Jedna noc wszystko zmieniła

Katarzyna Buganik

publikacja 18.04.2015 07:10

– To nie jest tak, że się „nawróciłem” i już. To się cały czas dzieje, to jest ciągła droga, ale towarzyszy jej takie wrażenie, jakby się wróciło do domu – mówi Robert.

 Ania ma dwa miesiące. Zostanie ochrzczona w Wielkanoc Katarzyna Buganik /Foto Gość Ania ma dwa miesiące. Zostanie ochrzczona w Wielkanoc

Małgorzata i Robert Piotrowscy są małżeństwem od siedmiu lat i mają troje dzieci: Julkę (10 lat), Kajtka (2 lata) i dwumiesięczną Anię. Żona jest księgową, mąż prowadzi firmę meblową. Poznali się na zamku w Łagowie Lubuskim, pokochali i założyli rodzinę. Do sakramentu małżeństwa musieli jednak dojrzeć i przełamać stojące na ich drodze bariery, dlatego pobrali się po kilku latach życia w tzw. wolnym związku.

– Oboje mieliśmy sakramenty, chrzest i Komunię świętą, i oboje wychowywaliśmy się bez ojców. Nasze relacje z Panem Bogiem były nie najlepsze. Byłem nawet ministrantem, ale później przestałem chodzić do kościoła. Nie rozumiałem wielu rzeczy, nikt mi tego nie potrafił wyjaśnić, dlatego nie odczuwałem żadnej duchowości. Szukałem swojej drogi, wypełnienia pustki w różnych nieciekawych miejscach. Próbowałem m.in. bioenergii, jeździłem na różne kursy, zacząłem się interesować tarotem… – mówi Robert. – Ja wychowywałam się w rodzinie, gdzie było dziewięcioro dzieci. Byłam najstarsza. Brak ojca wypełniałam sobie chodzeniem do kościoła, jeździłam też na oazy i to mi pomagało. Kiedy poznałam Roberta, przestałam praktykować, bo tak było mi wygodnie – dodaje Małgorzata.

Kiedy pękła skorupa

Małgorzata i Robert trwali w wolnym związku, prowadzili dobre pod względem materialnym życie, pojawiło się też pierwsze dziecko. – Kiedy Robert wtajemniczył się w kwestie związane z piramidami Horusa i tarotem, to przyszedł taki moment, że poczułam, że muszę coś z tym zrobić. Nawiązałam kontakt ze znajomym ks. Pawłem Skolasińskim, misjonarzem w Malawi. Akurat przyjechał na urlop do Polski. Nasza trzyletnia Julia nie była ochrzczona, my nie mieliśmy ślubu, chciałam to zmienić – wyznaje Małgorzata. Małgorzata planowała chrzest Julii bez wiedzy Roberta. – Kiedy się o tym dowiedziałem, wściekłem się, że Gosia robi coś za moimi plecami. Pamiętam, że był późny wieczór, kiedy wróciłem zmęczony z pracy i usłyszałem, jak Gosia rozmawia przez telefon z księdzem. Wyrwałem jej telefon i nakrzyczałem na księdza, bo nie byłem przeciwnym samemu chrztowi, ale działaniom poza mną – wspomina Robert. – Kiedy wykrzyczałem swoją złość, ksiądz zaproponował rozmowę, chociaż wyjeżdżał rano na Litwę, do Ostrej Bramy. Była 22.30. Ja byłem w Świebodzinie, on w Witnicy koło Gorzowa Wlkp. Wsiadłem w samochód i pojechałem tam – opowiada.

Rozmawiali kilka godzin. Efekt był taki, że Małgorzata i Robert nie tylko ochrzcili dziecko, ale wzięli też ślub kościelny. – Kiedy wychodziłem od księdza nad ranem, po kilkugodzinnej rozmowie, on mnie pobłogosławił. Znak krzyża, który uczynił na moim czole zupełnie mnie powalił. Cała moja agresja odeszła. Wydawałoby się: zwykły gest, a we mnie dużo zmienił. To było uderzenie w skorupę, która pękła, ale się jeszcze nie rozsypała – wyznaje Robert. Ślub zorganizowali w dwa tygodnie, bo chcieli, by udzielił im go ks. Paweł Skolasiński. Pobrali się w Rokitnie.

– Przed całą tą sytuacją z chrztem, ślubem i rozmową Roberta z ks. Pawłem 15 sierpnia pojechałam do Rokitna, bo poczułam ogromną potrzebę bycia właśnie tam. Pytałam wtedy Jezusa, co mam robić, jak żyć. Tam się przełamałam i otrzymałam ogromne wsparcie od Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej. Były łzy, lament, wzruszenie… To było dla mnie ogromne przeżycie duchowe. Spotkałam żywego Boga, czułam wtedy taką pogodę ducha, spokój i radość. Właśnie dlatego wybraliśmy Rokitno na miejsce naszego ślubu – tłumaczy Małgorzata. – Kiedy braliśmy ślub, w pewnym momencie do kościoła wpadł promień słoneczny, który świecił tylko na nas – to było wyjątkowe. A wesele mieliśmy oczywiście na zamku w Łagowie, tam, gdzie się poznaliśmy – dodaje Robert.

Jak święty Józef

Małżonkowie zaczęli razem chodzić do kościoła. Robert stopniowo przekonywał się do Pana Boga, poznawał tajniki wiary. – To nie było takie proste. Chodziłem do kościoła dla Gosi i Julki, ale kiedy np. wszyscy klękali, ja przekornie tego nie robiłem. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, po co to wszystko. Dla mnie to były puste rytuały, nie czułem w nich żadnej głębi. To nie jest tak, że się nawróciłem i już. To się cały czas dzieje, to jest droga. To jest takie wrażenie, jakby się wróciło do domu – mówi Robert. – Kiedy żyliśmy bez ślubu i dzieci, mogliśmy sobie na wiele rzeczy pozwolić, żyć beztrosko. Kupowaliśmy różne rzeczy, urządzaliśmy się, ale pod względem duchowym i moralnym było dużo gorzej. Teraz jest zupełnie na odwrót – dodaje. Troje dzieci to wiele obowiązków i wyrzeczeń, ale mimo tego małżonkowie są szczęśliwi i traktują swoje pociechy jak najpiękniejszy dar od Pana Boga.

– Kiedy urodziła się Julka, uważałem, że się nie nadaję na ojca, że nie dam sobie rady. Po ośmiu latach urodził się Kajtek, ale podeszliśmy już do tego bardziej dojrzale. Ułożyliśmy sobie superplany. Chcieliśmy otwierać drugą firmę, zacząłem już remontować biuro rachunkowe dla Gosi i nagle dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli kolejne dziecko. Kolejny raz nasze plany runęły. Nieraz wydaje się, że wszystko się wali, a później się wszystko układa. Jestem stolarzem jak św. Józef i radzę sobie, chociaż mam wiele obowiązków. Czasem na początku nie wiem, jak to wszystko ogarnąć, ale jakoś zawsze się udaje – tłumaczy Robert. – Dzisiaj nie wyobrażamy sobie, że naszych dzieci mogłoby nie być. Wiemy, że Pan Bóg dał nam dzieci, i to jest lekcja pokory, cierpliwości i czas schowania własnych ambicji i aspiracji. Posiadanie dzieci leczy z egoizmu – przyznaje Małgorzata. 

Modlitwa za nienarodzonych

Katarzyna Bzdziuch – W tym roku modlitewną opieką otoczę trzecie nienarodzone dziecko. Wierzę, że mają się dobrze i moja modlitwa, post, ofiara pomagają im przyjść na świat, a rodzicom zmienić decyzję i pokochać to bezbronne maleństwo. Dla mnie ta modlitwa to zaledwie chwila, nie zajmuje dużo czasu, a dla tego dziecka to szansa na życie. I choć nigdy tych adoptowanych duchowo dzieci nie zobaczę, to cieszę się, że zostały mi dane.

Miłosz Paszkiewicz – Dla mnie podjęcie się duchowej adopcji to znak podjęcia odpowiedzialności za bycie w Kościele. Ważne jest, aby modlić się w różnych potrzebach, szczególnie wtedy, gdy życie ludzkie, dane jako dar Boży, jest zagrożone. Ta modlitwa uczy mnie także ofiarowania swojego czasu, wyrzeczenia w intencji drugiego człowieka, pomaga wyzbyć się egoizmu i szukania tylko własnych potrzeb i korzyści.

Alicja Wyszyńska – Od pięciu lat podejmuję duchową adopcję. Zachęcił mnie to tego nasz były proboszcz śp. ks. Michał Zielonka. Sama osobiście znam osobę, która dokonała aborcji ze strachu przed trudnościami, i wiem, jak bardzo ta decyzja zaciążyła na jej życiu, co przeżywała i że – jak mówi – nigdy o tym nie zapomni. Chodzi nie tylko o ratowanie nienarodzonych dzieci, chociaż o to przede wszystkim, ale także o ratowanie sumień matek.

Daniel Sadowski - Życie to piękny dar, który podarowali nam rodzice i dobry Bóg. Uważam, że każde życie powinno być szanowane, bo jest pięknym darem, jaki otrzymaliśmy. Podjąłem duchową adopcję nienarodzonych, by te dzieci mogły tego piękna w przyszłości doświadczyć.

TAGI: