Z Chrystusem w puderniczce

ks. Tomasz Lis

publikacja 18.03.2015 06:00

Była cicha i niepozorna jak myszka. Mimo strachu i grożących niebezpieczeństw niemal każdego dnia ryzykowała życiem, niosąc materialną i duchową pomoc więźniom Pawiaka. Była jedną z kilku „sacharynek”, czyli przenoszących Komunię św. za mury więzienia.

Harcerski z Mieleckiej Drużyny Harcerek „Głębia” przy grobie Ludwiki Uzar-Krysiakowej Archiwum harcerskie Harcerski z Mieleckiej Drużyny Harcerek „Głębia” przy grobie Ludwiki Uzar-Krysiakowej

Było to jedno z najbardziej strzeżonych więzień okupowanej Polski. Przez lata hitlerowskiej okupacji przeszło przez nie około 100 tys. więźniów, z czego blisko 37 tys. zostało okrutnie zamordowanych, a 60 tys. wywieziono do obozów koncentracyjnych. Tylko nielicznym udało się wyjść na wolność. W miejscu, gdzie niszczono ludzką godność, poprzez bestialskie tortury i nieludzkie warunki, nie brakowało przejawów bohaterstwa tych, którzy z narażeniem życia nieśli nadzieję, pociechę i duchowe wzmocnienie. Jedną z cichych bohaterek Pawiaka była pochodząca z Padwi Narodowej Ludwika Uzar-Krysiakowa, polska strażniczka, która przez ponad trzy lata nosiła więźniom Komunię św. oraz przemycała wiadomości i pomoc najbardziej potrzebującym.

„Lusia była drobniutka, niepozorna, prawdziwa szara myszka. Przychodziła najczęściej wówczas, kiedy groziła więźniom „rozwałka”, czyli zbiorowe mordowanie. Siadała wówczas na moim łóżku, pod płonącą lampką oliwną, i zaczynała opowiadać. Musiała z siebie wyrzucić to wszystko, co przeżyła. Nikogo nie pytała o przekonania, o pochodzenie. Po prostu pomagała tym, którzy tego potrzebowali” – opowiada Maria Kann.

Z Padwi na Pawiak

W młodości marzyła, by zostać nauczycielką, jednak los rzucił ją w niełatwą służbę w więziennictwie, w dziale penitencjarno-wychowawczym. We wspomnieniach znajomych i rodziny zapisała się jako wrażliwa i delikatna osoba. Po dziecięcych latach spędzonych w rodzinnej Padwi, chcąc realizować swoje pragnienia, rozpoczęła naukę w Żeńskim Seminarium Nauczycielskim w Ropczycach, gdzie – obdarzona zaufaniem koleżanek – pełniła funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego. Prowadziła także drużynę harcerską. Jak wspomina jej kuzyn Władysław Uzar, zawsze starała się, by podopieczne postępowały zgodnie z ideą prawa harcerskiego. „Ludwika dążyła do tego, by harcerki w każdym człowieku widziały bliźniego; by Polska miała ludzi czynu, uświadomionych społecznie i silnych moralnie” – podkreślał W. Uzar.

Trudne lata 30. ub. wieku sprawiły, że młoda adeptka szkolnictwa borykała się ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie. Przez blisko rok pozostawała w domu rodzinnym. Jak zapisała we wspomnieniach jej bratowa Antonina Uzarowa, bardzo chętnie pomagała w domowym gospodarstwie i dzięki staraniom brata i jego znajomych w 1934 r. Ludwika rozpoczęła pracę w Zakładzie Karnym w Łęczycy. Tutaj poznała swojego przyszłego męża Stanisława Krysiaka, który również pełnił więzienną służbę. Wybuch wojny w 1939 r. sprawił, że więzienie z Łęczycy przeniesiono do Warszawy. W ten sposób Ludwika i jej narzeczony rozpoczęli służbę na Pawiaku, który wkrótce stał się niemieckim więzieniem śledczym. W kaplicy tego więzienia w październiku 1939 roku zawarli związek małżeński, który pobłogosławi ks. Leon Pawlina, więzienny kapelan. Ich wspólne szczęście nie trwało długo.

Stanisław musiał opuścić kraj w związku z podejrzeniami o udział w przygotowaniu ucieczki prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. Ludwika ze względu na bezpieczeństwo oficjalnie nie używała nazwiska męża. Opuszczając Warszawę, Stanisław Krysiak nie wiedział, że wkrótce zostanie ojcem ani nie przypuszczał, że nie zobaczy już więcej najbliższych. Ich syn urodził się w 1940 r., lecz po dwóch latach umarł. Ta śmierć bardzo odmieniła Ludwikę, która jeszcze bardziej oddała się swojej pracy na Pawiaku i zaangażowała w działalność podziemną.

Więzienna myszka

„Z Lusią zetknęłam się w czasie okupacji w więzieniu na Pawiaku, gdzie, jako podkomisarz straży więziennej, byłam komendantką oddziału kobiecego, tzw. »Serbii«, i tym samym przełożoną »Myszki«, bo tak ją tam nazywano” – zapisała we wspomnieniach Wanda Gawryło-Jankowska. Większość personelu więziennego na polecenie władz okupacyjnych pozostała na swoich stanowiskach, jednak charakter więzienia zmienił się. Już nie było to więzienie polityczne, lecz areszt śledczy gestapo, policji okupanta. Ludwika od razu zrozumiała sytuację i błyskawicznie oceniła możliwość niesienia pomocy więźniom, którzy trafiali tu już w pierwszych dniach po kapitulacji stolicy. „Była jedną z pierwszych, która zaczęła bezinteresownie pomagać aresztowanym. Podejmowała próby kontaktów z rodziną uwięzionych. Przenosiła żywność i grypsy – opisuje pani Wanda. – »Myszka« weszła w każdą norę” – pisze we wspomnieniach Stefania Rosa, koleżanka Ludwiki jeszcze z czasów studiów i również strażniczka na Pawiaku. „Pracowała w szpitalu kobiecym, stamtąd był dostęp do każdego więźnia z informacją, grypsem czy ostrzeżeniem. Bo albo lekarz wzywał zainteresowanych, albo zaufana dentystka, a Myszka zawsze im towarzyszyła z urzędu i miała kontakt niemalże z wszystkimi więźniami. Pomagała więźniom materialnie, podnosiła na duchu, dodawała hartu i mocy do wytrwania. Przynosiła im wiadomości z domu, co najbardziej wzmacniało i kazało żyć, by przetrwać” – opowiada pani Stefania. Jej praca była nieustannie narażona na niebezpieczeństwo, bo w razie „wsypy” groziły jej straszne przesłuchania i znęcanie fizyczne. „Skupione, przestrojone wewnętrznie, spokojnie czekamy na najgorsze. Mijają długie godziny. Znowu podnosi się zasuwka wizjerki – tym razem strażniczka Lusia Uzarówna wzywa Wandę Wilczyńską. Coś jej szepce. Wanda się uśmiecha i przekazuje nam informacje »Myszki«: »Jesteście pilnowane bardzo« i zalecenie: »Trzymajcie się« i zapewnienie: »Będzie dobrze«. Zawsze ufałyśmy Lusi – zapisała we wspomnieniach Anna Czuperska-Śliwicka, lekarka z Pawiaka, która w październiku 1943 roku wraz z całym personelem szpitala została umieszczona w celi śmierci. Podobne wspomnienia zapisała Jadwiga Bodziewiczówna. Skatowana podczas przesłuchań przez gestapo, otrzymywała nocą od „Myszki” środki opatrunkowe i leki łagodzące ból.

Choroba pawiacka

Mimo że w gestapowskim więzieniu panował nieludzki terror i niepewność jutra, a pracujący tam Polacy byli dokładnie inwigilowani i sprawdzani przez niemieckie służby, na terenie więzienia działały dwie konspiracyjne organizacje, których członkiem była Ludwika Uzar-Krysiakowa. To właśnie dzięki działalności tych zakonspirowanych komórek więziennych możliwe było udzielanie pomocy uwięzionym i komunikacja między osadzonymi i ich rodzinami oraz organizacjami podziemnymi. Lusia została zaprzysiężona w grudniu 1939 roku jako członek Związku Walki Zbrojnej i pracowała w komórce więziennej aż do momentu wybuchu powstania w 1944 roku.

Kiedy w 1942 r. powstała komórka zewnętrzna Delegatury Rządu, która utrzymywała łączność konspiracyjną z Pawiakiem, a w jej działalność została włączona także Ludwika. „Uzarówna mówiła mi zawsze, że się boi. Widziałem lęk na jej twarzy i nerwowe drżenie rąk, gdy idąc wspólnie, mijaliśmy patrole żandarmerii. Nie mieliśmy przy sobie nic, a ona mimo to i tak drżała. Mówiła wtedy lękliwym szeptem »Co ja na to poradzę, kiedy się boję. Ciągle mi się wydaje, że zaraz zaaresztują ciebie i mnie. Boję się, bo one tam na Pawiaku także się boją. Wy nie wierzycie, ale do tego nie można się przyzwyczaić. To jest taki dziwny chorobliwy strach«” – zapisał we wspomnieniach Witold Bieńkowski, ówczesny bezpośredni zwierzchnik Ludwiki z ramienia Delegatury Rządu. W swoich wspomnieniach opisuje także, jak Lusia niemalże codziennie pakowała w swoją torbę zasmażone ciasto, w którym ukryte były grypsy dla poszczególnych więźniów. „Usiłowała ominąć moje spojrzenie, gdy dodatkowo kładła za bluzkę numery prasy konspiracyjnej, której nie wolno jej było przenosić przez niemieckie warty. Najbardziej bała się wtedy, gdy szła bez niczego. Nazywała to chorobą pawiacką” – dodaje we wspomnieniach Witold Bieńkowski.

„Sacharynki”

Ze względu na trudne warunki życia więźniów oraz dużą liczbę torturowanych i rozstrzeliwanych kierownik komórki więziennej Delegatury Rządu zwrócił się do ordynariusza diecezji pińskiej (wtedy przebywającego w Warszawie) z prośbą o zezwolenie na przenoszenie i rozdzielanie Komunii św. in articulo mortis (na wypadek śmierci) przez osoby świeckie. Tę sprawę poparł kapelan ks. Edmund Krauze. Na początku 1942 r. bp Kazimierz Bukraba udzielił takiego pozwolenia. Jako jedna z nielicznych osób, a w pewnym okresie jako jedyna, Komunię św. na Pawiak przenosiła Ludwika Uzarówna.

Najświętszy Sakrament otrzymywała w kościele Świętego Krzyża, św. Karola Boromeusza lub ojców pallotynów i przynosiła na oddział kobiecy. Rozdzielaniem Komunii św. na oddziały zajmowała się Wanda Wilczańska, która pracowała jako intendentka w szpitalu więziennym. Jednak nie zawsze było możliwe wyznaczenie stałego terminu przynoszenia i odbioru Komunii. Często w razie potrzeby lub w zagrożeniu egzekucją lub śmiercią więźnia Eucharystię przynoszono z domu Marii Kann, u której była przechowywana. Odbywało się to pod hasłem „sacharynki”. Wówczas przygotowywana była odpowiednia ilość Komunii św., którą odbierała u niej Ludwika. Myszka przenosiła Komunię owiniętą w bibułkę początkowo w korporale. Parę razy, jak zapisano we wspomnieniach, używano do tego emaliowanej puderniczki, którą zakupiła Zofia Kossak. Do izolatek Komunia docierała w srebrnym medalionie ofiarowanym przez Marię Kann. W celi śmierci Komunię św. przed egzekucją przyjęła Ziba Jaguczańska, aresztowana w sprawie Zygmunta Cetnarowskiego. Ziba, przeczuwając rychłą śmierć, błagała o pociechę religijną. Do izolatki z Eucharystią udało się dotrzeć dr Annie Czuperskiej. Po przyjęciu Komunii Ziba ucałowała dr Annę i powiedziała: „Z Bogiem łatwiej mi będzie umierać”. Niedługo potem wyprowadzono ją z większą grupą więźniarek i stracono w ruinach getta. „Przed świętami Bożego Narodzenia 1942 r. »Myszka« przyniosła na »Serbię« większą ilość komunikantów, które zawinięte w celofan zawędrowały z kolei na oddział męski szpitala. Tu otrzymał je wezwany na fotel dentystyczny ks. Julian Chróścicki, przebywający w tym czasie w szpitalu więziennym. Podzielił on każdy komunikant na trzy części, aby Eucharystię mogło otrzymać więcej osób. Była to podniosła chwila, gdy po porannym myciu w łazience podchodziliśmy cicho do ukrytego za drzwiami izby szpitalnej księdza, aby z jego ręki przyjąć Pana. Ja kilkakrotnie przyjmowałem tam Komunię świętą” – wspomina Leon Want, były więzień Pawiaka.

Aby dostać się na Pawiak, nawet strażniczka musiała przejść kilka niemieckich wart. Przenoszenie Komunii wiązało się z wielkim niebezpieczeństwem. Każda kontrola lub rewizja mogła zakończyć się znalezieniem przesyłki i olbrzymimi represjami, a nawet śmiercią. Jednak zanosząc Eucharystię, Ludwika była spokojna. „Ta jej bohaterska praca łączniczki między nami i więźniami, przechodzącej z »naładowaną dynamitem« torbą przez kilka gestapowskich i więziennych wart dawała jej jeden dzień w tygodniu wolny od wszelkich obaw. Tym dniem był piątek. Wtedy nosiła Boga” – wspomina Wanda Wilczańska-Bieńkowska. Bohaterka Pawiaka zginęła od bomby 2 września 1944 roku podczas powstania warszawskiego. Po wojnie jej ciało ekshumowano i złożono na Powązkach w grobie siostry jej męża, gdzie wcześniej pochowany został jej synek Janusz. Puderniczka i medalion, w których Ludwika Uzar-Krysiakowa przenosiła Najświętszy Sakrament na Pawiak, znajdują się w skarbcu jasnogórskiego sanktuarium. W kościele parafialnym w Padwi Narodowej, skąd pochodziła, ufundowano tablicę pamiątkową dla ofiarnej opiekunki więźniów Pawiaka. Jej imię nosi 11. Mielecka Drużyna Harcerek „Głębia”. 

Artykuł opracowano na podstawie materiałów archiwalnych zgromadzonych przez ks. Jana Kica, długoletniego proboszcza w Padwi Narodowej.

TAGI: