Życie? Jestem za!

Andrzej Macura

Dziś Narodowy Dzień Życia. Jutro Dzień Świętości Życia. Tak, pięknie jest istnieć.

Życie? Jestem za!

Dlaczego?

Był początek czerwca. TEGO czerwca sprzed 26 lat. Wokół sporo śniegu. O tej porze nikt się jeszcze w takie zakątki Tatr nie zapuszczał. Siedzieliśmy z kolegą na Zamarłej Turni i patrzyliśmy na równy rządek śladów przecinający przez nikogo innego jeszcze nietknięte śniegi. Kończyły się nad urwiskiem. I nie było widać, jakoby zawracały. Co się stało? Wypadek? Taką ten ktoś podjął decyzję? Dlaczego?

Dziś Narodowy Dzień Życia. W zamyśle posłów, którzy go jedenaście lat temu ustanowili, mający być „okazją do narodowej refleksji nad odpowiedzialnością władz państwowych, społeczeństwa i opinii publicznej za ochronę i budowanie szacunku dla życia ludzkiego, szczególnie ludzi najmniejszych, najsłabszych i zdanych na pomoc innych”. Zaś jutro w Kościele Dzień Świętości Życia. Jego podstawowy cel jest podobny: „budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i w każdej kondycji”. W obu wypadkach chodzi więc przede wszystkim o nienarodzonych. A ja myślę, że bez zrozumienia, jak radykalnie piękniej jest istnieć niż nie istnieć całe to mówienie o potrzebie ochrony życia to teoretyzowanie.

Te wiodące ku urwisku ślady były jawnym znakiem, że można w życiu dojść do momentu, w którym ma się go serdecznie dość. Jednocześnie owe zaśnieżone szczyty i doliny, zaprane śniegiem żleby, kominy i rysy, a jednocześnie wolne od niego strome ściany i turniczki, wraz z delikatnie wytapiającym to wszystko słońcem, które wtedy widzieliśmy i rozgrzewające chłód promienie słońca, które odczuwaliśmy, mówiły, że istnienie, choćby najtrudniejsze, jest nieskończenie razy lepsze od nieistnienia.

Jest w tej sprawie jakiś paradoks. Za życiem opowiadają się zazwyczaj ci, którzy wierzą w życie wieczne. Mogliby gardzić tym życiem mówiąc, że istotniejsze jest to, które dopiero nadejdzie. I czasem przecież tak robią, gdy decydują się oddać je za swoją wiarę. Tymczasem ta nadzieja na lepsze „kiedyś” sprawia, że szanują każde. Nawet to najbardziej słabe, liche i upośledzone. Przeciw życiu opowiadają się natomiast najczęściej ci, którzy w żadne życie wieczne nie wierzą. Tak jakby strach przed nicością powodował, że wolą usunąć sprzed swoich oczu wszystko, co im o śmierci przypomina.

Paradoks? Chyba jednak pozorny. Komuś kto wierzy w nowe, lepsze życie, chyba łatwiej przychodzi cieszenie się w tym życiu drobiazgami. Nawet jeśli to tylko skały i śnieg.

Każdego dnia dziękuję Bogu, że kiedyś z nicości powołał mnie do istnienia. Wiem, ból może czasem sprawić, że już nic się nie chce. Ale przecież jeśli się istnieje, ciągle ma się tyle możliwości....