Afrykańska międzynarodówka

Krzysztof Błażyca

publikacja 09.03.2015 06:00

Gdy ks. Edward Gorczaty rozpoczynał pracę w Tanzanii, w całej diecezji były tylko trzy telefony. Dziś wiele się zmieniło, ale tutejsza kultura wciąż zaskakuje przybyszów. W maju misjonarz przyjedzie do Piekar z biskupem Michaelem Msonganzila, Tanzańczykiem.

O. Maciej Braun i ks. Edward Gorczaty na terenie szkoły języka suahili w Musomie Krzysztof Błażyca /Foto Gość O. Maciej Braun i ks. Edward Gorczaty na terenie szkoły języka suahili w Musomie

Wtedy nie mówiło się, ile kilometrów mamy do przejechania, lecz ile czasu nam to zajmie. Dzień, dwa? A i tak nie było pewne, czy dojedziemy... – swoją opowieść o życiu w Tanzanii ks. Edward Gorczaty rozpoczyna bez zbędnych wstępów. Afryka wiele upraszcza. Sposób bycia, relacje międzyludzkie. A od „wtedy” minęły już 42 lata! Do Polski przyjeżdża co jakiś czas, by opowiedzieć o misjach. Sam wrósł w kulturę suahili. Przesiąknął zapachem czerwonej ziemi. Jakoś leci. „Pole pole”, czyli powoli, powoli, jak mówią. Malaria? Właśnie była kolejna. Człowiek się przyzwyczaja…

Bytom, Butiama, Pszów...

Poniedziałek. Granicę kenijsko-tanzanijską przekraczam pieszo. W jeepie już czeka o. Maciek Braun, zmartwychwstaniec. Zanim trafił do Tanzanii, był duszpasterzem młodzieży w parafii Wniebowstąpienia Pańskiego w Bytomiu.

No a potem wylądował w Butiamie, skąd pochodził pierwszy prezydent ówczesnej Tanganiki, Julius Nyerere. Maciek o Ojcu Narodu opowiada wiele. Poświęcił mu rozdział „Wambury” – jednej ze swoich czterech książek. Pół roku temu objął nową parafię, we wsi Buhemba. To dopiero początki, ma trochę „hecy” z czarownikami. Przytacza zabawne historie. Niestety, zdarzają się też poważne przypadki. Bo jak czary, to i morderstwa rytualne. Zwłaszcza w rejonie Buhemby, gdzie ludzie, szukając złota, są przekonani o potrzebie krwawych ofiar. – Takich przypadków jest tu wiele. A ci ludzie to często też chrześcijanie. W niedzielę idą do kościoła, a w potrzebie – do czarownika – mówi o. Maciek. We wtorek rzuca: „Jedziemy do Edka”. Ks. Edward Gorczaty był pierwszym misjonarzem diecezji katowickiej, który pojechał do Tanzanii na początku lat 70. Pochodzi z parafii Wszystkich Świętych w Mysłowicach-Dziećkowicach. Misjonarza odwiedzamy w Makoko, szkole suahili, którą prowadzi na porośniętych bujną roślinnością obrzeżach Musomy nad Jeziorem Wiktorii. Jest dobrym znawcą kultury i historii szczepów, wśród których pracuje. – Przyjechaliśmy tu razem z ks. Marianem. W całej diecezji były wtedy tylko trzy telefony: u biskupa, na misji w Karime i w Mpundzie – mówi.

Kiedy tutaj przybyli, na terenie działali amerykańscy misjonarze ze zgromadzenia Maryknoll. – Dali wiele pieniędzy i – chcąc, nie chcąc – nauczyli ludzi złych przyzwyczajeń, że misjonarze wszystko dają. A ludzie powinni wziąć sprawy w swoje ręce – uważa Maciek. „Maryknolle” w 1964 r. założyli w Musomie szkołę suahili. Jej dyrektorem jest obecnie ks. Edward. – Wcześniej pracowałem cały czas na parafiach. A gdy w 2000 r. „Maryknolle” przekazali nam szkołę, to sobie o mnie przypomnieli. Mówili, że biorą mnie na rok z parafii. No i ten rok jeszcze się nie skończył – śmieje się misjonarz. Wylicza biskupów Musomy, z którymi pracował. Było ich raptem czterech, bo diecezja jest dość młoda. – Najpierw był bp John Rudin, Amerykanin, potem bp Antony Mayala, z którym byłem w Pszowie i w Piekarach. Następnie bp Justin Samba, no i teraz jest Michał. Michał, czyli bp Michael George Mabuga Msonganzila, w Musomie jest od 7 lat. Wcześniej pasterzował w położonej nad Wiktorią malowniczej Mwanzie, którą miejscowi nazywają „miastem na skale”.

Z biskupem Michałem spotykamy się ot tak, wpadając doń po drodze. Pogodny starszy pan w szykownej afrykańskiej koszuli i z krzyżem z koralików na szyi. W maju razem z ks. Edwardem przyjedzie do Piekar. Opowie pielgrzymom o tanzańskim Kościele.

Językowe lapsusy

Suahili w trzy, cztery miesiące. Dla kogo? – Dla każdego, kto chce – mówi ksiądz Edward i twierdzi, że w tym czasie można nauczyć się języka. – Jeśli student pracuje z nami, podąża naszą metodą, opanuje podstawy suahili. Wspomina, że gdy sam się uczył, też mieli tylko trzy miesiące kursu. – Po tym czasie proboszcz przyjechał i po prostu powiedział: „Przygotuj sobie kazanie”. No i nie było innej możliwości.

