Smacznego!

Marcin Jakimowicz


publikacja 13.03.2015 11:35

Ta forma naprawdę sprawdza się w praniu, przepraszam, w gotowaniu. Na Kursie Alfa ludzie widzą Kościół od… kuchni. I przekonują się, jak smakuje żywa wiara.


Przychodzą, jedzą, rozmawiają i oglądają telewizję. A w pewnym momencie budzą się jako chrześcijanie. Przekonują się, że Duch naprawdę ożywia Kościół. 
Do serca przez żołądek. Tak to działa. Coraz popularniejsze kursy Alfa rozprzestrzeniają się między Odrą a Bugiem w ogromnym tempie. Wielu mówi, że Alfa jest najskuteczniejszym narzędziem ewangelizacji. Ludzie, którzy jeszcze niedawno z „pewną taką nieśmiałością” słuchali opowieści o Jezusie, dziś sami organizują kursy i zapraszają swoich znajomych. Często takich, którzy omijali dotąd kościoły szerokim łukiem, a na dźwięk słowa „Kościół” przechodzili na drugą stronę ulicy. 
– Zaletą Kursu Alfa jest koncentracja na kerygmacie, przepowiadaniu – podsumowuje o. Raniero Cantalamessa. – W pierwotnym Kościele było wyraźne rozgraniczenie między kerygmatem a katechezą. Kerygmat był zawsze na początku drogi wiary. Dlatego też ten kurs nie nazywa się Alfa i Omega. Bo to tylko początek.
O to, czym jest dla nich Kurs Alfa, zapytaliśmy jego organizatorów i uczestników.


Ewa Wrona, polonistka, wita właśnie gości przychodzących na Kurs Alfa w chorzowskiej restauracji „Pod Dzwonem”   Roman Koszowski /Foto Gość Ewa Wrona, polonistka, wita właśnie gości przychodzących na Kurs Alfa w chorzowskiej restauracji „Pod Dzwonem”
Uczta u Króla


Ewa Wrona



Ludzie dziś są zabiegani, zapracowani, zestresowani, zatroskani o dzieci. Nie ma czasu na codzienne ważne sprawy, a tym bardziej na rozmyślanie o Bogu. A tu, na Alfę, można tak po prostu przyjść, oddać pociechy w dobre ręce (gdzie dostaną kolację i pobawią się w przytulnym miejscu pod okiem opiekunek, w tym pedagogów), usiąść, zjeść (nie trzeba robić kolacji, dajmy na to, dla trójki głodomorów), odpocząć, zatrzymać się. Poczuć się chcianym. To dobra przestrzeń. Alfa „zbiera” różnych ludzi w jedno miejsce i daje możliwość rozmowy na tematy, o których czasem trudno rozmawiać w rodzinie, w pracy, nawet ze współmałżonkiem czy przyjacielem. Człowiek na Alfie ma możliwość posłuchać, przemyśleć, wypowiedzieć się na czasem niejasne dla niego samego nurtujące, dziwne lub całkiem znane tematy. Zyskuje „środowisko, w którym wolno mówić na ten temat”, pytać i nic się nie dzieje. Nie jest się dziwakiem czy nawiedzonym katolikiem, ponieważ chce się porozmawiać o Bogu. To „miejsce bezpieczne” dla uczestnika – nie ma nacisku, nauczania, perswazji. Tu działa Jezusowa zasada: „Jeśli chcesz…”. To narzędzie daje wolność. Człowiek może pozostać sobą. Pozwalamy drugiemu, by był sobą. Każdy uczestnik może poczuć się „zaopiekowany”. To on jest gościem – to jego się co tydzień zaprasza, o niego się troszczy przy stole. Dla uczestników to ważne – zdarza się, że Alfa jest jedynym miejscem, w którym ktoś oczekuje ciebie, dzwoni, zaprasza. Okazuje, że nie tylko goście wiele otrzymują, ale także goszczący. Posługujący uczą się Bożej miłości – tej, która nie przekreśla, nie ocenia, nie szufladkuje; która cieszy się obecnością; dla której ważny jest drugi człowiek, taki, jaki jest. Dla niektórych restauracja to miejsce wyjątkowe. Są tacy, którzy nie wychodzili z domu do lokali od wielu lat. Czują się traktowani po królewsku. Myślę, że to Boża perspektywa. Czuć się jak na uczcie u króla. Dosłownie.

Piotr Florczak z Katowic, uczestniczy w Kursie Alfa po raz pierwszy   Roman Koszowski /Foto Gość Piotr Florczak z Katowic, uczestniczy w Kursie Alfa po raz pierwszy
Zmiażdżony Syn


Piotr Florczak



Bardzo poruszył mnie wyświetlany na kursie krótki film o dróżniku, który pracował przy zwodzonym moście. Most był podniesiony, bo akurat przepływał prom. Mały syn tego dróżnika widząc, że nadjeżdża pociąg, a tata nie opuszcza mostu, sam pobiegł do ręcznych przekładni i nagle wpadł między tryby. I wtedy ojciec wszedł do swej budki i przerażony zauważył wypadek syna. I musiał wybrać, zdecydować: albo ocali syna, a wówczas pociąg wpadnie do wody i zginą pasażerowie, albo spuści most, ale syn zginie, zostanie zmiażdżony. Pamiętam do teraz te kadry z filmu. Ojciec spuścił most, stał przy torach i płakał. A ludzie jechali pociągiem i nie wiedzieli, co się wydarzyło. Śmiali się, wygłupiali. Tylko jakaś narkomanka zauważyła tego rozpaczającego ojca. Bardzo mocno mnie to dotknęło. Nie zastanawiałem się nigdy, co czuł Bóg, widząc swego Syna, który oddał życie za moje grzechy. Jasne, widziałem w „Pasji” łzę, która kapie z nieba, ale generalnie zawsze skupiałem się na cierpieniach Jezusa. A co czuł Jego Ojciec, widząc Syna torturowanego, biczowanego, oplutego? Na filmikach puszczanych w czasie Alfy anglikański pastor Nicky Gumbel, jeden z twórców kursu, w bardzo prosty konkretny sposób opowiada o prawdach naszej wiary. Mnie mocno dotknęło to, że w Jezusie spełniło się ponad 300 proroctw Starego Testamentu, a aż 29 w jednym dniu! Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nicky Gumbel niby przedstawia same suche fakty, ale one naprawdę dają do myślenia. Opowiadał na przykład o tym, jak wyglądał bicz rzymski. Pokazywał, że wyrywał on całe fragmenty ciała. Słuchasz tego i widzisz, jak wyglądało biczowanie Jezusa, jak ogromnie cierpiał…


Alicja i Aleksander Nowakowie z Gorzyczek (tuż pod czeską granicą) uczestniczyli w Kursie Alfa, dziś są zaangażowani w modlitewne wspólnoty   Roman Koszowski /Foto Gość Alicja i Aleksander Nowakowie z Gorzyczek (tuż pod czeską granicą) uczestniczyli w Kursie Alfa, dziś są zaangażowani w modlitewne wspólnoty
Nic na siłę!


Alicja i Aleksander Nowakowie



O Alfie usłyszeliśmy w kościele. Nie wiedzieliśmy, czym jest ten kurs. Domyślaliśmy się, że ma coś wspólnego z wiarą. Ale nic więcej… 
– Jestem typem faceta, który cały czas szukał. Zdarzało się, że i w alkoholu czy narkotykach – wspomina Aleksander. – Zawsze lubiłem adrenalinę: jeździłem na motorach. Moja rodzina była świadkiem mojego wypadku – wyprzedziłem, wypadłem z zakrętu... W pewnym momencie życia zrozumiałem, że tym, kogo szukam, jest Bóg. W Nim jest źródło moich poszukiwań. Kurs Alfa był dla nas przełomem. Od tego czasu bardzo dużo się pozmieniało. Teraz, po 4 latach, widzę, że był to plan Boży. Spodobało nam się to, że nic nie było nachalne, na siłę. Wszystko odbywało się z poszanowaniem wolności. Nikt ci nic nie wciskał, nie narzucał, nikt nikogo nie nawracał. Mogłeś usiąść i zwyczajnie pogadać przy stole. I to na tematy, o których nie rozmawiasz w robocie, z kumplami. 
– Patrzysz na tych ludzi i zastanawiasz się: czemu oni są tacy mili? – śmieje się Alicja. – Czemu płacą ci za kolację? Czy to ma jakieś drugie dno? I zaczynasz kombinować: na pewno czegoś będą od nas chcieli. (śmiech) Przy stole rodzi się wspólnota. Zaczynasz z tygodnia na tydzień żyć sprawami tych ludzi. „Co się u ciebie dzieje? Jak tam w domu? Masz kłopoty w pracy?” – słychać przy stołach. Widzimy, ile powstaje takich „poalfowych” przyjaźni. Ludzie przy stolikach otwierają się, zaczynają rozmawiać. W tej formule odnajdują się ludzie spoza Kościoła, niewierzący. Zazwyczaj przełomem dla uczestników jest wyjazd na weekend. Duch Święty zstępuje z mocą i nigdy nie odmawia. (śmiech) Ludzie doświadczają mocy wiary, której dotąd nie znali! Na weekend przyjeżdżają z problemami, wątpliwościami. Po modlitwie to się zmienia. Ważne jest, by uczestnicy Alfy trafili do jakichś wspólnot. Bo inaczej wszystko, czego doświadczyli, może się rozmyć. Ja jestem zaangażowana w grupę modlitewną Lidia, a mąż trafił do Mężczyzn św. Józefa…


Ks. Bogdan Kuczyński z parafii św. Krzysztofa w Tychach zorganizował już kilkanaście kursów   Roman Koszowski /Foto Gość Ks. Bogdan Kuczyński z parafii św. Krzysztofa w Tychach zorganizował już kilkanaście kursów
Całkowita wolność


ks. Bogdan Kuczyński



Alfa to naprawdę dobre narzędzie. Ma ono moc docierania do ludzi. Dość dobrze „wyczuwa” człowieka. Niezwykle ważna jest charakterystyka, filozofia tego kursu. Nie wciska on ludzi w żadną konkretną foremkę duchowości, ale próbuje zaakceptować człowieka, który przychodzi, takiego, jakim jest. To jest punkt wyjścia. Podstawową zasadą kursu jest całkowita wolność. To znaczy: każdy robi tyle, na ile jest gotowy, podejmuje kroki, na które jest przygotowany. Od samego początku organizatorzy powinni dawać ludziom do zrozumienia, że to nie jest żadna forma nacisku. Niezwykle ważną rzeczą jest siła więzi, która rodzi się między ludźmi. Jest ona niezwykle dynamiczna i ma wartość przemieniającą. 
Z tą formą zetknąłem się w Belgii. To niezwykle specyficzny teren, na którym wszystkie metody duszpasterskie znane w Polsce po prostu nie działają. Gdy zapraszaliśmy ludzi na tradycyjną formę rekolekcji, nie było odzewu. Gdy tematem rekolekcji był grzech, nie przyszedł nikt. I wówczas odkryłem Alfę jako konkretne narzędzie docierania do ludzi. Okazało się, że kurs został bardzo życzliwie przyjęty. 
Alfa jest początkiem drogi. Pamiętajmy o tym, by nie „wylać dziecka z kąpielą”. Przyjmując tę metodę, trzeba pamiętać, że potrzebne są konkretne wspólnoty, które są w stanie przyjąć tych ludzi i zaakceptować ich takimi, jakimi są. Nie można po skończonym kursie pozostawić ich „na lodzie".
Ile osób może jednorazowo uczestniczyć kursie? Nie ma odgórnego limitu. W Londynie w Holy Trinity Brompton organizuje się kursy nawet dla 500 osób! Wszystko zależy od ilości miejsc i liczby ludzi zaangażowanych w prowadzenie kursu. 


Andrzej Strączek, organizator kursów Alfa, ojciec siedmiorga dzieci,
mieszka w Czyżowicach   Roman Koszowski /Foto Gość Andrzej Strączek, organizator kursów Alfa, ojciec siedmiorga dzieci,
mieszka w Czyżowicach
Milion w Totka


Andrzej Strączek



Pierwszą Alfę zorganizowaliśmy przed kilkunastu laty. Trzydziestka osób z oazy i Odnowy zaprosiła ludzi „ze świata”. Do kolacji zasiadło wówczas ponad 70 osób. Wiesz, jaką frajdą było patrzenie na to, jak zmieniali się na naszych oczach! Do dziś w kursach, które zorganizowało nasze stowarzyszenie Kahal, uczestniczyło już ponad 2 tys. ludzi z 80 parafii Górnego Śląska. Proponujemy im na „dzień dobry” ten sam styl życia, jaki prowadzą: wracają zmęczeni z roboty, zjadają obiadokolację z pilotem w ręku. Proponujemy to samo. Przychodzą, jedzą i oglądają film. A w pewnym momencie budzą się jako chrześcijanie. To naprawdę „działa”. W tej chwili prowadzimy trzy kursy, ale gdybyśmy mieli możliwości, robilibyśmy równolegle kilka dodatkowych. Alfa stwarza przestrzeń, w której ludzie mogą podzielić się tym, co naprawdę myślą o Bogu, Kościele, podzielić się swymi wątpliwościami. Przychodzą, znając najczęściej Kościół z relacji mediów, a to obraz, delikatnie mówiąc, niezbyt dla nas korzystny. Przez to, że Alfa stwarza przestrzeń do rozmowy, zaczynają zupełnie inaczej patrzeć na to, czym jest Kościół. Po kilku kolacjach ludzie zaczynają tęsknić za rzeczywistością nieba, szukają miejsca we wspólnotach. Obserwujemy, że ponad 50 proc. osób angażuje się potem w działalność wspólnot przy parafiach. Dla większości życie dzieli się na czas „przedalfowy” i „poalfowy”. (śmiech) Prawdziwym przełomem jest wyjazd weekendowy. Tam rodzą się przyjaźnie, a ludzie mają osobowe doświadczenie Pana Boga. To doświadczenie, którego nie jesteś w stanie ukryć. Tak jakbyś wygrał milion w Totka. Biegniesz do znajomych i opowiadasz, jakim jesteś szczęściarzem. Na ostatnie rekolekcje przyjechał chłopak. Dziary, tatuaże, kościoły omijał szerokim łukiem. Przyjechał jedynie po to, by zająć się dzieckiem (żona uczestniczyła w kursie). Nie chciał wchodzić w żadne rekolekcyjne klimaty. Tymczasem Pan Bóg dotknął go niezwykle mocno i diametralnie zmienił jego życie. Teraz ten sam chłopak przyprowadził na kurs 17 osób: znajomych, rodzinę.

TAGI: