Sojusznicy w wojnie hybrydowej

Andrzej Macura

Lepiej jeśli chrześcijanin jest trochę naiwny, niż gdyby miał być zbytnio podejrzliwy. Ale rozsądek jednak trzeba zachować.

Sojusznicy w wojnie hybrydowej

Jak to było w średniowieczu? Wasal mojego wasala nie jest moim wasalem. Dziś można by powiedzieć: wróg mojego wroga niekoniecznie jest moim przyjacielem.

Sytuacja z wczoraj: Stefano Gabbana i Domenico Dolce ostro skrytykowali wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne i in vitro. Serce rośnie: proszę, ktoś ważny w świecie poparł stanowisko prezentowane przez Kościół. I to znani homoseksualiści! No, super. To na pewno ważna deklaracja. Tylko uważałbym z tym zachwytem. Wydaje mi się, że to jednak chyba nie są postaci, które należałoby wyciągać na katolickie sztandary. Mylę się?

W sumie nie wiem. Wiem za to, że dość często bezmyślnie jako naszych sojuszników traktujemy tych, którzy przeciwstawiają się naszym wrogom. I odwrotnie: jako wrogów traktujemy tych, którzy atakują tych, którzy zdają się naszymi sojusznikami. A tu trzeba trochę więcej rozsądku.

Ot, kwestia (nie zawsze wojującego) islamu. W naszym chrześcijańskim odniesieniu do tego zjawiska możemy zaobserwować pewien dualizm. Z jednej strony potępienie. W świetle zbrodni popełnianych przez islamistów jak najbardziej zrozumiale. Z drugiej, gdy idzie o przeciwstawianie się laicyzacji (kwestia noszenia takiego czy innego stroju czy symboli religijnych) traktowanie islamu jak sojusznika. Też zrozumiałe. Ale na takiego sojusznika trzeba jednak uważać, nieprawdaż?

Podobnie bywa z sytuacją odwrotną:  ze wspieraniem nurtów laickich w walce o nierozprzestrzenianie się islamu. Będzie muzułmanom w Europie trudniej? No super. Ten i ów chrześcijanin się cieszy. Ale przecież owe nurty laickie to te same, które rugują chrześcijaństwo z życia publicznego. Takich sojuszników przeciwko islamowi nam trzeba?

Nie inaczej jest jeśli idzie o nasze polskie sprawy. Przyjęło się myśleć, że środowiska konserwatywne i prawicowe wspierają Kościół. A lewicowe z nim walczą. I w zasadzie najczęściej tak jest. Tyle że to poparcie ludzi prawicy dla Kościoła bywa bardzo powierzchowne. Jest poparciem bardziej dla pewnej kulturowej tradycji, niż dla konkretnego nauczania. Tymczasem część chrześcijan jakby tego zupełnie nie widziała. Staje murem za wszystkim, co ma szyld prawicowości nie widząc, że czasem to niedźwiedzia przysługa dla Kościoła. I otrzeźwienie nie przychodzi nawet wtedy, gdy ten czy ów atakuje „zbyt postępowego” biskupa czy nawet papieża Franciszka. Nie no, biskup jest be, Franciszek jest be, zdradzają tradycję (rozumianą tu opacznie jako związek prawicy z Kościołem). A gdzie się podział motywowany Ewangelią rozum? Nie da się go odgrzebać spod zwałów uznanych niegdyś szyldów i fasad?

Jezus o ludziach czystego serca – czyli takich, którzy nie mają wzroku wyczulonego na zło – mówił, ze są błogosławieni. Na pewno lepiej jeśli chrześcijanin jest trochę za bardzo naiwny, niż gdyby miał być zbytnio podejrzliwy. Ale rozsądek jednak trzeba zachować.