Błogosławione miasto

Małgorzata Głowacka

publikacja 09.02.2015 06:12

Asyż jest znakiem. Jest proroctwem i wezwaniem. Tu nawet kamienie mówią o nawróceniu, pojednaniu, czy braterstwie.

Asyż Roman Koszowski /Foto Gość Asyż

W swych „Kronikach Asyżu” Roman Brandstaetter pisał: "Rzym stawiany jest z kosztownych marmurów i pięknych kamieni. Asyż utkany jest z ewangelicznej pieśni. Rzym - to władza. Asyż - to dłonie modlitewnie uniesione ku niebu. Rzym - to majestat. Asyż - zachwycenie. W Rzymie człowiek pokornie pochyla się ku ziemi. Pieta Michała Anioła w Bazylice św. Piotra jest tak piękna, że trzeba zamknąć oczy, by móc spokojnie modlić się. W Asyżu człowiek unosi wzrok ku niebu i chcąc zmówić modlitwę, szeroko otwiera źrenice wpatrzony w chmury, które jak cherubiny krążą nad jego głową. W Rzymie człowiek czuje się częścią dziejowego dramatu, w Asyżu sama obecność człowieka jest już ukojeniem. Kto raz był w Asyżu, pragnie zbudować świat na wzór Asyżu." I coś w tym jest !

Panorama Asyżu od południa i zachodu, skąd biegną główne drogi, jest wyjątkowo piękna. Miasto zbudowane zostało na skalistym zboczu Monte Subasio (1290m. npm), od północy ogranicza je głęboki wąwóz potoku Tesio, zaś od południa rozległa równina Umbrii. Pierwsze co uderza każdego przybysza to nieprawdopodobne wręcz  piękno zaklęte w kamiennym obliczu. I ja jestem tego dowodem. Po wyjściu z autobusu staję oniemiała z zachwytu, łakomie zapamiętując każdy fragment zabudowy, tworzący tę niesamowita całość. Ktoś obok mnie bardzo prosto ujął tę panoramę: „to miasto sprawia wrażenie, jakby ktoś w średniowieczu zawinął je w folię aluminiową i teraz, po kilkuset latach, dopiero ją zdjęto”. Nie sposób nie przyznać temu racji.

Asyż zapewne kiedyś mieścił się w zwykłych schematach średniowiecznej architektury miejskiej, dyktowanej koniecznością obrony przed najeźdźcą, gdyby nie fakt, że na samych jego końcach wzniesiono dwa kościoły. Te imponujące swą wielkością konstrukcje zbudowane na samych krawędziach skały, ozdobione podwójnym rzędem wysokich łuków, w ciepłym, bladoróżowym kolorze, dziś już pokrytym patyną, tworzą charakterystyczne obramowanie i wyraźnie odcinają się na tle głębokiego lazuru nieba. Całość eleganckiej konstrukcji i potężny rozmach budowli nadają Asyżowi wymiar symbolu – niezłomnej fortecy wiary.

Pierwsze co mnie uderza to niesamowita uroda miasta. Wszystko wygląda tak, jakby bieg czasu zatrzymał się przed jego pięknem. Włosi rzeczywiście zadbali, by nie zmarnować tego miłego każdemu turyście wrażenia cofnięcia się w czasie. Stąd np. nie organizuje się tu tandetnych jarmarków zdominowanych przez odpustową chińszczyznę i do perfekcji dba się o wszelkie detale czy zgodności historyczne. Stojące przy ulicach domy odnowione zostały z kamienia przywiezionego z góry Subasio. Pod wpływem deszczu nabierają one żywego koloru, by potem zaczerwienić się w świetle zachodzącego słońca i zblednąć w świetle promieni księżyca. Okna domów czy warsztaty rzemieślników, jak kiedyś, zakończone są dziś łukami i posiadają strukturę z kutego żelaza, do których miejscowi wkładają doniczki z kwiatami na powitanie przybywających do miasta gości. Dbałość o szczegóły widać na każdym kroku. Ujednolicono i ustylizowano na średniowieczne sklepowe szyldy, odpowiednio dobrano kolory fasad i dachówek, które zawadiacko wystają nad ulice. Po prostu wszystko wydaje się tu być kompletne, zamknięte, zrealizowane i skończone. Przeniesienie w czasie każdy odczuwa wręcz namacalnie.

Słońce praży niemiłosiernie a ja zamiast szukać ochłody i cienia wciąż stoję urzeczona pięknem miasta i w milczeniu pochłaniam kolejne detale. Urok Asyżu tkwi nie tylko w jego średniowiecznej architekturze, ale i w jego spokoju. To miejsce w którym można odzyskać pokój. To przestrzeń, w której zatrzymując się po trudach codzienności, znajduje się zapał ducha i wchodzi na nowo na drogę życia.

Zwiedzanie Asyżu zaczynam jakby od końca. Śmieję się, że „czynię to świadomie, chcąc dozować emocje” naprawdę jednak nie mam innego wyjścia. Po Włoszech podróżuję autokarem a to „ustawia program” zwiedzania. Wszystkie bowiem wycieczki autokarowe muszą wykupić specjalny bilet wjazdowy do miast (jest to tu normą) a potem zgłosić się w odpowiednim punkcie kontrolnym. W Asyżu znajduje się on obok dworca kolejowego, kilka kilometrów na pd-zach od Starego Miasta. Następnie autokary podjeżdżają na jeden z parkingów pod murami miasta, a stamtąd już schodami (od kilku lat także ruchomymi) wszyscy wychodzą niedaleko pierwszego asyskiego kościoła.

Swe pierwsze kroki kieruję więc do Bazyliki Świętej Klary. Z placu Del Comune jest do niej bardzo blisko. Jej charakterystyczny wygląd  od razu rzuca się w oczy.

Zbudowana na planie łacińskiego krzyża w stylu gotyckim, podparta jest z zewnątrz trzema potężnymi łukami przypór. Wzniesiono ją w latach 1257-1265 na miejscu kościoła św. Jerzego. Fasadę wykonano z białego i różowego kamienia. Całość jest bardzo skromna, wejście otoczono tylko jedną wielką rozetą i to w okresie współczesnym. Wnętrze jest jednonawowe i równie proste jak elewacja zewnętrzna. Sufit zdobią gotyckie łuki o sklepieniu krzyżowym. Kiedyś ściany pokryte były freskami, niestety dziś większość z nich zatarł już ząb czasów. Z urodą i surowością wnętrza kontrastuje gwar przesuwających się nieustannie turystów i pielgrzymów (Asyż rocznie odwiedza 6-9 mln osób), różnobarwność ich odzieży i niemilknące spusty fotograficznych migawek. Zatrzymuję się na moment, by przepuścić grupę - jak zwykle głośnych – Hiszpanów, a następnie udaję się, idąc prawą stroną nawy do Kaplicy Krucyfiksu.

Tu po prawej stronie dostrzegam wiszący na ścianie  bizantyjski  krzyż, z którego Bóg przemówił do św. Franciszka, a nieco głębiej, na prawo, zauważam umieszczone w gablocie jego rzeczy – brewiarz, albę i habit a także płaszcz, habit i włosy św. Klary. Wszystko jest tak szalenie proste i zwykłe.

Potem przechodzę do Kaplicy Najświętszego Sakramentu. To tu, aż do momentu budowy Większej Bazyliki, przechowywano po śmierci ciało św. Franciszka. Jej wnętrze zajmuje całą przestrzeń ex-kościoła św. Jerzego. Ściany zdobią przepiękne freski uczniów Giotta. Emocje narastają gdy schodzę wąskimi, krętymi schodami do podziemi. Tu bowiem, w kaplicy, spoczywają doczesne szczątki św. Klary (żyła w latach 1193-1253). Mimo setek lat jej zwłoki nie uległy rozkładowi, co uznaje się za cud. Ostatnio jednak, wyschnięte i poczerniałe oblicze świętej zmieniło się i trzeba było wykonać maskę pośmiertną.

Miejsce spoczynku świętej jest tak samo proste w swej zewnętrznej formie, jak było jej życie. Miłość Boga i drugiego człowieka stanowiły całą jego treść, która prócz modlitwy wyrażała się w służbie. Św. Klara każdego dnia pozwalała obumierać własnemu egoizmowi, poprzez post, modlitwę i jałmużnę, by stawać się dla Boga ofiarą miłą i dla drugiego pożyteczną.

Patrzę w milczeniu na wyschnięte i poczerniałe ciało świętej. Snuję refleksję nt. własnego życia, tylu zmarnowanych okazji pomocy innym, egoistycznym stawianiu na swoim, szukaniem zabezpieczeń, wygodnictwu, potrzebie posiadania rzeczy materialnych… a przecież „potrzeba niewiele, a może tylko jednego” (por. Łk 10.41). Tak – zawsze gdy przypatruję się świętym doznaję zawstydzenia, a gdzieś wewnątrz,  jakby echem powracają słowa św. Jana Pawła II : „Czyż święci są po to, ażeby zawstydzać? Tak. Mogą być i po to. Czasem konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest, ażeby odkryć lub odkryć na nowo właściwą hierarchię wartości”. Patrzę na kamienną płytę podtrzymującą szczątki świętej i modlę się.

Św. Klara wiedziała jasno, że do najważniejszego dzieła w historii ludzkości - do zbawienia - kobieta powołana jest tak samo, jak mężczyzna. I w równej mierze odpowiada przed Bogiem i bliźnim za los i wartość tego dzieła w sobie i w całym świecie. W jej postawie nie było ani pogardy, ani naiwnego uwielbienia tego świata, który wg. niej składał się z braci i sióstr w człowieczeństwie. Na jednym z fresków Giotto namalował ją pochyloną nad martwym ciałem św. Franciszka, od którego tak wiele się nauczyła. A trzeba przyznać była pojętną uczennicą i mistrzynią kobiecości dbałej o swoje prawa, broniącej własnej godności w granicach uznawanych nie kaprysami ludzi, lecz wolą Boga. Tu przypominają mi się  mimowolnie słowa z Dzienniczka św. Faustyny Kowalskiej: „Ani łaski, ani objawienia, ani zachwyty, ani żadne dary jej (duszy) udzielone nie czynią ją doskonałą, ale wewnętrzne zjednoczenie duszy mojej z Bogiem. (...) Świętość i doskonałość moja polega na ścisłym zjednoczeniu woli mojej z wolą Bożą” (Dz.1107). Św. Klara żyła 42 lata, w tym aż 28 w chorobie i w cierpieniu. Do samej śmierci pełniła posługę przełożonej. Śmiertelnie chorą odwiedził papież Innocenty IV, który 2 dni przed jej śmiercią zatwierdził napisaną przez nią Regułę, napisaną na wzór reguły św. Franciszka. Zmarła w r.1253. Kanonizował ją papież Aleksander IV dn. 15 sierpnia 1255 roku.

Powoli opuszczam bazylikę. Stoję chwilę na przykościelnym placu obficie zalanym promieniami umbryjskiego światła. Sycę oczy niewymownie pięknym widokiem z jednej strony rozległej doliny, z drugiej zaś wznoszącego się stoku, na którym położony jest Asyż, z górującym nad nim, odbudowanym ze zniszczeń zamkiem Rocca Maggiore. Siedząc na ławce przy niewielkiej fontannie u stóp kościoła, obserwując nieustannie przemieszczających się obok mnie turystów i pielgrzymów i mimowolnie zastanawiam się ilu ze współczesnych rozumie czym tak naprawdę jest charyzmat, klauzura, świętość… Bo przecież to, że niektórzy żyją w klauzurze – czyli oddzieleniu od świata – nie oznacza że są zamknięci na ludzi, wręcz przeciwnie, żyją w przestrzeni wypełnionej troską o każdego, o jego dobro doczesne i wieczne. To oni codziennie swą modlitwą i dziękczynieniem ogarniają tych, którzy w wirze prac zapominają, że wszystko jest darem Boga!

Udaję się nieśpiesznie przez Piazza del Comune do Bazyliki św. Franciszka. Oba kościoły usytuowane są po przeciwnych stronach miasta. Na placu oddzielającym bazylikę od miasta stoi spiżowy pomnik świętego na koniu w rynsztunku bojowym. To pamiątka jednego z epizodów życia patrona tego miasta, gdy jako 21-latek uczestniczył w wojnie z Perugią, za co zresztą zapłacił ponad roczną niewolą w kazamatach. Zwolniono go z powodu ciężkiej choroby. Zresztą cała postać św. Franciszka i dzieje jego życia są barwną, choć trudną i realną historią życia człowieka, w którego drogi wchodzi Bóg.

Gdy wszyscy uczestnicy wycieczki stoją jeszcze pod drzwiami górnej bazyliki św. Franciszka słuchając opowiadania przewodnika nt. życia świętego i architektury budynku, który za moment poznamy, dyskretnie oddalam się i samodzielnie wchodzę do wnętrza. Przekroczywszy próg zatrzymuję się na dłuższą chwilę, by przyzwyczaić oczy do lekkiego półmroku a uszy do niesamowitej ciszy.

Cała bazylika górna zachwyca swą prostotą, smukłością i czystością architektoniczną. W tych przestronnych wnętrzach uwagę przykuwa szczególnie fascynujący cykl 28 fresków Giotta di Bondona i innych malarzy. To  tu znajdują się najsłynniejsze sceny, (reprodukowane masowo na kartach pocztowych i innych publikacjach) z życia świętego Biedaczyny, by wymienić tylko: kazanie do ryb czy przepędzenie złych duchów z Arezzo. W bazylice, jak i w innych włoskich kościołach, nie wolno robić zdjęć. Łamię ten zakaz (mający na celu nie ochronę zabytków lecz interesy handlarzy) i wykonuję kilka fotek bez użycia flesza.

Górny kościół stanowi kontrast do części dolnej, zatopionej w półmroku, której atmosfera skłania do refleksyjnego milczenia  i modlitwy. Niskie sklepienia przywodzą na myśl głęboką pokorę św. Franciszka.

Zastygam w bezruchu, przyzwyczajając oczy do półmroku. Delikatne światło przenika tu przez witraże nie mącąc spokoju i panującego półcienia. Następnie mijam drzwi ozdobione napisem; „Odpust zupełny codziennie na zawsze”, który nadaje powagi i świętości temu miejscu i przechodząc przez kaplice św. Sebastiana, św. Katarzyny, św. Marcina, Niepokalanego Poczęcia, św. Marii Magdaleny, św. Antoniego i św. Stefana , gdzie podziwiam przepiękne freski przedstawiające żywoty świętych autorstwa m.in. Gubbio, Bologny, Bartolo, Martiniego, Sermei, przechodzę do najświętszego miejsce bazyliki tj. krypty położonej w podziemiach czyli Kaplicy Grobu Św. Franciszka. Powstała ona ok. 200 lat temu, kiedy to udało się odnaleźć szczątki świętego.

Pierwsze czego doświadczam po zejściu stromymi i krętymi schodami do krypty to wymowna cisza, którą mącą jedynie kroki zwiedzających. W tej ciszy można dosłownie usłyszeć samego siebie, jak i głos Boga… Zanim złożę tu swą modlitwę z zaciekawieniem słucham opowiadania przewodnika nt. śmierci i pochówku świętego Biedaczyny, który pragnął spocząć poza murami miasta, gdzie chowano najgorszych wyrzutków społeczeństwa.

Św. Franciszek umarł w Porcjunkuli w sobotę wieczorem 3 października 1226 r. Następnego dnia złożono jego ciało do drewnianej trumny, przeniesiono procesjonalnie do Asyżu i pochowano w kościele św. Jerzego. Aby uchronić ciało przed ewentualną kradzieżą, umieszczono je później w kamiennym sarkofagu, otwartym, od góry, opasanym wokół żelazną kratą. Górna krata pozwalała widzieć ciało Franciszka, a ponieważ była bardzo gęsta, chroniła je przed złymi rękoma. 25 maja 1230 r. miało miejsce uroczyste przeniesienie ciała Świętego do nowej bazyliki, jemu poświęconej. Przygotowano specjalny powóz ciągnięty przez kilka par wołów, przykrytych purpurą. Na powozie umieszczono sarkofag z cenną relikwią.

Pochód przeszedł głównymi ulicami Asyżu. Kiedy zbliżył się do bazyliki, grupa rycerzy, przysłana przez władze miejskie w porozumieniu z bratem Eliaszem, podeszła do powozu, wzięła sarkofag i wniosła go do świątyni, zamykając natychmiast drzwi przed braćmi i całym ludem, biorącym udział w uroczystości. Eliasz ukrył ciało św. Franciszka w otworze wydrążonym w skale pod głównym ołtarzem kościoła dolnego. Aż do czasów papieża Sykstusa IV (1471-1484) można było zobaczyć ciało Świętego dzięki małemu korytarzykowi podziemnemu, który prowadził do samego sarkofagu. Przywileju tego udzielano rzadko i tylko wielkim osobistościom, np. papieżom i przełożonym generalnym Zakonu podczas ich wizyty w klasztorze. Prawdopodobnie za pontyfikatu wspomnianego papieża zamurowano ów korytarzyk i odtąd grób stał się zupełnie niedostępny.

Dopiero pod koniec 1818 r., za pozwoleniem papieża Piusa VII, zaczęto poszukiwania tego grobu. Odkryto go 12 grudnia tegoż roku po 52 mozolnych nocach (prace były prowadzone pod posadzką i nocami ze względu na bezpieczeństwo oraz by nie stwarzać sensacji). Po kanonicznej rekognicji szczątki śmiertelne św. Franciszka zawinięto w jedwabne sukno i złożono do mosiężnej trumny, pokrytej wewnątrz cienką warstwą złota, zamkniętej na dwa klucze, z których jeden (w formie "S") został powierzony kustoszowi klasztoru, drugi natomiast (w formie "F") - biskupowi Asyżu.

Niezwłocznie też przystąpiono do budowy krypty pod kościołem dolnym, w miejscu, gdzie odkryto grób. Prace trwały pięć lat. 4 października 1824 r. przeniesiono doczesne szczątki Świętego z zakrystii, gdzie były przechowywane podczas budowy krypty, i złożono je w dawnym miejscu. Mosiężna trumna spoczęła w kamiennym sarkofagu (w tym pierwotnym, jeszcze z kościoła św. Jerzego). U góry i u dołu sarkofagu położono z powrotem dwie żelazne kraty, połączone ze sobą żelaznymi prętami i zalutowane w dziesięciu miejscach.

24 stycznia 1978 r., na mocy specjalnej autoryzacji papieża Pawła VI, ponownie otwarto grób św. Franciszka. Chodziło przede wszystkim o lepsze jego zabezpieczenie, gdyż dotychczasowe zamknięcie sarkofagu nie dawało należytej gwarancji. Po dokonaniu nowej rekognicji szczątki św. Franciszka złożono w przeźroczystej trumnie z pleksiglasu, hermetycznie zamkniętej. Tę umieszczono z kolei w poprzedniej trumnie metalowej (zamkniętej na dwa klucze, jak w 1819 r.), a obydwie razem - w dawnym sarkofagu.

Powoli opuszczam Bazylikę św. Franciszka. Wielu mówi, że warto zobaczyć/odwiedzić refektarz (wieki portyk), salę Kapituły i salę Papieską. Mnie nie jest to niestety dane. Dla zainteresowanych dodam tylko, że najbardziej okazale bryłę bazyliki widać zza trawnika, na którym widnieje gołąbek z napisem Pax. Stąd też w całej okazałości ukazuje się 54-metrowa wieża na planie krzyża, będąca dzwonnicą.

Dopełnieniem dnia spędzonego w Asyżu był krótki spacer do  bazyliki Matki Bożej Anielskiej. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny, samodzielny  kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał - Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Kapliczkę tę św. Franciszek  otrzymał od benedyktynów. Najuboższy człowiek świata w zamian za nią dał benedyktyńskiemu opatowi kosz ryb. By tradycji czynić zadość, nieprzerwanie, corocznie, od ośmiuset lat, miejscowi franciszkanie przynoszą benedyktynom kosz ryb. Św. Franciszek mówił swoim braciom, by nigdy nie opuścili Porcjunkuli, bo to ich dom macierzysty. Mówił wprost: „Jeśli będą was stąd wyrzucać drzwiami – wchodźcie oknami!”. Tu też Święty rozmawiał z Jezusem i Maryją i tu umarł.

Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii: "Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (...) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski" (Mt 10, 6-10).

Wychodząc z bazyliki Matki Bożej Anielskiej przechodzę przez ogród, gdzie mieści się pomnik Świętego z owieczką i miejsce, w którym rosną słynne róże. Cieniste krzaki przemieniły się ponoć w róże, gdy Franciszek rzucił się na nie w chwili pokusy, aby przez zadany sobie ból przezwyciężyć pragnienie przyjemności. Patrząc na nie uzmysławiam sobie, że tak naprawdę każdy z nas powinien pozbawiać tan świat kolców, powinien czynić porządek w sobie i wokół siebie, powinien przemieniać świat, w którym dane jest mu żyć… Tu też, jakby echem przypominają mi się słowa mej ulubionej świętej Faustyny z jej Dzienniczka: „Podaję ci trzy sposoby czynienia miłosierdzia bliźnim: pierwszy – czyn, drugi – słowo, trzeci – modlitwa; w tych trzech stopniach zawiera się pełnia miłosierdzia i jest niezbitym dowodem miłości ku Mnie. W ten sposób dusza wysławia i oddaje cześć miłosierdziu Mojemu” (Dz. 742). Trzeba przemieniać nam siebie i innych przez słowo, czyn i modlitwę!

Będąc w Asyżu warto odwiedzić jeszcze wiele miejsc, by wspomnieć tu tylko pustelnię Carceri – miejsce gdzie św. Franciszek szukał ukojenia i ciszy od towarzystwa, gdzie nie będąc „oddzielonym od Boga niczym innym, jak tylko zasłoną ciała" (Tomasz z Celano „Życiorys pierwszy św. Franciszka”) mógł kontemplować Stwórcę i Pana. Mnie nie było to dane. Mój pobyt w tym niesamowitym miejscu, gdzie mistycyzm i przyroda uzupełniają się nawzajem, tworząc niepowtarzalny klimat był zdecydowanie za krótki. Pozostaje mi tylko nadzieja, że dane mi będzie kiedyś tu wrócić, by na spokojnie „dotknąć” tego miejsca, nasycić się nim (na ile to możliwe). Rozumiem, że za pierwszym razem nigdy się wszystkiego nie zobaczy, nie usłyszy, że pierwsze wrażenia bywają niekiedy powierzchowne, choć nie mniej urokliwe….

Roman Brandstaetter zwierzał się w "Kręgu Biblijnym": "Gdy przyjechaliśmy - Rena i ja - do Asyżu, Umbria wydała mi się fragmentem Ziemi Świętej. Wrażenie to pozostało we mnie po dzień dzisiejszy". Mam podobnie. Do Asyżu chce się wracać, chce oddychać cudowną wonią nieba i ziemi, polnych kwiatów i wiatru! Chce nieustannie odczuwać fenomen określany jako "duch Asyżu", chce się nim żyć.

Wyrażenie „duch Asyżu” wymyślił  papież Jan Paweł II, gdy w dniu 27 października 1986 r. zaprosił do Miasta św. Franciszka przedstawicieli różnych religii, aby razem modlić się o pokój w świecie. Papież, mający odwagę św. Franciszka, uznał obronę pokoju za nakaz sumienia, który powinien połączyć wszystkich ludzi, bez względu na wyznawaną religię czy reprezentowaną kulturę. Uniwersalna odpowiedzialność zgromadziła wówczas w murach Asyżu 47 delegacji reprezentujących różne kościoły chrześcijańskie oraz 13 najbardziej znaczące religie świata. Spotkali się chrześcijanie, żydzi, buddyści, hinduiści, muzułmanie, sintoiści, dżiniści, sikhowie, parsowie, wyznawcy afrykańskich i indiańskich religii plemiennych - nie po to, aby obradować, dyskutować i wydawać oświadczenia, lecz po to, aby wspólnie modlić się.

Od tego dnia Asyż stał się światową stolicą ekumenizmu, pokoju i pojednania, miastem powszechnej modlitwy, symbolem szacunku dla rozmaicie wyrażanych transcendentnych potrzeb człowieka, wielości kultur i dialogu. Bez polityki i ideologii zbudowano "czystą" przestrzeń wokół człowieka. Dla wielu owoce Asyżu nastąpiły szybko. Były nimi np. pokojowa "jesień ludów" w 1989 r. w Europie. I choć katastrofa wojny nie ominęła wielu krajów świat (w Europie na kilka długich lat opanowała przecież Bałkany)  "droga historii" przecina nieustannie Asyż, co wyraża się kolejnymi spotkaniami i modlitwa o pokój, zgodnie ze słowami św. Jana Pawła II.. "Nie jesteśmy ani silni, ani potężni, ale wiemy, że Bóg nie pozostawia bez odpowiedzi błagania człowieka, który zwraca się do Niego za szczerą wiarą, zwłaszcza wówczas, gdy decyduje się obecny i przyszły los milionów ludzi".

Ale bycie świadkiem, bycie symbolem zwykle wymaga ofiary. Również od Asyżu zażądano wielkiej ofiary. 26 września i 3 października 1997 r. nastąpiły mocne trzęsienia ziemi. Poważne zniszczenia dotknęły również wszystkie świątynie miasta. Liczne pęknięcia nastąpiły w Bazylice św. Franciszka i klasztorze (Sacro Convento). Pod spadającym stropem bazyliki zginęło dwóch braci franciszkanów a po wstrząsach wtórnych kolejnych dwóch braci (w tym jeden Polak).

Głębokie rany zadane temu wspaniałemu miejscu zabliźniały się długo. Asyż odbudowywano z pomocą płynącą z różnych stron świata. Dziś jeszcze bardziej niż kiedyś stał się znakiem, jest proroctwem i wezwaniem. Tu nawet kamienie mówią o nawróceniu, pojednaniu, braterstwie. Bo miasto św. Klary i Franciszka to przede wszystkim sanktuarium - święte miejsce modlitwy, pokoju, ubóstwa, braterstwa, ekumenii i gościnności.