W przytulaniu jesteśmy dobre

Monika Łącka


publikacja 12.03.2015 06:00


– Jeśli chcemy przygotować dzieci, którymi się opiekujemy, do dorosłego życia, nie możemy być dla nich osobami z innego świata – mówi s. Anna Przechrzta CSSGB, przełożona krakowskich baptystynek.


– Chcemy być świętymi siostrami, tak jak prosił nasz założyciel – przekonują krakowskie siostry baptystynki Monika Łącka /Foto Gość – Chcemy być świętymi siostrami, tak jak prosił nasz założyciel – przekonują krakowskie siostry baptystynki

Te nasze dzieci pochodzą z bardzo różnych domów i często mają za sobą trudne historie. Najbardziej potrzebują ciepła, rodzinnej atmosfery, serdecznych relacji. Po prostu miłości. I oto dbamy w domu, który staramy się im stworzyć – opowiada s. Ania.

Z siostrami po sąsiedzku


W Krakowie są obecnie trzy baptystynki. Dwie siostry to Polki – s. Anna Kuczyńska i s. Anna Przechrzta, trzecia – ciemnoskóra s. Martyna Razafindravelonando pochodzi z Madagaskaru. 
Mieszkają w sercu wielkiego osiedla, na Piaskach Nowych, w małym domku z ogródkiem. Nie ma na nim szyldu z informacją, że należy do zgromadzenia zakonnego ani że siostry prowadzą w nim rodzinny dom dziecka. Gdy baptystynki pojawiły się na Piaskach, to miejsce było spokojne i zaciszne, wymarzone na stworzenie oazy dla dzieciaków poranionych nieco przez życie. Dziś przybywa tu wieżowców, ale ich lokatorzy przyzwyczaili się, że mieszkają po sąsiedzku z wiecznie uśmiechniętymi siostrami. 
– Wiedziałam, że siostry mieszkają obok mojego bloku. Gdy trzy lata temu urodziłam córeczkę, częściej zaczęłam je zauważać. Chodząc z dzieckiem na spacery, mijałam siostry i widziałam, że i one chodzą na spacery z małym chłopcem, a starsze dzieci odprowadzają do szkoły, przedszkola – opowiada Katarzyna Klimek-Michno. Gdy obserwuje siostry, zauważa przede wszystkim ich spokój, bijącą z ich twarzy radość, pogodę ducha. – Są serdeczne i otwarte na ludzi – mówi pani Katarzyna. 
Do Polski baptystynki przyjechały 20 lat temu, a główną siedzibą ich zgromadzenia stał się dom w Pasierbcu koło Limanowej, w diecezji tarnowskiej. Zaprosił je tam ówczesny proboszcz sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Zgromadzenie Sióstr św. Jana Chrzciciela poznał we Włoszech, skąd zakon pochodzi. Z Pasierbca siostry zawędrowały do Lublina, a 7 lat temu także do Krakowa. W Lublinie uczą w szkole, pracują ze studentami, prowadzą grupy parafialne i przygotowują do sakramentów. W Pasierbcu i Krakowie prowadzą rodzinne domy dziecka. 


Dla dzieci – non stop


– Działalność domu dziecka w Pasierbcu rozrastała się i musiało powstać jeszcze jedno takie miejsce. Opuszczonych dzieci jest dużo, a opieka, jaką oferują państwowe, instytucjonalne domy dziecka, różni się od tej, jaką dzieci mogą dostać w placówkach rodzinnych – mówi s. Anna Przechrzta. 
Dla sióstr każde dziecko to skarb. Takiego małego człowieka trzeba traktować indywidualnie i wychować, jak tylko da się najlepiej. Trzeba też zadbać o wszystkie jego potrzeby i przekazać chrześcijańskie wartości. – U nas nie ma personelu, który do pracy przychodzi na zmiany, a po pracy zostawia dzieci i wraca do swoich spraw. Wszystkie jesteśmy z dziećmi non stop, o każdej porze dnia i nocy. Tak jak rodzice są ze swoimi dziećmi – opowiada. 
– Nie jesteśmy siostrami, które żyją zamknięte za kratami klauzury, choć i dla nas jest ona ważnym elementem życia zakonnego. Ta klauzura ma jednak inny wymiar – dodaje s. Anna Kuczyńska.
Choć kontemplacja nie jest głównym charyzmatem baptystynek, to zgodnie zapewniają, że bez modlitwy ani rusz. – Zgromadzenia kontemplacyjne modlą się za cały świat i wierzymy, że i dla nas wypraszają potrzebne łaski. A my, pochłonięte obowiązkami codzienności, staramy się, by cała nasza praca była modlitwą. Z kolei modlitwę wspólnotową, brewiarzową czasem musimy przesuwać na późne godziny, ale nigdy jej nie zaniedbujemy, bo jest naszą siłą i kotwicą – tłumaczy s. Ania Przechrzta. 
Siostry wszystko, co robią, oddają więc Bogu, a najważniejszym punktem każdego dnia jest Eucharystia. – Z niej czerpiemy i uczymy się od Mistrza, jak kochać i wychowywać dzieci. Nasz założyciel ks. Alfonso Maria Fusco mówił bowiem, że nie mamy być „jakimikolwiek siostrami”, ale świętymi siostrami, które do Boga mają prowadzić jak najwięcej osób, a przede wszystkim dzieci i młodzież – dodaje s. Ania. A o tym, że zgromadzenie powstanie, zdecydował sam Bóg i to w dość niezwykłych okolicznościach.


Z Włoch na cały świat


Gdy przyszły ks. Fusco był diakonem, przyśnił mu się Jezus, który powiedział, że jako kapłan ma założyć zgromadzenie sióstr, które będą się opiekowały ubogimi dziećmi. Po przyjęciu święceń ks. Alfonso skupił się jednak głównie na „zwykłych” obowiązkach i życiu w świętości. Miał wrażliwe serce, obserwował to, co działo się wokół niego. Z kolei na modlitwie rozeznawał, czy zgromadzenie na pewno jest wolą Bożą, czy jego wymysłem.
W II połowie XIX w. we Włoszech trwała walka o zjednoczenie kraju, a sytuacja społeczna była bardzo trudna, zwłaszcza na południu. Także w Angri, rodzinnej miejscowości ks. Fusco, położonej niedaleko Neapolu, panowały wielka bieda i analfabetyzm. Głównym źródłem utrzymania było rolnictwo. Ubodzy ludzie nie mieli z kim zostawiać dzieci, które czas spędzały na ulicach. Ks. Alfonso, zwany ks. Bosco południa Włoch, postanowił więc zakładać dla nich oratoria – miejsca, w których mogłyby się uczyć, rozwijać. 
– W końcu spotkał Magdalenę Caputo, młodą dziewczynę, która chciała zrobić w życiu coś dobrego. Wspólnie zorganizowali małą szkółkę dla dzieci, a dopiero potem ks. Fusco opowiedział jej, że chciałby założyć zgromadzenie. Wtedy Magdalena umówiła się z koleżankami, że stworzą małą wspólnotę, która będzie żyła ideałami ks. Alfonso, wychowywać ubogie dzieci i dbać o ich edukację – opowiada s. A. Przechrzta.
Zgromadzenie Sióstr św. Jana Chrzciciela (jest on patronem Angri) powstało 24 września 1878 roku w ubogim, małym domku, przypominającym betlejemską stajenkę. Szybko jednak zaczęło się rozrastać. Kolejne wspólnoty powstawały najpierw we Włoszech, potem na całym świecie. Dziś baptystynki są obecne w Europie, Azji, Ameryce Południowej, Północnej i w Afryce. Posługują wśród chorych i potrzebujących opieki, m.in. w Brazylii, Argentynie, Indiach i na pięknej wyspie Madagaskar. 


Przez Boga prowadzone


– Na Madagaskarze skończyłam szkołę, studia, potem pracowałam w szpitalu i w gimnazjum. W końcu postanowiłam, że chcę wstąpić do zakonu. Moja siostra była już baptystynką i bardzo mi się to podobało. Mama trochę się smuciła, bo chciała, żebym została w domu, ale moje serce chciało czegoś innego – opowiada s. Martyna, która po polsku mówi coraz lepiej, choć dwa lata temu, gdy się tu zjawiła, kompletnie nic nie rozumiała. 
To Bóg zdecydował, że zamieszka w Polsce. – Gdy byłam w domu formacyjnym, siostra przełożona zapytała, która z nas chciałaby jechać na misje. Powiedziałam, że ja, ale nie myślałam, że to będzie tak szybko. Niedługo potem dostałam bowiem list z informacją, że mam pracować w Polsce. Pomyślałam tylko: „Matko, a gdzie to jest? I co tam będę robiła?” – wspomina. 
17 lutego 2013 roku wylądowała w Krakowie. – Na Madagaskarze jest zawsze ciepło, a tu przywitały mnie mróz i śnieg. I w tym roku znowu była wielka zima – śmieje się s. Martyna. Nasz kraj jednak bardzo polubiła. – Ludzie są tu dla mnie bardzo życzliwi. Polacy mają też w sercu dużą wiarę, w kościołach zawsze spotykam kogoś na modlitwie – mówi. 
Opatrzność do zgromadzenia przyprowadziła także dwie siostry Anie. – Ktoś mógłby powiedzieć, że to splot przypadków, ale ja wiem, że wszystko w moim życiu jest działaniem Pana Boga – przekonuje pochodząca z Tymbarku s. A. Przechrzta. Swoje powołanie zaczęła odkrywać w Pasierbcu, gdy przyjechała modlić się o dobre zdanie matury. 
– Z s. Anią Kuczyńską znamy się już 20 lat, w tym samym roku wstąpiłyśmy do zakonu, do zgromadzenia jechałyśmy nawet tym samym autobusem. I choć w tym czasie różnymi ścieżkami prowadził nas Bóg, to w końcu się spotkałyśmy w Krakowie – opowiada. 


Radości i smutki


W rodzinnym domu dziecka krakowskich baptystynek może mieszkać ośmioro dzieci. Teraz jest ich siedmioro – jedno miejsce chwilowo jest wolne. Wszystkie dzieci trafiają tu decyzją sądu, kierowane przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Z siostrami mogą mieszkać, dopóki się uczą, nawet do 26. roku życia. 
Obecnie najmłodszy chłopiec ma cztery lata, a najstarsza dziewczyna, Paulina – 21 lat. 
– Do domu dziecka trafiłam, gdy miałam 9 lat. Najpierw byłam w państwowym domu dziecka przy ul. Piekarskiej, który też prowadzą siostry zakonne. Potem trafiłam tu, do sióstr baptystynek. Z perspektywy lat wiem, że nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne – mówi Paulina, która powoli myśli już o usamodzielnieniu się. – Tutaj jest jak w domu. Jest dużo miłości, ale są i konflikty, które trzeba rozwiązywać. Siostrom wiele zawdzięczam – bez nich pewnie nie skończyłabym szkoły i wpadłabym w złe towarzystwo – dodaje. 
– Naszą wielką radością jest, gdy dzieci zaczynają się otwierać, gdy widzimy, że czują, iż są kochane i mogą nam zaufać. A gdy mówią, że tęsknią (jadąc gdzieś, np. ze szkołą) i że to fajnie, że jesteśmy razem, to aż serce się uśmiecha – zapewnia s. A. Przechrzta. 
– Przychodzą do nas dzieci, które czasem potrzebują nawet kilku miesięcy, by się przełamać i do nas przytulić. Choć są bardzo spragnione ciepła, dopiero uczą się, jak je dawać i przyjmować. Dlatego powoli je ogrzewamy, a potem dzieci już się do nas kleją. Bo w przytulaniu jesteśmy dobre – uśmiecha się s. Ania Kuczyńska. 
Siostry uczą też dzieci życia i tego, jak powinny kiedyś się w nim odnaleźć. To wszystko buduje mocne więzi. – Cieszymy się, gdy dziecko się usamodzielnia albo gdy trafia do adopcji i wiemy, że będzie szczęśliwe. Jednak rozstania, zwłaszcza z maluchami, są dla nas trudne – przyznają siostry. – Bo my przecież jesteśmy normalnymi kobietami, a nie osobami przedstawianymi w wyimaginowany sposób. Mamy serce na właściwym miejscu i emocji w nim nie brakuje. Trudno opiekować się dzieckiem i nie przywiązać się do niego. Ostatnio pożegnałyśmy chłopca, który został adoptowany. Będzie miał fajnych rodziców, ale nam smutno jest teraz bez niego – nie kryje wzruszenia s. Ania Kuczyńska.
Siostry wszystkie swoje smutki i radości powierzają Panu Jezusowi – przed Najświętszym Sakramentem, w kaplicy, którą mają w swoim domu, i pobliskim kościele Matki Bożej Różańcowej. W życie parafii siostry też chętnie się angażują. I to nie tylko od święta.