Bez łaski Bożej jestem nikim

publikacja 26.02.2015 06:00

O owocach pielgrzymki Franciszka na Filipiny, Kościele w Azji i sztafecie wielkich papieży z kard. Luisem Antoniem Tagle, kilka godzin po opuszczeniu Filipin przez papieża, rozmawia Mariusz Majewski.

Kard. Luis Antonio Tagle ur. w 1957 roku w Manili. Doktor teologii, specjalizujący się w teologii dogmatycznej, którą studiował na Filipinach i w Stanach Zjednoczonych. W wieku 44 lat został biskupem, a 10 lat później metropolitą Manili i następnie kardynałem. W jednej z filipińskich telewizji prowadzi własny program, w którym rozważa słowo Boże. Andrew Medichini /AP Photo/east news Kard. Luis Antonio Tagle ur. w 1957 roku w Manili. Doktor teologii, specjalizujący się w teologii dogmatycznej, którą studiował na Filipinach i w Stanach Zjednoczonych. W wieku 44 lat został biskupem, a 10 lat później metropolitą Manili i następnie kardynałem. W jednej z filipińskich telewizji prowadzi własny program, w którym rozważa słowo Boże.

Mariusz Majewski: Tłumy ludzi na ulicach. Gigantyczne korki. Miasto oflagowane, oplakatowane i sparaliżowane. Taką stolicę Filipin widziałem przez cztery dni wizyty papieża…

Kard. Antonio Tagle: To był cud sam w sobie. Wielkie doświadczenie wspólnoty i solidarności, które przerosło nasze, biskupów współodpowiedzialnych za papieską pielgrzymkę, najśmielsze oczekiwania. Czułem, jak łaska wylewa się na Filipiny i Filipińczyków, którzy długo modlili się w intencji tego wydarzenia.

A jak to odbierał papież?

Ojciec święty również był zdumiony i poruszony ludźmi, w większości prostymi i ubogimi, którzy spotykali się z nim oraz witali go na trasach jego przejazdu. Mówił mi, że tylko Bóg mógł tak poruszyć ich serca i sprawić, że stworzyli tak dużą i radosną wspólnotę. Żaden człowiek nie jest zdolny do gromadzenia takich tłumów.

Co jeszcze papież mówił w waszych rozmowach na temat tej pielgrzymki?

Bardzo przeżył wizytę w Tacloban i mocny deszcz oraz wiatr, z którymi tam się spotkał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tajfun nadszedł w momencie, gdy tak bardzo chciał się spotkać z ludźmi, a ludzie z nim. Stwierdził jednak, że ten tajfun, oczywiście znacznie słabszy od straszliwej „Yolandy”, najmocniejszego tajfunu w historii, był właśnie dla niego.

Dlaczego?

Powiedział mi, że Pan Bóg pozwolił mu zobaczyć i odczuć namiastkę ogromnego cierpienia, które dotknęło tamten rejon i mieszkających tam ludzi. Stwierdził, że przyjechał na Filipiny z konkretnym przesłaniem, ale sam odebrał tutaj lekcję, jak po chrześcijańsku podchodzić do nieszczęść, które przytrafiają się w życiu. Mówił, że to doświadczenie będzie w nim żyło i ma nadzieję, że pozwoli mu ono jeszcze bardziej rozumieć ludzi i solidaryzować się z nimi.

Które ze słów Franciszka wypowiedzianych podczas tej pielgrzymki albo który z wykonanych gestów są według Księdza Kardynała najważniejsze?

Wszyscy na Filipinach bardzo pragniemy, aby ta wizyta przyniosła efekty w życiu Kościoła i w życiu społecznym. Ale nie będzie tego, jeśli nie zaczniemy w praktyce realizować słów, które usłyszeliśmy od papieża. Podczas Mszy św. w katedrze w Manili Franciszek zwracał się do biskupów, księży, osób konsekrowanych, seminarzystów i pozostałych wierzących, w centralnym miejscu naszej troski umieszczając ubogich. Podkreślił, że musimy ich zrozumieć. A żeby tak się stało, musimy ciągle się nawracać i sami odkrywać, że przed Bogiem również jesteśmy ubodzy, bo tak naprawdę nic dobrego, co nie pochodziłoby z Jego łaski, nie mamy.

Wiele osób czekało na to, co papież powie ocalałym z tajfunu „Yolanda” i rodzinom ofiar tej tragedii.

Papież bardzo jasno przekazał, że Bóg jest Bogiem z nami, zwłaszcza w Jezusie, który rozumie wszystkie nasze doświadczenia i cierpienia. Są to słowa pełne nadziei, ale jednocześnie nie jakieś zdawkowe pocieszanie. Podobny charakter miało spotkanie z młodzieżą na Uniwersytecie św. Tomasza. Papież podkreślił, że często mamy wiele pytań dotyczących naszego życia, także dużo pytań do Pana Boga, na które nie widać odpowiedzi. Wówczas milczenie jest najlepszą odpowiedzią. A milcząca obecność i płacz razem z płaczącymi są najlepszą formą współczucia.

Dlaczego Ksiądz Kardynał zwraca uwagę właśnie na te słowa?

Ponieważ doskonale oddają to, czym powinni charakteryzować się ludzie wierzący, a zwłaszcza duchowni. Pokorą i uniżeniem. Wcale nie chodzi o to, żeby wszystko zawsze rozumieć. To przecież niemożliwe. Chodzi o to, żeby nawet w chwilach braku rozumienia i w momentach pewnej ciemności głosić niestrudzenie ludziom, i w pierwszej kolejności samemu sobie, że „Jezus jest Panem i jest ze mną”. Ludzie, którzy cierpią w różny sposób, często wypowiadają to wyznanie wiary swoim życiem.

Często mówi się o dążeniu do doskonałości. A tu słyszę, że niedoskonałość przywraca mi właściwą perspektywę w relacji do Boga…

Nie musimy bać się i wypierać swej niedoskonałości. Gdy wszystko idzie nam nie tak, jakbyśmy chcieli, otwiera się miejsce na nadzieję. Możemy ją mieć, bo to Bóg zawsze pokłada w nas nadzieję, nie przestaje nas kochać, nawet gdy się Go wypieramy. Ukrzyżowany i zmartwychwstały Jezus daje pokój i wyzwala z lęku. Zaczynamy widzieć, że mury, które wznosimy, strategie obronne, które układamy, i maski, które zakładamy, przestają być nam potrzebne.

Czego Kościół w Polsce czy w Europie może nauczyć się od Kościoła na Filipinach?

Wskażę na coś, co zawsze mnie fascynowało w Filipińczykach. Często ich rodziny są duże, kilkupokoleniowe. Wiara, doświadczenie Pana Boga jest mocno przekazywane z pokolenia na pokolenie. To taka pierwsza, bardzo skuteczna ewangelizacja. Rodzice, dziadkowie, którzy nie mają praktycznie żadnej wiedzy teologicznej, którzy przypuszczalnie nie potrafią wytłumaczyć wielu religijnych formułek, swoim postępowaniem, prostą modlitwą i szukaniem Boga w codzienności przekazują Jezusa swoim dzieciom i wnukom.

I mówi to doktor teologii, zajmujący się dogmatami, były członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, którego dokładność w przygotowywaniu tekstów teologicznych zdumiewała nawet Benedykta XVI...

(śmiech) Oczywiście biskupi, profesorowie, różni nauczyciele są ważni. Kościół musi strzec tzw. depozytu wiary, rozumianego także jako dogmaty, formuły i zasady. Nie można tego zaniedbywać. Ale jeśli chcemy, żeby żywa wiara była przekazywana następnym pokoleniom, musimy wszyscy uczyć się od tych ludzi. Ich prostota jest siłą, na której bazuje łaska Ducha Świętego. Owszem, chcielibyśmy, żeby to wszystko było nieraz bardziej uporządkowane, czy poukładane, ale w tym sensie Kościół na całym świecie musi czerpać od siebie nawzajem. Dlatego darem dla nas są zachodnie wspólnoty, mocno zakorzenione w tradycji, dbające o liturgię. Pamiętajmy, że sposób, w jaki my mówimy: „Pan mój i Bóg mój”, nie jest jedyny. I to jest wielkie bogactwo.

Często europejskie i światowe media wskazują, że Franciszek przyniósł Kościołowi pewną rewolucję. W tym kontekście mówi się nawet o potencjalnych zmianach dotyczących takich tematów jak małżeństwo czy płciowość.

Gdy to słyszę, staram się wyjaśniać, że nie możemy mówić o żadnej rewolucji, bo rewolucja to coś niszczącego, a papież robi coś dokładnie przeciwnego: zwraca uwagę na fundament, na którym zbudowany jest Kościół. Troska o ubogich, o której często mówi, to nic innego jak Ewangelia w działaniu. I była obecna jeszcze przed Jezusem, wystarczy sięgnąć do proroków, Izajasza czy Jeremiasza. Papież kładzie też nacisk na wzmacnianie rodziny i zachęca do wysiłku, by wesprzeć ją w realizowaniu jej misji. Na spotkaniu w Mall of Asia Franciszek stwierdził, że rola rodziny w kształtowaniu się wartości u człowieka jest nie do zastąpienia. Zresztą myślenie o zmianie doktryny to ślepa uliczka. Niedopuszczalne są skróty, wybrane zamiast wysiłku szukania nowego języka i nowych dróg dotarcia do człowieka, by móc przekazać mu Dobrą Nowinę i pokazać Boga, który jest jedyną odpowiedzią na jego najgłębsze potrzeby.

Biskupi filipińscy mówili o Franciszku jako o ojcu albo bracie. Patrząc na relacje Księdza Kardynała z papieżem, można odnieść wrażenie, że się przyjaźnicie albo przynajmniej bardzo dobrze znacie?

(śmiech) Znamy się z czasu, gdy kard. Bergoglio był arcybiskupem Buenos Aires, a ja zostałem mianowany biskupem w Cavite, w diecezji Imus. Przez trzy lata, od 2005 do 2008 roku, pracowaliśmy razem w czasie synodu biskupów. Spędzaliśmy wtedy dość dużo czasu, rozmawialiśmy, żartowaliśmy. I nawiązała się między nami taka przyjacielska relacja, oparta też na podobnych marzeniach związanych z naszym duszpasterskim zaangażowaniem. Gdy został papieżem, w szczególny sposób stał się dla mnie także ojcem i pasterzem, podobnie jak dla wszystkich wierzących.

W Manili często słyszałem, jak Filipińczycy porównują Księdza Kardynała do Franciszka. W Europie i w Polsce czasami nazywa się Księdza azjatyckim Wojtyłą…

(śmiech) Ktoś mi o tym mówił kilka razy, ale zawsze odbierałem to jako żarty. Jan Paweł II to wielki papież i wielki święty. Nie odnoszę do siebie takich porównań. Wiem, że bez łaski Bożej jestem nikim i staram się jak najlepiej odczytywać wolę Bożą wobec mnie. Często myślę sobie jeszcze o Pawle VI i Janie XXIII. Każdy z nich jest dla Kościoła prawdziwym błogosławieństwem. Ta sztafeta wielkich pasterzy jest dla mnie dowodem na to, że Bóg daje nam te różne osobowości, wiedząc, co dla Kościoła w danym czasie jest najlepsze.

TAGI: