten poprosił go, żeby zanim podejmie ostateczną decyzję o wystąpieniu z kapłaństwa, przygotował mnie do chrztu. Spotykaliśmy się przez dwa miesiące. Ja przyjąłem Jezusa, a on ponownie złożył swoje kapłańskie przyrzeczenie. W sercu.

Była jakaś specjalna uroczystość?

Nie, wszystko w ukryciu, w krypcie. Było kilka osób.

Wrócił Pan do domu?

Pojechałem do Paryża. Polecono mi kapłana, który mi pomoże powiadomić o chrzcie rodziców. Poszliśmy razem. Dla ojca to był wstyd. Naciskał, żebym wrócił do Algierii. „Jedź i przetestuj wiarę” – powiedział mi. Rzucił mi wyzwanie. Pojechałem, wciąż mimo wszystko posłuszny. I dobrze, bo w Algierii spotkałem moją przyszłą żonę. Tam wzięliśmy ślub.

Była chrześcijanką?

Nie, muzułmanką. Powiedziałem jej, że jestem ochrzczony, ale chyba wtedy nie rozumiała do końca, z czym się to wiąże. Odkryła to dopiero, kiedy przyjechaliśmy na stałe do Francji.

Muzułmanka nie może przecież poślubić chrześcijanina.

Nie może. Ale lata 70. to był mniej radykalny czas. Trochę to rozmyliśmy. Dziś wszystko się w islamie radykalizuje.

W jakim rycie odbył się ślub?

W obu. Ale nie ślubowaliśmy w taki sposób, jak to zwykle dzieje się w islamie, że mężczyzna – brat lub ojciec panny młodej – składa przysięgę za kobietę przed imamem. Kobieta nie ma prawa do niczego, nawet do „tak” w czasie ślubu.

Zniewolenie straszne.

Mój przyjaciel przybiegł do mnie kiedyś wstrząśnięty, bo zobaczył amerykański film, w którym mężczyzna mówił do swojej żony, że ją kocha. „A mój ojciec – krzyczał do mnie – moją matkę cały czas bije!”. Przyjaciel też się już ochrzcił. W islamie nie ma miłości – tego nie mógł znieść. Ja zresztą też. Nie ma wolności ani idei służby drugiemu człowiekowi. Moja żona ochrzciła się dopiero po 30 latach małżeństwa. A wie pani czemu? W Wielki Czwartek pewnego roku zaprosiłem ją do kościoła. Popłakała się, jak zobaczyła, że ksiądz umywał ludziom nogi. „Tak Jezus robił i tego nas uczy. To jest chrześcijaństwo. Tylko miłość może takie rzeczy robić, nie nienawiść” – wyjaśniłem jej. Wtedy nie miała wątpliwości: „To ja chcę iść za Jezusem” – powiedziała.

We Francji coraz więcej muzułmanów przechodzi na katolicyzm?

Niestety tylu, ilu Francuzów przechodzi na islam. A jakiego rzędu to są liczby? Według danych Episkopatu Francji na trzy tysiące ochrzczonych każdego roku tylko w czasie świąt wielkanocnych trzysta osób to muzułmanie. W ciągu roku może ich być około tysiąca. Zjawisko obserwowane jest od dwudziestu lat.

Boją się, ukrywają?

Prawo szariatu mówi, że jeśli ktoś odejdzie z islamu, trzeba go złapać do trzech dni i zmusić do powrotu. Jeśli się nie uda, konwertytę trzeba zabić. To obowiązek rodziny. Jedynym wyjściem jest opuszczenie rodziny.

Pomaga Pan takim ludziom.

Tak, założyłem w 2001 roku stowarzyszenie Notre Dame de l’Accueil, które razem z biskupami francuskimi pomaga znaleźć mieszkanie, pracę, duszpasterstwo po chrzcie. Działamy w Nantes, Marsylii i na północy – w Paryżu. Ale boją się nie tylko przyjmujący chrzest, ale i udzielający sakramentu. Lista nazwisk księży katolickich, którzy udzielają chrztu muzułmanom, jest więc tajna. Nad wszystkim czuwa lyoński metropolita, kard. Barbarin.

A Pan się nie boi o życie? Nie groził nikt Panu?

Nieraz. Ciągle otrzymuję pogróżki o zamachu na moje życie. Przynajmniej raz w tygodniu odbieram taki telefon. Ale jest napisane: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (…) U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli”.

TAGI: