Wincenty, rycerz anioła

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 26.03.2015 06:00

Siedzę w krakowskiej kawiarni z rycerzem Wincentym Podobińskim. – Cały czas walczę nie przeciw ciału i krwi – mówi. – To jest wielka walka duchowa.

– Św. Michał Archanioł sam sobie wybiera ludzi, których potrzebuje do walki – twierdzi z przekonaniem Wincenty Podobiński roman koszowski /foto gość – Św. Michał Archanioł sam sobie wybiera ludzi, których potrzebuje do walki – twierdzi z przekonaniem Wincenty Podobiński

Nie nosi zbroi, ale na obronę szkaplerz św. Michała Archanioła. 14 października 2008 r. w Bielsku-Białej złożył przyrzeczenia rycerskie i został członkiem Rycerstwa Świętego Michała Archanioła. Rozmawiamy o aniołach, a szczególnie o tym dla niego najważniejszym. Na początku wydawał mu się walecznym wojskowym. – Teraz widzę, że to duch czysty, najdoskonalszy w miłości spośród aniołów, który potrafił zawołać, walcząc z Lucyferem: „Któż jak Bóg. Idź precz szatanie!”.

Nie bez przyczyny anioły są skryte w niewidzialności – żeby nie zasłaniać tego, co najważniejsze – jest przekonany Wicek. Od chwili naszego poznania on – poważny mąż Katarzyny, ojciec 23-letniej Oli i 20-letniego Antka – prosi, żeby mu mówić po imieniu. – Panem to jest Bóg – argumentuje. – A nie ja. Nie zobaczymy, czy na wolnym krześle przy naszym stoliku siedzi św. Michał Archanioł, ale wierzę, że tu jest. Podobnie zło osobowe – szatan też może być obecny w tej kawiarni, a nawet w świątyni. Kiedyś, gdy graliśmy w kościele koncert uwielbienia, naszła mnie myśl, żeby przedrzeźniać księdza –opowiada. Po nabożeństwie dowiedział się, że obok niego siedział nowy akustyk, który przeżywał poważne problemy. Podczas dyskusji doszli do wniosku, że do pełnienia pewnych funkcji nie można angażować każdego chętnego. – Św. Michał Archanioł sam sobie wybiera ludzi, których potrzebuje do walki – mówi z przekonaniem. – Nie ja zdecydowałem, że będę walczył w jego imieniu.

Jest lutowy poranek, kawiarnia się zaludnia. Mówię, że ktoś słyszący naszą rozmowę może pomyśleć, że spotkali się dwaj wariaci. – A czy normalni są ci, którzy czytają horoskopy, odpukują w niemalowane drewno, upijają się, wznosząc toasty za zdrowie? – ripostuje. – To ja wolę być nienormalnym dzieckiem Bożym.

Na poważnie

Spotkaliśmy się po porannej Mszy św., na której był na Skałce. Wszyscy kojarzą ten kościół z postacią św. Stanisława BM, tymczasem nosi on wezwanie św. Michała Archanioła. Wicek ma na drugie imię Stanisław, więc tym bardziej cieszy go ten tandem. Jeśli tylko pozwalają mu zajęcia zawodowe, stara się tu zaglądać. Choć ostatnio z pracą nie układa mu się najlepiej. Kolega, który poprosił go o pomoc w prowadzeniu firmy transportowej, oszukał go. – Zlikwidowałem w zeszłym roku działalność gospodarczą i chyba wrócę do tego, co robiłem przed laty – grania na trąbce – opowiada. Skończył średnią szkołę muzyczną i równolegle do „poważnej” pracy grywał z kolegami na weselach czy w knajpkach. Przez dobre kilka lat pracował jako menedżer w korporacji. – Awansowałem co 10 miesięcy, ale kiedy miałem zostać odpowiedzialnym za cały kraj, zrezygnowałem – wyjaśnia. – Nie chciałem dalej żyć wbrew zasadom moralnym, a to wymuszała praca. Obiecywałem komuś coś, co, jak wiedziałem, nie zostanie spełnione. Składałem pracownikom propozycje przedstawiane jako lukratywne, choć wcale takie nie były. Liczyły się wyniki, nie ludzie. Pnąc się na wyższe szczeble kariery, stawałem się narzędziem w ręku myślących wyłącznie o kasie. Ale gdyby celem życia były tylko pieniądze, to biedacy byliby nieszczęśliwi, a Bill Gates świeciłby ze szczęścia – śmieje się.

O sobie w tamtym czasie myśli: „letni katolik”. – Dopiero kiedy miałem 36 lat, w 2000 r., stwierdziłem, że pomysły na życie, które proponuje świat, nie dają szczęścia – mówi. – Czułeś się nieszczęśliwy? – pytam. – Kiedy grzeszyłem – uśmiecha się. Wtedy poprosił Boga: „Chcę żyć inaczej”. Marzył o powrocie takich momentów jak w dzieciństwie: – Kiedy biegniesz w podskokach, jakbyś za chwilę miał oderwać się od ziemi – mówi.

Na wodzie

W roku milenijnym zaczął regularnie przystępować do coraz dojrzalszej spowiedzi w sanktuarium Świętego Krzyża w Mogile: – Pilnowałem, żeby konfesjonał nie był pralką automatyczną dla moich grzechów, ale prowokował do prawdziwego postanowienia poprawy. Świat aniołów ograniczał się wtedy dla mnie do modlitwy „Aniele Boży, Stróżu mój”.

Wszystko zmieniło się w 2006 r., kiedy pojechał z synem na Chrześcijańską Szkołę pod Żaglami. Chciał, żeby Antek nauczył się żeglować, a że nie miał jeszcze 16 lat, musiał mu towarzyszyć opiekun. Wicek był sternikiem jachtowym, więc zaangażowano go jako instruktora. Kochał żeglowanie, dlatego każde wakacje z żoną – na co dzień zapracowaną dentystką – i dziećmi spędzał na wodzie. – W Szkole pod Żaglami poznałem ks. Macieja, egzorcystę z diecezji pelplińskiej – wspomina. – Zaczęliśmy rozmawiać o ciemnej stronie ducha, zwłaszcza przed Mszami św., kiedy z prośbami dzwonili do niego podopieczni. Opowiadał o duchowych i fizycznych ingerencjach demonów w życie opętanych.

Wicek po powrocie do domu obejrzał polecony przez księdza film „Egzorcyzmy Emily Rose”. – Chyba św. Michał Archanioł mi wtedy podpowiedział, żebym się wcześniej pomodlił – opowiada. – Wydrukowałem sobie prosty egzorcyzm – modlitwę do św. Michała Archanioła, którą spisał papież Leon XIII po przeżyciu ekstazy podczas odprawianej Mszy św. Film nim wstrząsnął. Zobaczył działanie zła osobowego i cierpienia opętanej. – Jednak moje poznawanie szatańskiej natury „komuś” nie pasowało – mówi. Zauważył, że nocą boi się spojrzeć w ciemność za oknem. Po domu nie poruszał się bez zapalonego światła. – W mroku wyczuwałem obecność demona – przyznaje. – Po jakimś czasie zmęczony zacząłem wołać do Pana: „To wstyd dla faceta. Zabierz mi to.”

W grudniu 2007 r. w katolickiej księgarni pomodlił się do Matki Bożej, żeby pomogła mu wybrać dobrą książkę. Wyszedł z „Walczmy z Szatanem” wydawnictwa Michalineum. Czytał ją po drodze. – Dzięki niej dotarło do mnie, że sam mogę walczyć z tym, co niebezpieczne dla zbawienia duszy, zostając członkiem Rycerstwa Świętego Michała Archanioła. „Ale jak zareaguje na to środowisko? Mąż i ojciec w XXI wieku będzie walczył z diabłami?” – zastanawiał się. Kiedy po Bożym Narodzeniu zdecydował, że poważnie zabiera się za walkę duchową, wstępując do Rycerstwa św. Michała Archanioła, okazało się, że w Krakowie byłby samotnym rycerzem. Nikt dotąd nie zorganizował tu zastępu rycerskiego. Okres próbny przeszedł w grupie w Bielsku-Białej. Już w drugim dniu modlitw jego lęk przed ciemnością ustąpił.

Na wadze

Kiedy wypełniał ankietę z prośbą o przyjęcie do Rycerstwa, zgodnie z prawdą napisał, że żona nie wyraża na to zgody. – Mimo że moja Kasia nie jest blisko Boga, ma wielokrotnie większe serce od mojego – mówi. – Daje siebie innym przez troskę o mnie, dzieci, dom, pacjentów. Muszę się starać doganiać ją w miłości. Wierzę, że się nawróci i że razem będziemy w królestwie niebieskim. Bo małżonkowie uświęcają się wzajemnie.

Dla żony i dzieci w 2000 r. zrezygnował z picia alkoholu, choć go nie nadużywał. – Trzeźwość chroni przed pokusami – jest przekonany. Hartuje ciało i ducha przez różne wyrzeczenia. – Idąc ku świętości, wypieram ze swojej rzeczywistości złego ducha, poszerzając obszary wolne od demonów. Kiedy coś ci mówi: „Ukryj dochody, nie zgłaszaj ich do urzędu skarbowego, bo i tak państwo drenuje cię z pieniędzy”, to pora się zastanowić. Albo kiedy wydaje ci się, że tylko ty robisz wszystko najlepiej, to trzeba sobie uświadomić, że jesteś glinianym naczyniem. „Jestem mocny jedynie mocą Bożą” – lubi sobie powtarzać.

Kiedyś czytając tekst o oddaniu się w niewolę Matce Bożej, nie mógł pojąć, że miałby być taki sponiewierany, bo nie będzie mógł sam z siebie nic zrobić. – Ale to nie tak, tu chodzi o całkowite i dobrowolne oddanie się Panu i Matce Bożej – tłumaczy. – Raz, kiedy powiedziałem żonie, że na pierwszym miejscu stawiam Boga, oburzyła się, dlaczego nie ją – wspomina. – Ale ja już wiem, że kiedy Bóg jest najważniejszy, to wszystko inne się układa.

Gdy został rycerzem, zaczęły mu się komplikować relacje małżeńskie: – Graliśmy na najcieńszej strunie, wystarczyło, żebym mocniej szarpnął, a pękłaby. Ale cały czas powtarzałem: „Jezu, ufam Tobie”. Przetrwaliśmy i Pan Bóg odbudował nasz związek. W 2008 r. założył w Krakowie zastęp rycerski, do którego należy 15 osób. Spotykają się na nabożeństwach pięć razy w miesiącu. Rok temu zarejestrował Fundację św. Michała Archanioła. Chce kręcić filmy, nagrywać audycje, organizować rekolekcje zbliżające do świętego. Zależy mu na tym, żeby ludzie zwracali się do św. Michała Archanioła codziennie, bo działa błyskawicznie.

– Od czasu do czasu zadaję sobie pytanie, czy mam jeszcze coś do załatwienia, gdyby nagle przyszło mi to wszystko zostawić – zamyśla się. – Jeśli stwierdzam, że Bóg może mnie zabrać w tej godzinie, to jest dobrze – dodaje. Nie pytam, jak odpowiedziałby sobie teraz. W ikonografii św. Michał Archanioł jest przedstawiany z wagą, na której po śmierci waży nasze złe i dobre uczynki. Dobrze by było, jak to robi Wicek, kłaść na niej każdy dzień.

TAGI: