To, co uśmierciło post

Adalbert de Vogüé

publikacja 16.03.2015 05:00

Prawdziwa duchowość to taka, która wciela się w czyny. Dobrze rozumiał to realizm starożytnych.

Heloiza nie zadowala się samym przytoczeniem tekstów biblijnych Taragui Heloiza nie zadowala się samym przytoczeniem tekstów biblijnych
Ilustracja: XIX-wieczny obraz Jeana Vignauda ukazujący Abelarda i Heloizę

Wydaje się, że żaden Kościół i żadna społeczność religijna nie mogły uchować się przed poważnymi trudnościami, jeśli nie ogólną alergią, wobec tego wielkiego biblijnego aktu postu, który jest częścią należącej do wszystkich spuścizny. Brak uczucia dla tej praktyki szczególnie dziwi u mnichów, którzy od początku z zamiłowaniem oddawali się jego kultywowaniu.

W ten sposób dochodzimy do pytania (...): dlaczego nastąpiła owa śmierć postu, nawet tam, gdzie powinien on być najbardziej żywy? Teraz wiemy trochę lepiej, w jaki sposób mnisi wraz z ludem chrześcijańskim doszli do tego stanu rzeczy. Jako że chodzi o zjawisko generalne, jego wytłumaczenia należy szukać także na płaszczyźnie całego Kościoła. Prawdziwą przyczyną, jak powiedziałem, nie może być ani fizyczne osłabienie rodzaju ludzkiego, ani praca, ani życie społeczne. A zatem, co nią jest?

Ciało słabe
Przede wszystkim na pewno trzeba wziąć pod uwagę „słabość ciała” – nie mówię: zdrowia – która jest ponadczasowa. Ze względu na to, że zakłóca on spokój i wymaga wysiłku, post skazany jest na podupadanie przy najmniejszym załamaniu się woli. „Duch jest ochoczy”, aby go podjąć, lecz „ciało słabe”, żeby go utrzymać.

Utrzymanie praktyki takiej jak ta zakłada zawsze czujną uwagę i ciągle na nowo podejmowanie wyrzeczeń. Jeżeli głoszone Słowo Boże nie podsuwa jej regularnie odpowiednich motywacji, zaraz usycha i ginie. Post chrześcijański zniknął, ponieważ pasterze i wierni nie nadawali mu z każdym pokoleniem nowej wartości.

Odcieleśniona duchowość
Abstrahując od tej ogólnej przyczyny, post zaatakowały niewątpliwie bardziej specyficzne choroby. Jedną z nich zdaje się być pewien nowy rodzaj duchowości, dążący do gardzenia uczynkami ciała i przejawiania zainteresowania jedynie stanami duszy. Kiedy liczą się tylko myśli i uczucia, tak materialna praktyka jak post wypada marnie.

Pisał o tym już Pusey: dla wielu jego czytelników „uczynić wyrzeczenie w tak małowartościowej dziedzinie jak jedzenie jest rzeczą tak lichą i bez znaczenia, że opierając na niej podobną obserwancję, poniżyłoby się doktrynę Krzyża. Na co Pusey daje trafną odpowiedź, że powtarzanie małych uczynków kształtuje duże nawyki, które określają człowieka. Zresztą „przyczyna uszlachetnia uczynek, a uczynek nie hańbi przyczyny”. Angażowanie religii do tego rodzaju praktyk nie przynosi jej szkody, lecz nadaje postowi religijny wymiar, który go dopełnia i uświęca.

Nawet, jeśli miałbym zostać uznany za materialistę, dodam, że ani trochę nie wierzę w duchowość, która poprzestaje na stanach wewnętrznych. Tak, jak niezdrowe jest poprzestawanie na obserwancjach, nie troszcząc się o to, co się dzieje we wnętrzu, tak wielką pomyłką jest kultywowanie uczuć, które nie przekładają się na żadną praktykę. Faryzejską zewnętrzność posiada niemniej nieszczęsny pendant: czysto wewnętrzny charakter łączący stany duszy z mieszczańską wygodą. Prawdziwa duchowość to taka, która wciela się w czyny. Dobrze rozumiał to realizm starożytnych. Pogardzać tymi konkretnymi praktykami, które stwarzają człowieka, to oddzielać duszę od ciała, pogrążać się w pewnego rodzaju śmierci, popadać w angelizm oraz iluzję.

Ta wielka współczesna iluzja posiada głębokie korzenie. W XII wieku widzimy ją zarysowującą się w korespondencji wyjątkowo inteligentnej i wykształconej osoby: Heloizy, przyjaciółki Abelarda. Jako mniszka i przełożona prosi swojego dawnego kochanka, który został jej kierownikiem, o napisanie dla niej i jej sióstr reguły. Wśród jej próśb ta, której poświęca najwięcej miejsca odnosi się do sprawy jedzenia. Bez wątpienia chodzi nie tyle o post, co o wstrzemięźliwość – Heloiza chce, żeby pozwolono im jeść mięso, lecz wiele argumentów jest tak powszechnych, że zagraża to całej dyscyplinie żywieniowej, a nawet zewnętrznej obserwancji.

Ponieważ kobiety są słabsze od mężczyzn (!), a w tamtych czasach sami mnisi okazują się niezdolni do praktykowania dawnych surowych zasad, opatka z Paraclet chciałaby więc, żeby udzielić siostrom stałej dyspensy od wstrzemięźliwości mięsnej i innych przestarzałych wyrzeczeń. Jedyną rzeczą, której Bóg nakazuje unikać jest grzech. A jedzenie mięsa nie jest grzechem. Nie przywiązujmy wielkiej wagi, jak Żydzi do zewnętrznych uczynków, przez które nie stajemy się milsi Bogu. Ważne jest tylko wnętrze, które odróżnia nas od Żydów, miłosierdzie, które oddziela nas od niegodziwców. Dalej następuje bogata antologia Nowego Testamentu, gdzie pojawia się wszystko, co u św. Pawła dyskredytuje obserwancje związane z jedzeniem, posiadające żydowskie bądź gnostyczne źródła.

Jednak Heloiza nie zadowala się samym przytoczeniem tekstów biblijnych, które przywoływali już w IV wieku przeciwnicy ascetyzmu św. Hieronima. Przedstawiając szereg fragmentów ze św. Augustyna, sądzi, że może wysnuć z tego świętego doktora wnioski takie jak te:

Zewnętrzne uczynki nie powiększają zasług… Przed Bogiem wartość mają tylko cnoty… Całą troską prawdziwych chrześcijan jest przyozdobienie się w cnoty i oczyszczenie z wad wewnętrznego człowieka, od strony zewnętrznej nie muszą troszczyć się o nic lub prawie o nic.

Wraz ze wszystkim, co zewnętrzne i widoczne, post jest więc uważany za mało ważny przez tego ucznia św. Augustyna, który z pewnością zadziwiłby swojego mistrza.

W swojej odpowiedzi Abelard nawiąże do tych rozważań, nie bez dodania od siebie wielu innych wypływających z jego przekonań. To, że chrześcijańscy intelektualiści w XII wieku, kwiat środowiska uniwersyteckiego, skąd wyjdzie nowożytna inteligencja, patrzą na ascezę ciała z podobną pogardą jest znakiem zapowiadającym chorobę, na którą cierpimy. Jednym z ich ulubionych motywów, odziedziczonym z filozofii starożytnej, jest odwołanie się do „natury” oraz „potrzeby”. Dobrze, ale co to oznacza? Cały problem polega właśnie na tym, żeby odróżnić prawdziwą potrzebę człowieka od tej narzucanej przez zwyczaje i przesądy. Uczynienie z tej ostatniej prawa oznacza usadowienie się w wygodnej mierności i wzbranianie sobie wszelkiego owocnego wysiłku.

Koncepcja postu jako kary
Obserwację postu w widoczny sposób zniszczyło jeszcze inne zło: duch sądowniczy, który widzi w nim jedynie sposób zadośćuczynienia za grzech. Skutkiem tego pojmowania postu jako kary nie jest tylko uczynienie go smutnym i mało sympatycznym. Rodzi ono także myśl, że można go zamienić na inne równoważne kary. W ten sposób umyka spojrzeniu istotna i niezastąpiona wartość postu: jest to już tylko jeden z wielu sposobów umartwiania się.

To, że ów aspekt kary, która musi być poniesiona, zdominował w końcu mentalność Kościoła, widać w sposób, w jaki teologowie i pasterze posługują się często w tej dziedzinie zasadą zadośćuczynienia. Nawet znakomity Traktat o postach Thomassina (1680 r.) tak się kończy: skoro dawna dyscyplina Kościoła tak bardzo osłabła, chrześcijanin musi zrównoważyć ten niedostatek pokuty przez dodatkowe modlitwy i dobre uczynki.

W tych samych czasach w pewnym zgromadzeniu zakonnym chce się „wynagradzać” także za liczne naruszenia Reguły w zakresie postu poprzez inne „wstrzemięźliwości”. Zarządza się więc, że mnisi będą pościć (chodzi oczywiście o złagodzoną formę postu) w każdy piątek okresu Wielkanocy. W tym przypadku zadośćuczynienie ma tę zaletę, że pozostaje w domenie odżywiania, ale niepowodzenie jest przez to tylko bardziej jasne: czy dodając do kalendarza Reguły kilka piątków, wynagrodziło się za zaniedbanie całej obserwancji?

Podobnie również w połowie XIX wieku ojciec Muard usłyszy o wynagradzaniu za złagodzenie postu poprzez bardzo ścisłą wstrzemięźliwość, o której powiedziałem. Tym razem wynagradzanie jest oczywiście dość ciężkie, ażeby rzeczywiście ofiarować pokutę równego rzędu, jednak nie zastępuje ona bardziej niż jakakolwiek inna działania i dobrodziejstw postu.

I tak w Kościele zapanował system wynagradzania, zastępując post zamiennikami, które zgodnie narzucały uprawnione władze. Ocalona była zarówno sprawiedliwość jak miłosierdzie: Pan otrzymał swoją należność, a grzech swoją karę. Ale choć tak czujna, owa kontrola wymian przeoczała to, co najważniejsze: bogactwo znaczeń i wielorakość zalet postu sprowadzonego do niewdzięcznej roli kary. To zubożone wyobrażenie o poście przysłużyło mu się niewątpliwie bardziej niż cokolwiek innego. Po pierwsze, oczywiście, zachęcając do zastąpienia go innymi rzeczami uważanymi za równie ciężkie. Ale również dlatego, że pokazywało go jako jedną z tych „okropnych” rzeczy, którą zasada kanoniczna chce, aby możliwie jak najbardziej „ograniczano”. Stąd, owe przyzwolenie wszystkich, tych którzy prawo ustanawiają i którzy mu podlegają, na ciągłe łagodzenie dyscypliny i jej ostrości.

Tak uderzająca, w ciągu tych wieków nieubłaganego schyłku, stała tendencja do pomniejszania postu nie wynika jedynie z zaniedbania i bierności. Bierze się ona bardziej z kryzysu myślenia. Post uśmierciło ciasne pojęcie, w którym go zamknięto. Pojmowany jako wymiar sprawiedliwości, lub w najlepszym wypadku ofiara, był on w szczególny sposób narażony na zaniknięcie w wieku, w którym grzech miał stracić na znaczeniu, gdy strach przed Boską sprawiedliwością miał coraz bardziej ustępować miejsca niemal wyłącznemu podkreślaniu Jego dobroci.

Zastąpienie postu posłuszeństwem?
Zachodni monastycyzm nie potrafił rozszerzyć tej wąskiej koncepcji postu do rozmiarów własnej tradycyjnej doktryny. Przytoczyłem przed chwilą dwa przypadki ze środowisk zakonnych, gdzie odejście od postu chciano „wynagrodzić” innymi ascetycznymi praktykami, jak to czyniono w ówczesnej społeczności Kościoła. Tymczasem istnieje inny, o wiele bardziej skuteczny sposób, aby uwolnić się nie tylko od postu, lecz również od wszelkich umartwień ciała. Jest nim życie we wspólnocie, zwłaszcza posłuszeństwo, jeden z substytutów owych zewnętrznych „umartwień”.

Autorem teorii tejże substytucji jest Cuthbert Butler, który przypisuje ją św. Benedyktowi we własnej osobie. Według tego angielskiego benedyktyna z początku wieku, św. Benedykt miał zerwać z wcześniejszą niż życie monastyczne tradycją kładącą nacisk na ascetyczne praktyki, ażeby zwrócić życie religijne w kierunku innego ideału: pełnego życia we wspólnocie z najwyższym, bowiem duchowym, wyrzeczeniem polegającym na posłuszeństwie.

Wierzenie w to, że św. Benedykt wyeliminował umartwianie ciała z życia zakonnego jest, jak powiedziałem, błędem, czego dowodzi nasza własna niechęć do jego naśladowania. Owszem, Reguła kładzie nacisk na życie we wspólnocie oraz wewnętrzną pokorę przez posłuszeństwo. Jednak ów nacisk, który w ogóle nie jest dla niej szczególny, nie oznacza, że inne elementy zakonnej ascezy nie są ważne. Bez względu na to, jak cenne są wspólnotowe wartości i wzniosłe posłuszeństwo, osobista asceza polegająca na poście i podobne praktyki odnoszące się do ciała pozostają niezastąpione, ponieważ są praktykami innego rzędu.

***

Adalbert de Vogüé, Kochać post, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC