Bez wyrzeczeń się nie da

Katarzyna Matejek

publikacja 26.04.2015 06:00

Mieszkają tu, modlą się, pracują, odpoczywają. Kłócą się ze sobą i przebaczają. Wspierają się i zaprzyjaźniają. Odnajdują swoją drogę.

 Spotkanie w sali wspólnej jest okazją do przywitania 63-letniego Pawła, dla którego jest to pierwszy wieczór  w Domu Miłosierdzia Katarzyna Matejek /Foto Gość Spotkanie w sali wspólnej jest okazją do przywitania 63-letniego Pawła, dla którego jest to pierwszy wieczór w Domu Miłosierdzia

Zaglądam do lodówki – prawie niczego nie ma, co u nas czasem się zdarza. Wtedy idę do kaplicy i mówię: „Panie Jezu, chciałeś mieć ten dom, więc teraz proszę, pomóż nam jakoś” – mówi Joanna Grzywacz z Trzcianki, jedna z odpowiedzialnych za Dom Miłosierdzia. Kiedyś zrobiła tak o 10.30, prosząc, by Pan Jezus rozwiązał problem do 11.00.

Asia

– O 10.59 przyjechał transport z sałatkami! Takich sytuacji jest wiele. Gdy brakuje pieniędzy na zapłacenie ogromnych rachunków, zbieramy się wszyscy w sali wspólnej i odmawiamy nowennę. I pieniądze się znajdują. To nie jest tak: och, jakoś to będzie. Owszem, ufamy w Bożą opiekę, ale dajemy też coś od siebie: modlimy się o tę Bożą pomoc. – Cud z oknami, cud z grzejnikami – Asia wymienia sytuacje, kiedy Bóg rękami darczyńców wyposaża ich dom – i to, że nigdy nie zabrakło nam chleba, którego nie kupujemy, ale dostajemy. To naprawdę Dom Bożego Miłosierdzia.

Bartek

– Przyprowadził mnie tu Bóg – mówi Bartek Kochańczyk ze Złocieńca. Odkłada na bok kule ortopedyczne – wynik wypadku w pracy. Ach, tak, bo Bartek ma pracę. A jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie miał niczego. Nawet chęci do życia. Jedynie duże stężenie alkoholu we krwi. – W dniu, w którym postanowiłem się zabić, a to nie wyszło, moja następna decyzja była taka: idę przed siebie – zaczyna swoją opowieść. – Tak jak stałem, tak ruszyłem w drogę. To był amok i tylko jedna myśl: żeby iść, choćby i za granicę. Ostatecznie trafiłem do Koszalina. Pierwsze dni spędził na ulicy, następne w schronisku św. Brata Alberta. W szpitalu na Słonecznej podjął decyzję o leczeniu. W końcu trafił do Domu Miłosierdzia.

– Przez pierwsze tygodnie rozmawiałem tu tylko z tymi, z którymi musiałem. Po dwóch miesiącach zdecydowałem się na spowiedź świętą. Dlaczego tak długo z tym zwlekałem? – zastanawia się Bartek. – Nie chodzi o to, że przez 13 lat nie byłem u spowiedzi, a w kościele przez 10. Byłem przekonany, że Bóg nie wybaczy mi tego, że chciałem się zabić. Gdy podczas spowiedzi usłyszałem, że Bóg jest miłosierny i odpuszcza mi grzechy, poczułem, że z pleców spadł mi ogromny kamień. Od tej pory zacząłem się podnosić, na ulicy przestałem przemykać z pochyloną głową. Parę miesięcy później dotarło do niego, że jego problem z alkoholem zniknął. – Pan Bóg to ode mnie zabrał. Bóg działa bardzo mocno – przekonuje Bartek – tu jest pełno podobnych historii. To mnie bardzo umacnia. Już dawno mógłbym odejść na swoje, ale pokochałem ten dom. Jest mój.

Sielanka? Wcale. Jest regulamin dnia, są zasady, praca, dyżury, mało miejsca na odosobnienie, prywatność. Czasem trzeba zacisnąć zęby i powiedzieć „zgoda”, gdy odpowiedzialni domu mówią: „Nie jesteś jeszcze dość silny, by pojechać do rodziny na święta”. – Wojsko mam za sobą, więc dyscyplina nie jest mi obca. To ważne, bo są tutaj sytuacje, w których trzeba się umieć podporządkować – przyznaje Bartek. Ale tak naprawdę to nie ludzie go wychowują. – Jedynym wychowawcą tutaj jest Pan Jezus. Zmienia nas przez modlitwę. W wakacje pracowałem na budowie. Wpadała mi czasem myśl: o, zarabiam, wyprowadzę się, skoczę na piwo – mówi, świadomy, że na jednej butelce by się nie skończyło. – Poszedłem do kaplicy, pomodliłem się i te pomysły odeszły. Owszem, myślę jeszcze o wyprowadzce, ale o piwie już nie.

Bartek obecnie jest wolontariuszem Domu Miłosierdzia. Rozpoczął roczną naukę jako terapeuta uzależnień. Ma łatwość nawiązywania kontaktów. – Kiedyś się wszystkiego bałem. Zmieniłem się. Ludzie otwierają się przede mną, a ja przed nimi. To jest siła Boża.

Eliza

Nie wiedziała, w co się pakuje. Wiedziała tylko, że ks. Radek z paroma osobami mają zamiar kupić dom. Dołączyła do ich modlitwy. Dziś tutaj mieszka. – Bóg zmienia moje życie przez mieszkanie w tym domu – mówi Eliza. – Im więcej czasu Mu tu poświęcam, tym On więcej mi daje. Zabiera mi wszystkie troski. Owszem, w to miejsce, pojawiają się nowe – związane z trudnościami, które piętrzą się, gdy 50 osób, w większości z trudną przeszłością, mieszka pod jednym dachem. – Ta zamiana się mimo wszystko opłaca, bo jest cel – budować dom Bożemu Miłosierdziu – mówi Eliza, mając na myśli nie tylko to, że do mycia ma wiele okien. – Nie jest tu jak w bajce i bez wyrzeczeń się nie da, ale jest plus: wspólnota.

Eliza podkreśla, że dzięki wspólnocie wychodzi się tu z nałogów, bo kiedy ludzie są razem, nie piją, nie ćpają, lecz umacniają się, patrząc jeden na drugiego. Eliza nie ma tego typu nałogów, jej radością są inni. Wielu z mieszkańców domu reaguje podobnie. Pytani o Boże miłosierdzie w ich własnym życiu, zaraz chwalą się tymi, którzy na ich oczach wrócili do życia. Ten dom różni się od innych placówek resocjalizacyjnych. – Co go wyróżnia? Pan Jezus wystawiony 24 godziny na dobę w Najświętszym Sakramencie – mówi Eliza. Brzmi pięknie, ale jak wszystko tutaj wymaga ofiary. – Wstawanie na modlitwę w środku nocy na adorację? Fajna przygoda – śmieje się i zapisuje się w grafik na pierwszą w nocy.

Paweł

– Zapukałem i zapytałem: „Czy można tutaj zamieszkać?” – Paweł Dobek z Koszalina przywołuje wspomnienia sprzed roku. – Miałem wtedy poważny problem, zresztą niejeden. Szczerze opowiedziałem o wszystkim ks. Radkowi. Przyjął mnie. Sprawy jeszcze są na tyle świeże, że Paweł nie chce ich nazywać po imieniu, po prostu je numeruje. – Miałem trzy poważne problemy. Pierwszy już został rozwiązany, drugi częściowo, a trzeci jeszcze jest. Ale widzę, jak Pan Bóg to wszystko zmienia. Zresztą także ja sam muszę się o to starać. Pomagają mi rozmowy z osobami, które przyszły tutaj z podobnymi problemami do moich. Radzą mi z własnego doświadczenia: „Słuchaj, Paweł, możesz spróbować zrobić to tak i tak” albo: „Tego to nawet nie próbuj” – relacjonuje 25-latek. Cieszy się, bo bywa też odwrotnie.

– Wyciągnąć do kogoś rękę jako pierwszy? To coś nowego w moim życiu. Ale teraz, gdy przychodzi ktoś nowy, to ja pierwszy wychodzę do niego. Rozmawiam, pokazuję, jak można wybrnąć ze zła, w którym się ugrzęzło. Wszyscy tu się uzupełniamy, tworzą się nowe przyjaźnie. Paweł wie, czemu to wszystko zawdzięcza. – Dawniej modlitwy w moim życiu właściwie nie było. Teraz zauważam, że nogi same niosą mnie do kaplicy, że częściej się modlę. Bo ja czuję, że Bóg jest przy mnie i kieruje mną ku dobremu.

Monika

– Bóg Miłosierny? Działa czasem z poczuciem humoru – opowiada wolontariuszka Monika Musioł. – Jak w pewne walentynki. Obudziłam się niezadowolona, bo miałam wyznaczony pięciogodzinny dyżur w rozmównicy, wtedy jeszcze nieogrzewanej. Gdybym była w ukochanym Krakowie, a nie tutaj, pomyślałam, to poszłabym sobie do pięknego kościoła dominikanów, wyspowiadałabym się, byłoby całkiem inaczej. Ale co mogłam zrobić? Wstałam, poszłam na dyżur. Po paru godzinach usłyszałam, że ktoś wszedł do domu i bardzo głośno rozmawia przez telefon. Wyskoczyłam z rozmównicy, by go upomnieć, że przeszkadza modlącym się w kaplicy obok. Wtedy mnie zamurowało. To był dominikanin z Krakowa z duszpasterstwa młodzieży! Co zrobiłam? Wyspowiadałam się u niego!

Pan Bóg przekonał ją, że Dom Miłosierdzia to dobre miejsce dla niej, choć musiała się przyzwyczaić do życia w dużej grupie. – W końcu odnalazłam dar życia we wspólnocie, to, że we mnie, tak dotąd niezależnej, jest potrzeba życia blisko innych. Stałam się bardziej społeczna, co więcej, znalazłam zatrudnienie w pracy z ludźmi – w Centrum Interwencji Kryzysowych – cieszy się Monika, bo już myślała, że będzie musiała opuścić Koszalin na stałe. – Myślę, że to właśnie Boże miłosierdzie tak pokierowało moimi losami.

Ksiądz Radek

– Wydawało mi się, że jestem miłosierny wobec ludzi, ale nie byłem. Bóg widzi to i rozszerza moje serce. Robi to przez trudne sytuacje. Przygarnęliśmy tu osobę, która miała bardzo trudną historię; pomocą, jakiej jej udzieliliśmy, były m.in. egzorcyzmy. Lata modlitw, rozmów nie skutkowały. Długo nie chciała się nawrócić. Sprawiała tyle problemów, że wielokrotnie chcieliśmy ją stąd po prostu wyrzucić. A to właśnie ona niesamowicie poszerzyła moje serce! Dzisiaj się zupełnie inaczej pochylam nad drugim człowiekiem. Zrozumiałem lepiej, co to znaczy: nie osądzajcie. Wychowujemy tutaj ludzi przez pracę nad sobą, ale nic nie zastąpi tego, że trzeba ich kochać. Czule, po ludzku. Ksiądz Radek jest przekonany, że Dom Miłosierdzia ratuje jego kapłańskie życie.

– Kiedyś dostaliśmy bardzo mocny cios ze strony jednego z miejskich urzędów. 300 tys. zł do uregulowania, to było naprawdę ponad siły. – Wracając z urzędu, stanąłem na skrzyżowaniu pod domem. Byłem bardzo przygnębiony. Pamiętam jak dziś: czekam na zielone światło, podnoszę wzrok, widzę Jezusa Miłosiernego na banerze wiszącym na naszej kamienicy i czytam podpis pod wizerunkiem. I nagle uderzam się w czoło: – Radek, ty głupku! Przecież: „Jezu, ufam Tobie!”. Jakie to proste! Nazajutrz niekorzystna decyzja urzędu została cofnięta.

TAGI: