Światło jest we mnie

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 23.04.2015 06:00

Jest metoda na gimnazjalistę: kerygmat, serce i świadectwo.

Michał w chwili oddawania swego życia Jezusowi ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość  Michał w chwili oddawania swego życia Jezusowi

Zwykły dom, zwykłe wychowanie, mała wieś i żadnej motywacji, oprócz jednej: bo tak chcą rodzice.

Dla Michała to za mało

Owszem, poszedł do pierwszej Komunii św. Ale jakie dziecko nie chce dostawać prezentów? Jakie nie chce mieć przyjęcia na swoją cześć? Jakie chce być inne niż wszyscy z klasy? – pyta retorycznie. – Byłem taki sam jak inni, dlatego z innymi byłem tam, gdzie trzeba było. Także w kościele, ale potem z roku na rok było coraz gorzej. Z Bogiem. Gimnazjum to czas przesilenia. Wtedy presja dorosłych raczej drażni, niż pomaga, prowokuje do buntu, a nie do współpracy, budzi upór, a nie otwartość – przynajmniej on tak miał. Więc nie zbierał podpisów. W kościele się nudził, w Ewangelii nie widział niczego interesującego, Bóg był kimś dalekim, nawet jeśli nie niepotrzebnym, to na pewno obojętnym. Do bierzmowania się nie przygotował, więc proboszcz go nie dopuścił. Wzruszenie ramion – tyle komentarza z jego strony. Nic się nie stało!

Jak Kuba Bogu, tak…

A właśnie, że nie! Michałowi Bóg pobłogosławił innym Michałem. Najlepszym kumplem. Ten rok temu zaprosił go do miasta na wieczorną modlitwę. „Czuwanie” – to hasło wywoławcze piątkowego spotkania przed Najświętszym Sakramentem. Jednak nie to było najważniejsze, nie Bóg – ciągle nie On. Obojętny Michał zobaczył rówieśników, którzy się modlą. To go bardziej poruszyło. Oni się modlili, tzn. oni wierzą. Mają naście lat i wierzą w Boga. Kogoś, kto jest naprawdę, nie tylko w opowieściach, nie tylko w literaturze, nie tylko z obowiązku. Tak Go traktują. Było jeszcze coś. Relacje: kumplostwo? przyjaźń? braterstwo? – tak, to ostatnie chyba najbardziej pasuje. I był ksiądz. Kumpel? Nie! Przyjaciel? Jeszcze nie. Brat? Tak! Wierzący Michał ucieszył się zdumieniem obojętnego Michała i już nie odpuścił. I dopiął swego.

Mokrzeszów? A po co?

– Jestem leniwy, kiepska pogoda była dobrą wymówką. Pojechałem jednak, bo innym zależało. Nie żałuję – zapewnia Michał. Czemu? – Bo poznałem znowu świetnych ludzi – to po pierwsze, ale jest jeszcze coś więcej – wyjaśnia. – Po raz pierwszy w życiu naprawdę się wyspowiadałem. Pierwszy raz przekonałem się, czym jest pokój serca, który daje Jezus. Pierwszy raz poczułem, że Jego zranione serce bije. Także dla mnie – mówi. Rekolekcje dla bierzmowanych to program, który został sprawdzony na tysiącach młodych. W ciągu trzech dni jest im głoszony kerygmat. Mogą nie tylko usłyszeć o wierze, ale także jej dotknąć. Pełno tu znaków, symboli, gestów, pieśni, ale też konkretnej treści przekazanej sugestywnie i bez moralizowania. I najważniejsze: świadectwo – zarówno głoszących (Agnieszki i Łukasza Lesiów, ks. Wojciecha Iwanickiego i ks. Pawła Antosiaka), jak i animatorów małych grup, na które są podzielni uczestnicy. Animatorami bowiem są niemalże ich rówieśnicy, młodzi, którzy dwa czy trzy lata temu przystąpili do bierzmowania. To działa!

Coś w osiemnastolatku pękło

Pękło, ale się nie zepsuło, tylko otworzyło. Podczas tych rekolekcji wszedł w światło, albo raczej pozwolił, żeby ono zalało jego wnętrze. – Chodzę w świetle, którego bardzo potrzebuję. Żyję w internacie, gdzie każdego dnia muszę o to światło się troszczyć, bo świat nie chce mieć z tym światłem nic wspólnego – mówi, a po chwili dodaje: – Wiem jeszcze jedno, że skoro jest „światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy przychodzi na świat”, to ja chcę przekonać do tego kogoś, kto jest w takiej sytuacji, w jakiej ja byłem, zanim Michał przyprowadził mnie na „czuwanie” – podsumowuje. Jest to możliwe. Życie w internacie daje po temu mnóstwo okazji. Michał chce zawalczyć o więcej. Ma oparcie w swoich braciach i siostrach, do których wraca, gdy tylko to możliwe. Ma też siłę Ducha – tego, którego kiedyś lekceważył, a który teraz jest jego czułym przyjacielem. To wystarczy.

TAGI: