Córka Indii

Beata Zajączkowska

Władze Indii zakazały upublicznienia w tym kraju filmu o sytuacji tamtejszych kobiet. Obawiają się zamieszek.

Córka Indii Beata Zajączkowska

Film zatytułowany „India’s Daughter” miał mieć swą premierę 8 marca, w Dzień Kobiet. Wychodząc od dramatycznej historii brutalnego gwałtu na 23-letniej studentce, który miał miejsce w grudniu 2012 r., opowiada on o tragicznej sytuacji kobiet w tym kraju. Kobiet, które przede wszystkim mają być poddane mężczyznom i im służyć. Na tym polega m.in. przyzwoitość Hindusek. Takie wrażenie można odnieść po wysłuchaniu wypowiedzi jednego z gwałcicieli. „To nie ja, ale takie jak ona powinny ponieść karę. Przyzwoita kobieta nie jeździ po zmroku autobusem. Nie powinna z nami walczyć, tylko zgodzić się na gwałt” – m.in. te słowa Mukhesa Singha sprawiły, że władze Indii zakazały emisji filmu. Wypowiedział je wprawdzie gwałciciel, ale niestety, tak myśli zdecydowana większość hinduskich mężczyzn. Choć dziewczyna była upodlana na oczach wielu ludzi, nikt nie zareagował. Jyoti Singh została zgwałcona przez sześciu oprawców (w tym jednego niepełnoletniego), którzy jednocześnie bili ją metalowym prętem, by zmusić do uległości. Po czym skatowaną wyrzucili z autobusu na ulicę i spokojnie odjechali. Po 13 dniach walki o życie Jyoti zmarła w szpitalu. Działo się to nie w zapadłej wiosce, ale w stolicy kraju.

Decyzję o ocenzurowaniu filmu w Indiach władze tego kraju umotywowały m.in. tym, że brytyjska dokumentalistka Leslee Udwin „nie miała wymaganych pozwoleń, by kręcić w więzieniu i że nie udostępniała całego nagrania odpowiednim władzom do uprzedniej kontroli”. Dziennikarka twierdzi, że posiadała wszystkie wymagane pozwolenia i że nikt nie był zainteresowany przejrzeniem zebranego przez nią materiału. Wyznała zarazem, że kręcenie tego filmu było jednym z najtrudniejszych doświadczeń w jej życiu. „Gwałciciel nie okazał najmniejszej skruchy, a wiele osób z którymi rozmawiałam wydawało się nie rozumieć w czym leży problem, który poruszył światową opinię publiczną” – wyznaje dokumentalistka. I w tym właśnie tkwi największy problem.

Gwałt na Jyoti wywołał w Indiach falę masowych protestów. Tylko dzięki tym społecznym naciskom sprawcy w ogóle trafili do więzienia. Policja z zasady staje po stronie mężczyzn, a kobietę traktuje jako winną całego zajścia. Im dalej od wielkich miast tym bardziej takie zachowanie staje się regułą. To kobieta zostaje okryta hańbą i wstydem, a nie jej gwałciciele. W Indiach co 22 minuty dochodzi do gwałtu.

Dobrze że powstał ten film, bo mimo rządowej cenzury, dzięki sile internetu, obejrzy go zapewne wielu Hindusów. Chociaż kultury nie da się zmienić od razu, to dokument ten jest powolnym sianiem ziarna, tak bardzo potrzebnego Indiom. Ziarna szacunku mężczyzny dla kobiety i docenienia jej odmienności. Ziarna wzmocnienia pozycji kobiet, uświadamiania ich o posiadanych prawach, a także stwarzania skutecznych mechanizmów, za pomocą których będą mogły sięgać po pomoc. Dopóki to się nie zmieni będziemy świadkami kolejnych gwałtów, a wcześniej selektywnych aborcji dziewczynek, będących plagą tego azjatyckiego kraju.