Bóg na rajskiej wyspie

Beata Zajączkowska


publikacja 28.03.2015 06:00

Cywilizację przynieśli Papuasom misjonarze. Kiedy 100 lat temu dotarli na tę drugą co do wielkości wyspę świata, jej mieszkańcy żyli w epoce kamienia łupanego. Dziś zgłębiają najnowocześniejsze techniki komputerowe na uniwersytecie prowadzonym przez polskiego werbistę.


Ewangelizacja Papui-Nowej Gwinei rozpoczęła się od wybrzeży wyspy 120 lat temu
 Archiwum misjonarzy werbistów z Papui-Nowej Gwinei Ewangelizacja Papui-Nowej Gwinei rozpoczęła się od wybrzeży wyspy 120 lat temu


Wyjeżdżam na rzekę, możemy porozmawiać za 3 dni – słyszę, gdy próbuję umówić się na rozmowę z o. Józefem Roszyńskim. Papież mianował go właśnie ordynariuszem Wewek, największej diecezji w Papui-Nowej Gwinei. Liczy 45 parafii, które są bardzo rozległe, położone na różnych terenach wzdłuż rzeki Sepik i jej dopływów oraz na Oceanie Spokojnym. – Jesteśmy cały czas w drodze. Ewangelię głosimy na tzw. patrolach. Rzeką, pieszo i samochodem pokonujemy ogromne dystanse, by dotrzeć do rozproszonych niewielkich wiosek. Zabieramy ze sobą suchary, kawę i cukier. Materac i moskitierę rozkładamy często na noc w kącie chaty naszych parafian.

Po kilku dniach w terenie wracamy do bazy, aby się wyprać, uzupełnić księgi parafialne i odpocząć, a potem znów w drogę – opowiada biskup werbista pracujący na rajskiej wyspie od 1992 r. Na jej wybrzeża i nad rzeki Ewangelia dotarła 120 lat temu, porośnięte dżunglą i pokryte wyższymi od Tatr górami wnętrze wyspy poznało ją zaledwie 50–60 lat temu. Pierwsi misjonarze spotkali tu społeczeństwo podzielone na setki szczepów, mówiące ponad 800 językami i pogrążone w magii. Biali stworzyli wywodzący się z angielskiego język handlowy pidgin, którym obecnie można porozumieć się praktycznie wszędzie. Na ten język przetłumaczono też Pismo Święte. 


Na patrolu


Rytm misyjnych patroli wyznaczają wspólna modlitwa, Msza i sprawowanie sakramentów. – Głosimy Ewangelię także w czasie nieformalnych spotkań przy ognisku, gdy ludzie chcą się jak najwięcej dowiedzieć nie tylko o Chrystusie, ale i o tym, co dzieje się na świecie – opowiada o. Roszyński. – Zupełnie nowym doświadczeniem była dla mnie wielogodzinna wędrówka przez busz, by sprawować sakramenty i zanieść Jezusa ludziom, którzy żyjąc w bardzo prymitywnych warunkach, całym sercem kochają Boga – dodaje o. Robert Ablewicz, misjonarz Świętej Rodziny. Pracuje w górach diecezji Mendli. To teren odkryty jako ostatni przez białego człowieka. Są tu wioski, gdzie ludzie czekają na spotkanie z kapłanem całymi miesiącami. – Polegamy na świeckich. Na miarę swego wykształcenia, doświadczenia i świadomości Kościoła nauczają innych – mówi o. Roszyński. – Oni są bardzo oddani. Dbają o kościoły i kaplice, organizują nabożeństwa, głoszą kazania, czytają Ewangelię, przygotowują ludzi do przyjęcia sakramentów – wylicza. – Wciąż żywa jest tradycja wiary przodków. Niekiedy są to tylko opowiadania, ale często te wierzenia przenikają ich życie i wpływają na przyjętą wiarę w Jezusa – mówi o. Ablewicz. – Ich wiara jest bardzo żywa. Do kościoła muszą iść wiele kilometrów, jest to zatem okazja, by się spotkać i dowiedzieć, co się dzieje w szerokim świecie. Jedni drugim bardzo chętnie opowiadają nowiny. Każda niedziela jest także spotkaniem towarzyskim ludzi, którzy dobrze się znają i lubią przebywać razem – dodaje o. Józef Maciolek.


Misjonarz zakłada uniwersytet


Na Uniwersytecie Słowa Bożego w Madang co roku odbywa się festiwal papuaskiej kultury. Barwnie umalowane twarze, pióropusze z piór rajskiego ptaka, naszyjniki z muszli i stroje z różnorakich traw przenoszą w przeszłość. Założycielem i rektorem uniwersytetu jest werbista o. Jan Czuba, od niedawna także polski konsul honorowy w Papui-Nowej Gwinei. Uniwersytet założył w 1996 r. Na zlecenie rządu Papui-Nowej Gwinei teraz reformuje całe szkolnictwo i tworzy uniwersytet państwowy. Gdy pytam, jak to się stało, że misjonarz pracujący w buszu postanowił założyć uczelnię, odpowiada: – My, werbiści, wierzymy, że szkolnictwo wyższe jest jednym z najważniejszych obowiązków Kościoła oraz społeczeństwa, pozwala bowiem na rozwój Kościoła lokalnego i rozwiązanie wielu problemów społecznych. Jest niezastąpione w rozwoju ekonomicznym, kulturowym oraz politycznym. Nie jest możliwe zredukowanie ubóstwa bez wykształconego społeczeństwa czy zredukowanie chorób bez lekarzy czy pielęgniarek. Nie można też mówić o wyeliminowaniu analfabetów bez dobrze przygotowanych nauczycieli.


Przekonanie o. Czuby wynika z doświadczenia. Przez 11 lat pracował w odizolowanej parafii, pozbawionej drogi, gdzie cała komunikacja odbywała się rzeką. To wciąż codzienność wielu misjonarzy. Założył 32 stacje misyjne składające się z kilku wiosek. W każdej wybudował szkołę podstawową i małą przychodnię. – Byłem jedynym księdzem w tym regionie, patrząc więc na potrzeby ludzi, założyłem też centrum katechetyczne, szkołę średnią i dwie szkoły techniczne – opowiada. – Wówczas zrozumiałem, że PNG potrzebuje wykształconych ludzi, którzy będą w stanie zająć się rozwojem swojego kraju. To doświadczenie w buszu zmobilizowało mnie do założenia uniwersytetu. Obecnie werbistowska uczelnia jest najlepszą w PNG. Studenci pochodzą ze wszystkich prowincji tego wyspiarskiego kraju. PNG liczy ok. 7,4 mln mieszkańców, połowa z nich nie umie czytać ani pisać. – Uwagę skupiamy na rodzinach, które wysłały do szkoły swe pierwsze dziecko. W ten sposób możemy wpłynąć na środowisko, mając nadzieję, że więcej dzieci zacznie naukę, gdy ludzie zobaczą, jak dobra edukacja może zmienić ich życie – podkreśla o. Czuba, dodając, że 99 proc. absolwentów jego uniwersytetu natychmiast znajduje pracę. W Madang studiuje obecnie ponad 6 tys. osób, językiem wykładowym jest angielski. Jest 5 fakultetów: teologiczny, zdrowia, powiązany ze szpitalem, edukacji, humanistyczny oraz ekonomiczno-informatyczny. 


Tam, gdzie czas się zatrzymał


Na werbistowskim uniwersytecie od 12 lat pracuje świecka misjonarka Iwona Kołodziejczyk. Zauważa, że szybki rozwój technologiczny jest najsilniejszym czynnikiem wpływającym na zmiany społeczne. – W miastach ludzie wyrwani ze swoich tradycyjnych układów muszą nauczyć się nowego życia w rodzinie. Telewizja, telefony komórkowe, internet – to wszystko sprawia, że zwłaszcza młode pokolenie odwraca się od wierzeń rodziców, nie przechodzą tradycyjnych ceremonii inicjacji, w czasie których byli wprowadzani w tradycje klanu, w jego tajemnice, uczyli się, na czym polega ich rola w społeczeństwie klanowym – mówi. Wzdłuż drogi i blisko miast ludzie są bardzo podatni na nowości. Daleko w buszu czas jakby się zatrzymał. Są wioski, gdzie telefony jeszcze nie dotarły, a ludzie nie mówią nawet językiem pidgin, a jedynie swoimi lokalnymi. 
W wolnym od zajęć uniwersyteckich czasie misjonarka uczestniczy w patrolach misyjnych. – Jedziemy zwykle do miejsc, gdzie jeszcze lekarz nie dotarł – odległych wiosek daleko w buszu. Wtedy jestem asystentką lekarza, prowadzę też dokumentację takich wypraw –opowiada. W medycznych wyprawach towarzyszy bratu Jerzemu Kuźmie. Polski werbista prawie 20 lat służy chorym w PNG. Do swej pierwszej specjalności chirurga ogólnego, odpowiadając na potrzeby, dodał specjalizację z ortopedii i obecnie jest jedynym ortopedą w regionie Momase, zamieszkanym przez ok. 2 mln ludzi. A Papuasi mają wielkie zaufanie do lekarza.


Moc błogosławieństwa


To, co jest napisane w Ewangelii, u Nowogwinejczyka funkcjonuje w codziennym życiu. – Podziwiam ich żywą wiarę, którą żyją na co dzień; wierzą, że Bóg ich słucha, i dostrzegają Jego działanie w życiu – mówi o. Roszyński. Wspomina jedną ze swych wizyt w odległej wiosce. – Po rekolekcjach, które prowadziłem, mieszkańcy zaprowadzili mnie do chorej kobiety. Uświadomiłem sobie, że tym razem nie wziąłem ze sobą nawet podstawowych leków, jak to zwykle czynię. Nie mogła swobodnie chodzić, z trudem robiła coś przy sobie. Wyciągnąłem ręce i z wiarą pierwszych apostołów modliłem się o błogosławieństwo dla niej – opowiada biskup nominat. – Kiedy po kilku miesiącach wróciłem do wioski, pokazano mi krzątającą się przy chacie kobietę i powiedziano: „Ojcze, pamiętasz, pobłogosławiłeś ją, a ona teraz jest zdrowa” – wspomina. Ojciec Roszyński dodaje, że mocy błogosławieństwa doświadcza także w czasie spotkań przy posiłku, który w papuaskiej kulturze jest bardzo ważny i tworzy wspólnotę. – Często mi mówią: „Ojcze, jak się pomodlisz, to wszyscy się najedzą i jeszcze zostanie”. 
Prosta, pełna ufności wiara Papuasów niejednokrotnie zadziwia misjonarzy. To oni często mówią racjonalnym Europejczykom, głoszącym im Chrystusa: nasze życie jest w rękach Boga. – PNG jest żyznym gruntem dla różnych wyznań i sekt, bo każda z tych wspólnot przynajmniej teoretycznie głosi Jezusa z Biblią w ręku – mówi Iwona Kołodziejczyk. Najważniejsze wyzwanie to potrzeba jasnego i autentycznego świadectwa Ewangelii.

TAGI: