"Nadal noszę obiady"

Aleksandra Pietryga

publikacja 12.02.2015 18:15

Przed siedzibą Jastrzębskiej Spółki Węglowej odbyła się pikieta zorganizowana przez żony górników.

"Nadal noszę obiady" Aleksandra Pietryga /Foto Gość Protest żon górników pod siedzibą JSW

Panie skrzyknęły się na Facebooku. Przed spółkę przyszło ich kilkaset razem z dziećmi. Zabrały ze sobą garnki, pokrywki, tłuczki. Kilkanaście kobiet zabrało głos. - Nasi mężowie strajkują. To jest strajk okupacyjny, ten najcięższy. Nie wracają do domów, niektórzy z nich głodują. Co musi się stać, żeby ktoś zainteresował się naszą sytuacją?! Z okien mamy skakać?! - wołały.

Atmosfera mimo wszystko była nieco spokojniejsza niż podczas poniedziałkowej demonstracji. Niektóre panie przyniosły ze sobą paski z wypłatami swoich mężów. - Proszę popatrzeć, czy to jest 8 tys. zł., które ma według mediów zarabiać górnik?! - pytała Anna Grim, żona górnika z kopalni "Zofiówka", pokazując palcem kwotę 2 600 zł. - Zarobki naszych mężów nie przekraczają 3 tys. zł. Najczęściej zarabiają o wiele mniej.

"Nadal noszę obiady"   Aleksandra Pietryga /Foto Gość Żona górnika z kopalni "Zofiówka" pokazuje pasek z wypłatą swojego męża Demonstrantki zagrzewały się nawzajem do głośnych protestów. Do standardowych okrzyków: "Złodzieje!" i "Zagórowski musi odejść", dołączyły te skierowane do mężów: "Jesteśmy z wami!". Głośno krzyczały też dzieci, uderzając łyżkami po garnkach. "Nie chcemy Zagórowskiego, który jest wysłannikiem rządu, który niszczy polskie dobra narodowe" - tak między innymi głosiły hasła na transparentach.

Na pikietę przyszły żony górników, narzeczone, ale także matki. Starsze kobiety przypominały, że historia znów zatoczyła koło, a one znalazły się w tym samym miejscu, co podczas strajku w 1980 roku. - Wtedy nosiłam obiady dla mojego męża - mówiła jedna z nich ze łzami w oczach. - Myśleliśmy wtedy, że wywalczymy wolną Polskę, że kiedy to wszystko się skończy, naszemu synowi będzie się żyło lepiej. A jak jest?! Teraz nadal noszę obiady, bo mój syn w tym samym miejscu, 35 lat później, strajkuje. Mój mąż zmarł na zawał serca, kiedy miał 44 lata. Gdyby żył, gdyby widział, jak jego ofiara poszła na marne, to dzisiaj pękło by mu z żalu serce!

"Nadal noszę obiady"   Aleksandra Pietryga /Foto Gość Górnik poszkodowany w demonstracji w poniedziałek 9 lutego W proteście wziął udział jeden z poszkodowanych w poniedziałkowej demonstracji górników. Na piersiach miał przypięte zdania: "Nikt nie chce być kaleką. Nie strzelaj na oślep". Na placach powiększone zdjęcie swojej twarzy zrobione po demonstracji. Widać na nim, jak z czoła sączy się krew. Został trafiony w głowę gumowym pociskiem wystrzelonym przez policjanta. Zdaniem poszkodowanego mężczyzny, działania policji były prowokacyjne, a brutalność nieuzasadniona. - Nie oddali strzałów ostrzegawczych. Nie strzelili po nogach. Tylko od razu w głowę. Albo na oślep. Stałem spokojnie, w kasku górniczym na głowie. Oberwałem przez czapkę. Cały czas jestem na silnych środkach przeciwbólowych, bo tak boli mnie głowa. Jeżdżę na badania. Ale przede wszystkim mam uraz, na razie boję się tłumów i ludzi stojących naprzeciw mnie.

Na pytanie, czy to prawda, że w stronę policjantów górnicy rzucali kawałkami płyt chodnikowych, odpowiedział: - Widzi pani tu jakieś płyty chodnikowe? Dookoła kostka brukowa. Nie zauważyłem, żeby brakowało choć jednej...

Protestujące kobiety wyrażały żal do mediów, że manipulują faktami i piszą nieprawdę o sytuacji górników. Mają żal do pani prezydent Jastrzębia-Zdroju Anny Hetman o niewspieranie strajkujących górników i ich rodzin. Pretensje kierowały także pod adresem premier Ewy Kopacz. - Kiedy została szefem rządu, obiecywała, że będzie jak matka dla Polaków. Czy tak postępuje matka?! Matka ma chronić swoje dzieci, a przy takiej pani premier nie można się czuć bezpiecznie - mówiła Ewelina Wróblewska, żona górnika z kopalni "Pniówek", mama trójki dzieci. - Mój mąż od kilku dni nie wraca do domu, został na kopalni. Nie wróci, dopóki nie zostaną podjęte konkretne działania, dopóki prezes Zagórowski będzie siedział na swoim stołku. W najgorszym razie podejmie głodówkę.

"Nadal noszę obiady"   Aleksandra Pietryga /Foto Gość Kobiety domagały się odejścia prezesa Zagórowskiego Demonstrujące panie podkreślały ogromną butę i arogancję prezesa JSW. - On z nas kpi, szydzi z naszych mężów - płakała jedna z demonstratorek. - Jak on może w mediach mówić, że w kopalniach pracują "chłopczyki po podstawówce"?! A tak powiedział. Nasi mężowie, synowie często mają wyższe wykształcenie albo ukończone technikum górnicze. Ciężko pracują też na samego prezesa, na jego niewiarygodnie wysokie wynagrodzenie.

Dzień wcześniej przedstawiciele spółki w wydanym komunikacie apelowali do kobiet o "niewciąganie" w protest dzieci. "Wykorzystywanie najmłodszych w tak poważnym konflikcie jest totalną nieodpowiedzialnością! Jesteśmy przeciwni instrumentalnemu traktowaniu dzieci, które nie rozumieją całej tej sytuacji. Narażanie ich na niebezpieczeństwo, które w każdym momencie może nastąpić, jest karygodne. Ostatnie manifestacje przed siedzibą JSW pokazały, że organizatorzy strajku nie panują nad sytuacją, dlatego tym bardziej apelujemy o rozsądek!". Demonstrantki odpowiedziały, że sytuacja w zakładach dotyczy całych rodzin górników. - Dzieci wymagają opieki, a co za tym idzie godnych zarobków ich rodziców - mówiły.

Strajk w JSW ma formę okupacji kopalnianych obiektów na powierzchni. Według służb kryzysowych wojewody uczestniczy w nim łącznie ponad 5,3 tys. górników. 19 osób prowadzi protest głodowy. Protestujący domagają się głowy prezesa Zagórowskiego. 17 lutego rada nadzorcza spółki ma zebrać się w Warszawie. W czwartek 12 lutego rzeczniczka JSW Katarzyna Jabłońska-Bajer poinformowała, że na wniosek spółki gliwicki Sąd Okręgowy uznał, że ten strajk jest nielegalny i JSW może domagać się odszkodowań od jego organizatorów.