Bliżej nieba lepszy widok

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 19.03.2015 06:00

Sadza, trujące dymy, niebezpieczna wspinaczka. Piękne widoki, satysfakcja, radość z powrotu do domu. Oto blaski i cienie zawodu kominiarza. A może tak naprawdę w tej historii chodzi o coś jeszcze?

Od lewej: Czarek, Anna, Eugeniusz Zarębscy. – Kiedy modlę się do Boga i proszę Go o bezpieczeństwo  dla męża i syna, czuję spokój w sercu. Ja wiem, że On słucha – mówi Anna Zarębska ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Od lewej: Czarek, Anna, Eugeniusz Zarębscy. – Kiedy modlę się do Boga i proszę Go o bezpieczeństwo dla męża i syna, czuję spokój w sercu. Ja wiem, że On słucha – mówi Anna Zarębska

W kominie można znaleźć różne rzeczy: kawałki cegieł, gniazda ptaków czy śmieci. Bywa, że trafi się znalezisko nietypowe. – Pracując kiedyś z synem przy jednym kominie, znalazłem specjalną fajkę, coś jakby sziszę, która służy do palenia tytoniu. Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła – zastanawia się Eugeniusz Zarębski, mistrz kominiarstwa ze Szczecinka. Pan Eugeniusz, w zawodzie już prawie od 40 lat, zakłada na głowę szapoklak i szeroko się uśmiecha. Kiedy z żoną i synem, który u niego terminuje, opowiadają o swojej pracy, ich słowa są nieraz zaskakujące... jak szisza w kominie.

Guzik prawda

Każdy chyba chce być szczęśliwy, dlatego często nawet ci, którzy uważają się za twardo stąpających po ziemi, wyznają zasadę, że jeśli szczęściu można jakoś dopomóc, to dlaczego tego nie zrobić? Nawet jeśli trzeba zrobić coś zupełnie absurdalnego, żeby tę pomoc uzyskać.No bo co może pomóc trzymanie kciuków? Jednak według badań CBOS do wykonywania tej „magicznej” czynności, choćby tylko czasami, przyznaje się ponad 70 proc. Polaków, a do wiary w jej skuteczność prawie 30 procent. Również 30 proc. badanych stara się nie podawać ręki przez próg. Ponad połowa z nich wierzy, że to naprawdę ma znaczenie. W cenie jest też niemalowane drewno. Odpukuje w nie prawie 60 proc. mieszkańców kraju nad Wisłą. A kominiarze? W zabobonnym świecie „triumfu rozumu” stoją całkiem wysoko.

– Dziewczyny czasami urywają nam guziki i potem trzeba je szyć – narzeka, choć może nie aż tak bardzo, Czarek, syn pana Eugeniusza. Ludzie podchodzą też do samego mistrza. Chcą urwać jego guzik albo łapią się za swój. – Jest z tym potem kłopot, bo te guziki mamy nietypowe i trzeba je zamawiać – śmieje się pani Ania, żona. Aż trudno uwierzyć, że ktoś ciągle to robi. Jednak według wspomnianych badań, co czwarty pytany przyznaje, że wierzy w to, że spotkanie kominiarza przynosi szczęście, a prawie połowa łapie się za guzik na jego widok. – Często się zdarza, że kobiety widząc mojego męża w mundurze, mówią: „O jaka jestem szczęśliwa, spotkałam kominiarza!” – uśmiecha się Anna Zarębska, która spotkała kominiarza 33 lata temu... – To co ja mam powiedzieć, skoro mam go na co dzień? Powinnam być superszczęśliwa (śmiech).

Pani Ania przyznaje, że szczęścia w ich kominiarskim domu nie brakuje, ale to nie oznacza, że nie brakuje także problemów. I to nie tylko takich, które kwituje pełnym ulgi westchnieniem: – Dobrze, że są pralki. – Nieraz było tak, że człowiek miał wszystkiego dosyć. Niewiele brakowało do rozwodu. Oboje z mężem pochodzimy z niepełnych rodzin. Mąż miał roczek, gdy umarła jego mama. Moi rodzice rozeszli się, gdy byłam mała. Znamy brak drugiego rodzica i zawsze robiliśmy wszystko, żeby nasze dzieci takiej traumy nie miały – opowiada szczerze pani Ania. – To nie mundur z guzikami, ale Pan Bóg daje nam szczęście. Jak było źle, klękaliśmy na kolana i prosiliśmy Go o pomoc. Rozejść się to dziś modne. Nam się na szczęście udało inaczej – cieszy się kobieta. W przypadku pana Eugeniusza kominiarski zabobon ma jeszcze drugą stronę... guzika. Szczecinecki kominiarz codziennie rano modli się za tych, których spotka na swojej drodze, także w pracy. Może więc zdarzyć się tak, że próba ukręcenia guzika akurat w jego mundurze, może naprawdę skończyć się przypływem szczęścia... czyli prawdziwej łaski Bożej.

Brud się roznosi

Co robi kominiarz przed wyjściem do pracy? Wiadomo, czyta Pismo Święte. – Mamy taki rytuał, że mąż robi rano kawę, pijemy ją, a potem on czyta na głos Pismo Święte. Jeśli ma czas, to chwilę omawiamy ten fragment, jeśli nie, to mąż od razu jedzie do pracy. Pamiętam taki moment, że coś zaczęło między nami zgrzytać. Wtedy mąż powiedział: „Wiesz, nie czytaliśmy dziś Pisma Świętego”. To czytanie powoduje, że człowiek jest jakiś taki wyciszony, inaczej zaczyna się cały dzień – mówi pani Ania. – To dzięki Domowemu Kościołowi, do którego należymy od lat – dodaje. A co robi kominiarz po powrocie z pracy? Może Różaniec? Jednak nie. – Po pierwsze musi zdjąć mundur i wykąpać się. Nie daj Boże dotknie czegoś, to od razu widać, że był tu kominiarz – mówi pani Ania, po czym dodaje, jakby nie na temat: – Myślę, że jedna Msza św. w tygodniu to za mało, żeby poznawać Pana Boga i Go pokochać. Ludzie nie wiedzą, co to znaczy oddać siebie Panu Jezusowi. My czasami mamy całonocne czuwanie w sobotę. Idziemy na adorację. Jesteśmy z mężem przez godzinę my i Pan Jezus, w nocy, kiedy inni śpią. Poza tym chcemy zawsze żyć w łasce uświęcającej, przez cały rok, nie tylko od święta. Jeżeli jest taka niedziela, że nie mogę przystąpić do Komunii św., to szukam konfesjonału. Ja nie potrafię siedzieć w kościele i nie przyjąć Pana Jezusa. Czuję, że coś jest nie tak, że moja dusza potrzebuje odpuszczenia grzechów. Nie wyobrażam sobie życia bez sakramentów. To jak mieć dom cały w sadzy.

Szanować się, czyli...?

Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że kominiarz wykonuje zawód, od którego może zależeć ludzkie życie. Czyszczenie przewodów kominowych jest ważne. Zalegające w nich sadze mogą ulec samozapłonowi i podgrzać się do temperatury nawet powyżej 1000 stopni. Do kominiarskich obowiązków należy też sprawdzanie stanu technicznego komina i dopuszczanie instalacji do użytku. Źle działający komin może doprowadzić nawet do zaczadzenia. – Boję się popełnienia błędu w sztuce. Moja niesolidność albo niedokładność mogłaby się przełożyć na utratę czyjegoś życia albo dorobku. Nie daj Panie Boże – mówi pan Eugeniusz i zaznacza, że uczula też swojego syna, żeby do pracy podchodził sumiennie, czyli z szacunkiem. – Wprawdzie każdy szanujący się zakład kominiarski jest ubezpieczony od odpowiedzialności cywilnej, ale pozostaje jeszcze sumienie. Zdarzały się przypadki, że byłem proszony do pracy w niedzielę. Kategorycznie odmawiałem. Były nawet propozycje podwójnej płacy, ale to mnie nie skusiło. Mimo to jestem obłożony pracą.

Między górą a dołem

– Wykonuję pracę trudną i niebezpieczną. Szczególnie uważać trzeba na dachach spadzistych. Miałem kilka takich sytuacji, że serce zabiło mi mocniej, ale nie ma się czym chwalić – mówi Eugeniusz Zarębski. Pani Ania pamięta jeden taki dzień. – Mąż przyszedł i powiedział: „Wiesz, dzisiaj bym zginął”. Od tego momentu powstał mój lęk. Jak jestem w mieście i widzę męża gdzieś na dachu, to się odwracam. Zawsze mówię, że żyjemy na innych płaszczyznach: mąż tam na górze, ja tu na dole. Nie chodzi tylko o różnicę wysokości. – Wydawało mi się, że jeśli ja znam te same słowa, co mąż i mu je powiem, to on je zrozumie. Natomiast życie pokazało coś innego. Musieliśmy się docierać – śmieje się pani Ania. Wspólnota Domowego Kościoła bardzo im pomogła. – Raz w miesiącu mamy dialog małżeński i wtedy sobie wyjaśniamy to, co nam leży na sercu, żeby nie było kłótni. Czasami mąż mówi: „A skąd wiadomo, że ja wrócę?”. Wtedy to mnie przeraża, ale to prawda. My mamy świadomość kruchości życia – mówi pani Ania. Zarębscy rozumieją, że nie ma sensu chować urazy zbyt długo, bo czasami ze słowami „Kocham Cię” albo „Przepraszam” można po prostu nie zdążyć. – Nie zdarza się, żeby mąż wychodząc z domu, nie powiedział: zostańcie z Bogiem. Ja, gdy widzę, że już z synem odjeżdżają, to im jeszcze robię znak krzyża na drogę. Kiedy usłyszę warkot silnika, gdy wracają, dziękuję Bogu za opiekę nad nimi. Wszystko ze mnie spływa i jestem spokojna... do następnego dnia.

Prosta radość

Szczecinecki kominiarz z pasją opisuje swój mundur, pokazuje narzędzia pracy: linę z kulą, przepychacz, gwiazdę i gracę. Syn Czarek demonstruje specjalny sposób nawijania liny. – To piękny zawód. Nie ma w nim monotonii, spotyka się ludzi – podkreśla mistrz. Pan Eugeniusz po latach „podniebnej” pracy wciąż po wejściu na dach potrafi zachwycić się widokiem okolicy. – Szkoda, że nie jestem malarzem. Byłoby co malować – zauważa. Po chwili jednak dodaje swoją prostą życiową dewizę: – Być człowiekiem dobrym, żyć w przyjaźni z Bogiem i pracować tak, aby nie zaszkodzić – to znaczy być bliżej nieba. Rzeczywiście, bliżej nieba, lepszy widok... na życie.