W szkole prowadzonej przez ks. Edwarda w ciągu roku są prowadzone dwa kursy podstawowe: od stycznia do maja i od sierpnia do grudnia. Każdy trwa 16 tygodni. – Ojcowie Maryknoll w całej historii zgromadzenia założyli dwie szkoły. Jedną w Cochabamba w Boliwii, gdzie uczą hiszpańskiego, no i naszą – suahili w Musomie. Najpierw szkół potrzebowali dla siebie, bo zgromadzenie miało początkowo wielu misjonarzy. Z czasem jednak zaczęło ich ubywać, więc otwierali się na innych. – I tak to się „ekumenicznie” rozwijało, że teraz jest taka międzynarodówka – żartuje ks. Edward.

Ojców Maryknoll w Tanzanii pozostało dziś dwóch. Obaj po osiemdziesiątce. A w szkole w Musomie obecnie też jest międzynarodowo! Uczą się: siostra z Kamerunu, ksiądz z Zambii, dwaj kapłani z Indii, jeden franciszkanin i trzy zakonnice z Polski, świecka Amerykanka, szarytka z USA, siostra z Peru i ksiądz z Rumunii. – Kościół lokalny się rozwija – mówi misjonarz. – Na początku było tu 65 amerykańskich misjonarzy, a miejscowych księży – ledwie pięciu. Teraz, po 40 latach, z diecezji wyszło ponad 70 miejscowych kapłanów, a misjonarzy jest ok. 10. Ksiądz Edward podkreśla, że nawet jeśli kultura czasem szokuje, trzeba starać się ją zrozumieć. Ucząc się języka, nie można o niej zapomnieć. Jako przykład podaje różnice pomiędzy sposobem bycia w Tanzanii i sąsiadującej z nią Kenii. Zajęcia z kultury kontynuowane są przez cały kurs, w ramach zajęć poza lekcjami z języka. – Sami opracowaliśmy książkę opartą na zwyczajach. Jest 18 lekcji tematycznych, ale jedna lekcja może trwać nawet tydzień. To studenci nadają tempo. Każdy dzień składa się z pięciu zajęć. Pierwsze to dialog, drugie – opowiadanie, trzecie – gramatyka, a czwarte i piąte to ćwiczenia. Ks. Edward podkreśla, że w nauce suahili ważne jest osłuchanie, gdyż źle wypowiedziany wyraz może zmienić całkowicie znaczenie, doprowadzając do zabawnych sytuacji. – Kurs zaczynamy bez książek. Logika języka jest zupełnie inna niż ta znana z języków zachodnich. Na przykład zdanie: „Ja to dla ciebie zrobiłem”, w suahili jest jednym wyrazem. To znaczy, że wszystko wkłada się do czasownika. Trzeba więc nauczyć się tych wszystkich reguł. Pierwsze lekcje są bardzo ciężkie. Wszystko się miesza i łatwo o pomyłkę.

Misjonarz z rozbawieniem opowiada o księdzu, który podczas Mszy św., chcąc powiedzieć wiernym, że pochodzi z Ameryki Południowej, zamiast słowa: „kusini”, co znaczy południe, wypowiedział: „kuzini”, czyli cudzołóstwo. – No i było wesoło… – śmieje się ks. Edward. – Nas, Polaków, niektóre słowa szokują. No ale w każdym języku można znaleźć słowa dla siebie „dobitne” – podsumowuje.

Kobieta, zizi i mji

W Tanzanii funkcjonuje ok. 127 języków, tyle też jest szczepów i zwyczajów. – Kulturę suahili cechuje duża tolerancja. Wszystko zależy od szczepu. W naszej diecezji Musoma mamy 25 szczepów. Każdy ma swoje zwyczaje wpajane od najmłodszych lat – mówi ks. Edward. Miejsce kobiet w społeczności nie jest marginalne. – Mają tu sporo władzy. W środowisku, owszem, kobieta siedzi cicho, na zebraniach nic nie mówi, ale ma człowieka, który za nią mówi! – zaznacza. Wciąż obecne jest w społeczeństwie wielożeństwo. – Znałem mężczyznę, który miał 24 żony i 19 z nich mieszkało razem. Pięć pozostałych mieszkało w innych miejscach, prowadząc tam dla niego interesy. Matrymonialne zawiłości nierozerwalnie łączą się z rozumieniem tzw. afrykańskiej wioski. – Myślimy po polsku – że wioska to wioska. A tam wioska to rodzina. Dziadek, jego synowie, dokoła ich synowie. Każdy z nich ma dzieci, chłopcy po prawej, dziewczyny po lewej. I to jest klan. Jest szczep i klan. W szczepie jest wiele klanów, wiele mji. A jak mają jeszcze krowy, to każdy ma swoje zizi (zagrodę). Więc zizi i mji... – śmieje się misjonarz. I tak ksiądz Edward snuje opowieść o kulturze, która pozostaje wyzwaniem dla pracujących tam misjonarzy. Mówi np. o grupce młodych dziewcząt, których nie udało się przekonać, aby do kościoła przychodziły ubrane w T-shirty podarowane przez innego misjonarza. – On nie zrozumiał ich kultury, a one bały się ukrywać swe wdzięki z obawy, że nikt nie będzie ich chciał za żony. Dziś dziewczęta do kościoła już się ubierają, ale w wioskach, np. gdy przychodzi czas tańców, dominuje miejscowa kultura. – My jako misjonarze przyjeżdżamy tu przede wszystkim po to, by Ewangelia wsiąkła w mentalność ludzi, a nie by zmieniać kulturę. Trzeba umieć do nich dotrzeć i zrozumieć.

O Afryce będzie można usłyszeć na wernisażu wystawy zdjęć Krzysztofa Błażycy, 12 marca o godz. 19 w Galerii AYA Salonu Toyota przy ul. Kolejowej 54 w Katowicach.

Więcej o misjach w Tanzanii na stronie o. Macieja: mbcr.pl

TAGI: