Z przyjaznym uchem

Agata Combik

publikacja 18.05.2015 06:00

O dobrym słuchu, ołtarzu, który nie jest barykadą, herbacie i siedmiopłatkowych kwiatach z ks. dr. Aleksandrem Radeckim, wikariuszem biskupim ds. duchowieństwa, rozmawia Agata Combik.

Ks. Aleksander Radecki i droga – nawet, jeśli kręta, jest piękna, gdy zmierza do celu Agata Combik /Foto Gość Ks. Aleksander Radecki i droga – nawet, jeśli kręta, jest piękna, gdy zmierza do celu

Agata Combik: Znajdujemy się w jednym z pomieszczeń wrocławskiej kurii, które różni się wyraźnie od sąsiednich...

Ks. Aleksander Radecki: Tak, zależy mi na tym, by mój pokój nr 24 nie przypominał biura. Chciałbym go oddać Matce Bożej Cierpliwie Słuchającej. Dla mnie Jej obraz wiszący na ścianie obok krzyża św. Benedykta jest przypomnieniem, że mam mieć „czujne pasterskie ucho”, cierpliwie wysłuchać i usłyszeć problemy, z jakimi boryka się dany człowiek. Ten pokój ma stworzyć taki klimat, by każdy, kto tu przyjdzie, wiedział, że będzie wysłuchany. Ważnym elementem wnętrza jest stolik, przy którym można usiąść i porozmawiać. Obok stoi Anioł Dobrej Rady i Uśmiechu.

Wygląda, jakby pilnował przy okazji sporego zapasu kawy…

Kawę mam dobrą i w dużym wyborze. Często toczą się przy niej ważne rozmowy. A przy wejściu, proszę spojrzeć, widać zdjęcie drogi. Jest kręta, ale jednak piękna. Pokazuje perspektywę, prowadzi do celu – nawet jeśli go za tymi zakrętami nie widać. Można sobie snuć przy niej różne refleksje. Może to moja droga?... Obok wisi zegar. Powinien znaleźć się przy nim napis: „Czas ucieka, wieczność czeka”.

Czemu właściwie ma służyć to miejsce?

Tabliczka przy drzwiach informuje, że jestem „wikariuszem biskupim ds. duchowieństwa”. Zaglądają tu księża, ale i świeccy też. Przychodzą pogawędzić, negocjować trudne sprawy, prosić o mediację przy rozwiązywaniu konfliktów, a także wyspowiadać się. Czasem ktoś wpada na kawę, pogawędkę, a ja widzę, że to tylko wstęp; że przyjdzie za tydzień, za miesiąc i powie o tym, co naprawdę leży mu na sercu. Kiedy człowiek jest pogubiony, poraniony, załamany – potrzeba czasu, by zbudować zaufanie. Gdyby ktoś zapytał, co tu się produkuje, to odpowiedziałbym: nadzieję. To ma być pokój nadziei, w którym człowiek zobaczy światełko i odejdzie z podniesioną głową – z moim śląskim pożegnaniem „przyjdą zaś”, czyli: „jesteś tu zawsze mile widziany”.

Jesteśmy przyzwyczajeni do szukania u księży duchowego wsparcia, pomocy, a zapominamy, że i kapłan może mieć swoje trudności, w których potrzebuje pomocy. Czasem wyraźnie widać, że ksiądz ma jakiś problem.

Tak, jeśli ludzie to zauważają, to jest pierwszy dobry krok. Z uwagą patrzymy przecież na kogoś, kto jest dla nas ważny, nieobojętny. Człowiek obdarzony wrażliwością i bystrym okiem może czasem pokojarzyć i dostrzec więcej, niż widzi sam zainteresowany. Warto wówczas pomyśleć, jak można mu pomóc. Oczywiście podstawą jest modlitwa, odwołanie się do Bożej mocy. Co dalej? Warto wejść w dialog. Przyjazna, taka matczyna, siostrzana czy braterska uwaga, jakieś spostrzeżenie, przekazanie księdzu, że na przykład w jego zachowaniu coś może ludzi razić – czego on w ogóle nie widzi – mogą okazać się bardzo cenne. Oczywiście jeśli wypowiedziane są z szacunkiem i życzliwością – bo przecież jako księża mamy też swoją wrażliwość, swoją godność. Łatwo zresztą zauważyć, czy czyjeś słowa są wyrazem autentycznej troski, chęci pomocy, czy nie.

Szczera rozmowa obu stronom może wiele wyjaśnić.

Tak, kiedy boli mnie głowa, warto poznać przyczyny bólu, inaczej próby leczenia mogą okazać się chybione. Czasem powody czyjegoś zachowania, smutku, niecierpliwości czy irytacji okazują się łatwe do wyjaśnienia: umarł mu ktoś bliski, ma zimno na plebanii, martwi się, z czego opłacić rachunki, ktoś go oczernił, złorzeczył mu, dach w kościele przecieka… Oczekujemy od księdza, że będzie łącznikiem między niebem i ziemią, w wielu sprawach nikt go nie zastąpi, ale jest sporo takich, w których to człowiek świecki może kapłanowi zaoferować konkretną pomoc. Jeśli ksiądz pozostaje sam, bez życzliwych współpracowników, skutki mogą być opłakane. Warto podkreślić, że kapłan jest zawsze dzieckiem swojej epoki. Jest taki, jakie są rodziny, społeczeństwo. Potrzeba tu pewnej wyrozumiałości. Jeśli czuję, że coś „zazgrzytało mi w uchu”, może zszokowało w zachowaniu danego księdza, w jego stylu bycia, nie od razu muszę wytaczać najcięższe armaty. Ewangelia podaje „instrukcję obsługi” grzesznika: porozmawiaj w cztery oczy, jeśli nie posłucha – weź jednego czy dwóch świadków, jeśli nie posłucha – donieś Kościołowi. Zapobiegaj złu. Ale pamiętaj: oczekiwanie, że ksiądz będzie pod każdym względem doskonały, jest nierealne.

O ludziach świeckich i duchownych myślimy często: my i oni.

Nieprzyjaciel zawsze będzie próbował wbić pomiędzy nas klina, odebrać autorytet, dobre imię. A przecież gramy w jednej drużynie. Ołtarz nie jest barykadą, która nas dzieli na „my” i „wy”, ale stołem, który nas łączy – i to z Jezusem pośród nas.

Może czasem dystans, jaki zachowują ludzie świeccy wobec księdza, nie wynika ze złej woli, ale właśnie z szacunku, z uświadomienia sobie wielkości kapłaństwa. Tak po prostu usiąść przy herbacie z kimś, przez kogo ręce dzieją się tak wielkie rzeczy…

Najpierw jest się człowiekiem, potem chrześcijaninem i dopiero potem księdzem. Na tej ludzkiej płaszczyźnie wszystko nas łączy. I herbata, i serdeczna rozmowa. Co nie oznacza, że musimy być od razu na „ty” – to wcale nie ułatwia sprawy. Dobrze, jeśli obie strony pamiętają, kim jest kapłan. Źle – jeśli na płaszczyźnie ludzkiej tworzą się jakieś sztuczne bariery, jeśli ksiądz chowa się za swoje tytuły, godności, jeśli – nawet na poziomie języka – nie „je”, a „spożywa”, nie „idzie”, a „kroczy”… Papieża Franciszka, Jana Pawła II ludzie kochają także za ich bezpośrednie gesty – ale one w niczym nie umniejszają ich autorytetu.

W kapłanie chcemy widzieć ojca.

Wszyscy dziś za tym tęsknią. Tylko jak ma być ojcem ksiądz, który sam nie miał prawdziwego obrazu ojca? Dobrze, jeśli może się ojcostwa nauczyć od starszego kapłana. „Ojciec” to dla duchowego najpiękniejszy tytuł – obok innego, o którym żartobliwie mawiał mój ojciec duchowy: „klub sportowy”, czyli „ks.”. Ojciec to ktoś, w kim można mieć oparcie, kto wie, dokąd prowadzi, komu ufamy. Jeśli myślimy o kapłanie jako o ojcu, łatwiej nam połączyć szacunek, świadomość autorytetu, kapłańskiej władzy z elementem bliskości, serdeczności. Możemy razem pić herbatę, a po chwili mogę założyć stułę i pojednać człowieka z Bogiem w sakramencie pokuty. Jedno drugiemu nie przeszkadza.

Ludzie świeccy mają bogatą ofertę miejsc, gdzie mogą szukać pomocy, na przykład w trudnościach rodzinnych. A księża?

Ksiądz, po pierwsze, ma dostęp do tabernakulum. Relacja z Panem Jezusem to jest fundament – i zwykle czujemy, czy ktoś ją ma, czy nie. Patrząc dalej – i dla duchownego, i dla świeckiego wielkim skarbem jest konfesjonał. I proszę nie myśleć, że dla księdza spowiedź jest prostsza niż dla świeckich. Ale to tam mogę otworzyć się przed kimś takim, jak ja. On najlepiej będzie wiedział, jak mi pomóc. Jeśli do mnie przychodzi ksiądz z jakimś problemem, najpierw pytam o spowiedź. Jeśli korzysta z niej regularnie i ma stałego spowiednika, jestem spokojny. Oczywiście, są sprawy, które trzeba załatwić poza konfesjonałem. Można z nimi przyjść choćby tu, do pokoju nr 24. Czasem się okazuje, że ktoś ma problem ze zdrowiem, że nie radzi sobie jako katecheta. Na szczęście w Kościele jest mnóstwo możliwości wykorzystania charyzmatu kapłańskiego. O problemach warto rozmawiać, pamiętając, że kuria to nie tylko urząd czy sąd, do którego przychodzi się po wyrok, ale miejsce, gdzie są ludzie gotowi podać pomocną dłoń.

Jak to jest z tym kryzysem powołań?

Mamy kryzys nie powołań, tylko powołanych. Gdyby chcieć zrobić zdjęcie przeciętnego nastolatka, byłaby to pewnie fotografia kogoś ze smartfonem w ręce i słuchawkami na uszach. Cóż, nie można wykluczyć, że słucha akurat Radia Maryja czy Radia Rodzina, ale najprawdopodobniej jest jednak w innym świecie. A Pan Bóg przemawia w ciszy. Mamy problem z tym, żeby usłyszeć, do czego nas zaprasza. Ponadto kapłaństwo, a jeszcze bardzie życie zakonne, są nieustannie ośmieszane, dyskredytowane. Gdy syn mówi, że idzie do seminarium, niechętnych temu jest co najmniej 50 proc. krewnych, gdy córka chce iść do zakonu – przeciw jest zwykle 100 proc. członków rodziny. Wpływ na ów kryzys ma wiele czynników.

Uważamy za coś oczywistego, że księża służą. Nie doceniamy ich obecności.

To dotyczy też nauczycieli, lekarzy, rodziców. Nie umiemy być wdzięczni. Stosunek do księdza się zmienia, gdy człowiek rozbije się o pusty konfesjonał czy zamknięty kościół. Mój kolega mawiał: „Otworzą się wam oczy, gdy moje się zamkną”. Doceniamy ludzi, gdy ich zabraknie. Okazuje się wtedy, że nie byli wcale tacy źli… A co do wdzięczności i wsparcia – dla księdza cenna jest świadomość, że ktoś się za niego modli, choćby w ramach tzw. Margaretek.

Możesz dołączyć

Bronisława Rybczyńska koordynatorka Apostolatu „Margaretka” przy parafii Opieki św. Józefa we Wrocławiu

– Bardzo leżała mi na sercu prośba Maryi Królowej Pokoju o modlitwę za kapłanów. Pomyślałam najpierw, że każda działająca w naszej parafii wspólnota może modlić się za swojego duszpasterza. Na zaproszenie odpowiedzieli najpierw wszyscy członkowie Ruchu Rodzin Nazaretańskich, do którego należę. Inni też chętnie włączyli się w inicjatywę. W Wielki Czwartek 2010 r. wręczyliśmy „margaretki” (zewnętrzny znak podjętej modlitwy) każdemu z naszych duszpasterzy. Ta forma wsparcia księży polega na tym, że siedem osób modli się za jednego kapłana – każdego dnia tygodnia inna, prosząc dla niego zwłaszcza o kolejne dary Ducha Świętego. To ważne. Jeśli będą otwarci na Jego działanie, wtedy i nas będą mogli prowadzić ku świętości. Nasz apostolat właśnie obchodził pięciolecie swojego istnienia. Mamy 21 Margatetek w parafii. Modlitwą otaczamy obecnie także m.in. misjonarzy. Każdy z księży otrzymuje pamiątkową kartę z margaretkami. Płatki tych kwiatów, skupione wokół środka rośliny, przypominają o ludziach ogarniających modlitwą kapłana. Więcej: www.margaretka.org.pl.

Halina Zakrzewska animatorka Misji św. Teresy od Dzieciątka Jezus w parafii pw. św. Henryka we Wrocławiu

– Nasza wspólnota powstała w 1995 r. w Warszawie. We Wrocławiu gromadzimy się raz w miesiącu, na spotkaniu formacyjno-modlitewnym, z księdzem, który jest naszym opiekunem. Charyzmatem wspólnoty jest poznawanie duchowości karmelitańskiej, zwłaszcza „Małej Drogi” św. Teresy od Dzieciątka Jezus oraz szczególna misja: modlitwa za kapłanów – bardzo ważna dla naszej patronki. Osoba, która decyduje się podjąć modlitwę, tzw. Anioł Modlitwy, zgłasza taką gotowość i moderator przydziela jej kapłana, którego ma otoczyć wsparciem – zwykle znamy tylko jego imię (chyba że sam chce podać też nazwisko), a on nasze. Może zgłosić się sam lub może go zgłosić kto inny, za jego zgodą. Jego „Anioł” codziennie odmawia w jego intencji specjalną modlitwę do Matki Bożej, może też dobrowolnie dołączyć dodatkowe modlitwy. Najpierw podejmuje się zobowiązanie na rok. Z czasem na parę lat lub do końca życia. Więcej: swhenryka.archidiecezja.wroc.pl.

TAGI: