Renata ma na imię Maryja

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 20.03.2015 06:00

Trudno o głębszy obraz prawdy o męce, śmierci i zmartwychwstaniu Pana - opowiada o tym jego Matka.

Maryja obleczona w Całun Turyński – niezwykły symbol  Mater Dolorosa ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Maryja obleczona w Całun Turyński – niezwykły symbol Mater Dolorosa

Renata napisała w esemesie: „Zastanawiałam się nad tym wszystkim i postanowiłam, że nie będziemy robić żadnego wywiadu. Nie jestem na to przygotowana. Na kawę oczywiście zapraszam”. Kawa? Chętnie, ale już w innym terminie. Zaplanowany tekst nie powstanie. Muszę napisać o czymś innym.

Droga do Warszawy

długa, ale konieczna. W samochodowym odtwarzaczu CD płyta „Siedem Pieśni Marii” zapętlona na tej jednej „Śmierć Jezusa”. Tekst Zbigniew Książek, muzyka Bartłomiej Gliniak. Trudno o lepszy podkład na tę podróż. Cel? Ursynów, kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Tutaj do 15 marca można kontemplować ból Matki i Jej hojność wobec człowieka. Ołtarz „Dar Miłości i Pokoju”.

Coście ludzie uczynili?

– pyta Maryja zaraz po tym, jak zmaltretowane ciało Jezusa spoczęło na Jej kolanach. Patrzy na Syna. Urodziła, żeby żył! Tak chciała, tak jest dobrze. Tak jest normalnie. Matka nie powinna stawać nad martwym ciałem dziecka. Ta jednak stanęła. Najpierw pod krzyżem, a teraz nad grobem. Tuli najdroższe Ciało na świecie i nie może się powstrzymać: „Czemuście Syna mi zabili?”. Jest matką. Nie może inaczej. Jezus, Syn, krzyczał: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Ona to słyszała, więc ma prawo szeptać: „Poprzez wszystkie wieki/ Wypominać wam będą/ Żeście Boga zabili zdradziecko/ Że zabiliście prawego człeka/ Że zabiliście mi dziecko”. Słowa pieśni Maryi kotłują się w głowie. Cisną się mimo woli. Dręczą i każą cierpieć coraz bardziej. Zbliżają do Niej. W bólu.

Patrząc na Matkę

obleczoną w śmiertelny całun Syna, nie można myśleć o niczym innym. Nie ma innej modlitwy, nie ma innych uczuć. Matka i Syn w tej intymnej chwili poruszają sumienie, ale też każą zostać. Nie wolno wyjść, uciec, porzucić, wyprzeć się. Trzeba patrzeć. Sercem. „Nauczając u świątyni progu/ Uczył byście prawdę mówili/ Bo też prawda najmilsza jest Bogu/ Coście ludzie z prawdą zrobili” – śpiewa w imieniu Matki Joanna Słowińska. Prawda, Droga i Życie – teraz zabite, zimno wtulone w ramiona, martwe. Gaśnie nadzieja na sens życia, na szczęśliwe zakończenie. Wkrada się zamęt życia pełnego chaosu i iluzji. Czarne przestaje być czarnym, białe już białym nie jest, wszechobecna szarość przytłacza. Po co żyć?

On uczył, by dobrem odpłacać

za zło, które wam uczynili/ Cóż zło – ważne czy się opłaca/ Coście ludzie z dobrem zrobili” – drąży Matka. Prowadzi coraz głębiej. Nie chce zatrzymać się na sentymentach, na łzach w oczach, na lamentach i targaniu włosów. „Mordowały się do ostatniego/ W imię Boże narody wrogie/ On nauczał miłości bliźniego/ Coście ludzie uczynili z Bogiem” – pyta bez wyrzutu, ale z uporem kogoś, kto wie, do czego zmierza, i wie, że jest taka ciemność, która przygotowuje światłość. Jest taki mrok, który każe za wszelką cenę szukać światła, już nie w sobie, ale poza. Wtedy porzuca się to, co znajome i wyrusza się w nieznane. Na spotkanie z człowiekiem i z Bogiem. Wystarczy znaleźć odwagę, żeby zmierzyć się z tajemnicą. „Wyśmiali, że gadają bzdury/ Ci co w lepszy świat uwierzyli/ Uczył, że wiara przenosi góry/ Coście ludzie z ludźmi zrobili” – kończy swoje zdumienie Matka.

Potem zapada gwałtowna cisza

Spada nagle. Z wyczerpania. Świdruje serce, przenika umysł. Pustka staje się nie do zniesienia. Już chciałoby się wyjść z ławki. Ma się dosyć tego ciężaru. Pytań trudnych. Odpowiedzi niewygodnych. Trzeba to przeczekać. Wytrwać w ogniu wyrzutów sumienia, żalu i bólu. Trzeba cierpliwie kontemplować obraz, żeby zaczął przemawiać rzeczywistością, którą opisuje. Maryja w ołtarzu adoracyjnym „Donum Caritas et Pax” jest faktycznie obleczona w śmiertelny całun Jej Syna. Na kawałku płótna widać dowody bestialstwa oprawców i ich wprawną rękę w morderczym rzemiośle katów: porozrywane od biczowania ciało, opuchniętą od znęcania policzkowaniem twarz, poranione od krzyżowej belki ramiona. Widać na całunie wszystko: dziury po kolcach cierniowej korony, przebite stopy i nadgarstki, przeorany włócznią bok. Nie ma wątpliwości: jej ostrze dosięgło serca, z którego wyciekła „krew i woda”. Zamknięte oczy Jezusa w końcu jednak się otwierają, by otworzyć także ludzkie. Przesłonięte jeszcze tylko przez chwilę świadomością cierpienia i zmieszania z powodu sceny Mater Dolorosa (Matki Cierpiącej).

Całun to zwierciadło Ewangelii:

twarz, ręce i nogi, bok, ciało, które przemawia, bo jest Słowem, zawiniętym w to właśnie płótno. Prawda o Męce Chrystusa, Mesjasza jest też prawdą o męce człowieka. Prawdą o Wielkim Piątku wpisanym w życie każdego. Także w życie Renaty, tej od esemesa. Jej historia jest historią kobiety toczącej nierówną walkę ze śmiertelną chorobą. Od kilku miesięcy uczącej się żyć w cieniu raka i, siłą rzeczy, zabierającej do tej szkoły także swojego męża i swoją nastoletnią córkę. Jej historia jest kolejną wersją tamtej sceny spod krzyża. I – tak jak tamta – nie kończy się grobem, tak i jej własna, mimo cierpienia wchodzi w światło. Matka tuli Ciało Syna, to, które przegrało ze śmiercią, ale tylko po to, żeby Jego zwycięstwo okazało się ostateczne. Dar Miłości i Pokoju – to dar Życia i Miłości pomimo cierpienia, bólu, krzywdy i grzechu. Matka, wbrew pierwszemu wrażeniu nie jest tylko Mater Dolorosa, jest Mater Viventis (Matką Żyjącego). Całun jest świadkiem nie tylko męki i śmierci, ale także zmartwychwstania. Obraz na nim nie powstał w wyniku unicestwienia i rozkładu, ale przemienienia i zwycięstwa. Maryja czule obejmuje nie zwłoki swego Syna, ale 

Ciało eucharystyczne.

Żywego Pana i Zbawiciela – swojego i każdego człowieka. To jest Światło, które przyszło na świat, a które każdemu, kto Je przyjmuje, daje moc, aby się stać dzieckiem Boga. Dlatego życie człowieka nabiera całkowicie innego znaczenia, życie, a więc nie tylko to, co piękne i dobre, ale także to, co podłe, chore i śmiertelne. Renata nie widziała tego ołtarza, ale żyje prawdą, którą on wyraża. Jej walka z chorobą, jej pytania o przyszłość swoją i tych, których kocha, jej ocieranie się o śmierć – to wszystko zmienia się kategorycznie dzięki tej Obecności. I ona o tym wie. Mało tego! Ona dzięki temu wciąż żyje! Opowiada o tym każdemu, kto się z nią spotka. Mówi wtedy, że ma wielkie pragnienie głoszenia Dobrej Nowiny, Ewangelii Życia. Że Bóg jest dla niej wszystkim, że w Nim widzi siebie dręczoną przez raka, swoją historię, ale i przyszłość swojego dziecka i męża.

O tym miał być tekst,

który teraz dobiega końca. O kobiecie, która wobec cierpienia i śmierci daje się poprowadzić ku światłu Żyjącego. I był, choć główna bohaterka zamiast Renata, ma na imię Maryja. W drodze powrotnej do Świdnicy samochodowy odtwarzacz znowu był zapętlony na jednym utworze. Innym niż rano. „Wiem już, co to być radosną/ Wiem, że szczęścia jest przyczyną/ Po raz drugi dziecko dostać/ Wróconego z martwych syna” – śpiewa najszczęśliwsza z Matek i za chwilę dodaje „On życiem z mojego łona/ On ciałem z mojego ciała/ Choć na moich oczach skonał/ To wrócił wnet zmartwychwstały”. A chór dośpiewuje refren, który może nucić Renata: „Za nas i za nasze grzechy/ I za ludzkość zmartwychwstałą/ Dał na znak przymierza z Bogiem/ Swoją krew i swoje ciało”.