Sylwia, światło i obrazki

Monika Łącka

publikacja 08.02.2015 06:00

Sylwia „chce płonąć wieczną miłością”, bo to naprawdę Boży człowiek - mówią ci, którzy Sylwię Juszkiewicz znają nie od dziś.

Samarytanka Sylwia (po prawej) wyróżnienie przyjęła z dużą pokorą, by… jeszcze bardziej służyć Bogu i ludziom Monika Łącka /Foto Gość Samarytanka Sylwia (po prawej) wyróżnienie przyjęła z dużą pokorą, by… jeszcze bardziej służyć Bogu i ludziom

Jeśli ktoś zakładałby jej fanklub, to pierwsza się do niego zapisuję. Pani Sylwia ma w sercu ogromny szacunek do każdego człowieka. Nawet zwykłe „dzień dobry” wypowiedziane przez nią na szpitalnym korytarzu brzmi inaczej, rozjaśnia dzień – mówi Joanna Sieradzka, rzeczniczka Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego, gdzie Sylwia już od 20 lat jest pielęgniarką. Od 1990 r. pracuje też w Klinice Neurologii Szpitala Uniwersyteckiego, na oddziale udarowym. Pomiędzy jednym a drugim dyżurem na różne sposoby pomaga również osobom ubogim, bezdomnym, a także swoim znajomym, o których wie, że pilnie potrzebują wsparcia – materialnego i duchowego.

Anioł z charakterem

– Sylwia jest jednym z naszych najlepszych pracowników albo nawet jednym z filarów KPR. Bardzo angażuje się w pracę, a po dyżurze nie zamyka za sobą drzwi – ciągle szuka lepszych rozwiązań – opowiada Marek Maślanka, kierownik Oddziału Centralnego KPR. – Jest wysokiej klasy profesjonalistką, posiada wszechstronną wiedzę i może być przykładem postępowania zgodnego z kodeksem etyki. Jest rzetelna, uczciwa, skromna i bardzo życzliwa dla ludzi – dodaje Małgorzata Popławska, dyrektor Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego.

Joanna Sieradzka, która w KPR pracuje dopiero dwa lata, zauważa jeszcze jedną rzecz: – To taki chodzący anioł, z podziwu padam przed nią na kolana. I najważniejsze: pani Sylwia za mnie i za wiele innych osób zamówiła Msze św. wieczyste. Bardzo jej za to dziękuję – mówi.

Sylwia Juszkiewicz, wyróżniona w ubiegłym roku tytułem Miłosiernego Samarytanina za rok 2013, zaprzecza jednak, by była aniołem: – Bo ja charakterna kobieta jestem – śmieje się. – Bez tego chyba nie dałabym rady pracować w pogotowiu. Trzeba być wytrzymałym i stanowczym, a czasem postawić pacjenta, na przykład nietrzeźwego, do pionu, huknąć po prostu. Ale potem normalnie i ciepło z nim rozmawiam, bo tak też się da. Bo nawet jeśli ktoś wyprowadzi mnie z równowagi, to te moje emocje nie przesłaniają mi troski o jego duszę i zbawienie. Tym bardziej gdy wiem, z jakiego on jest środowiska – opowiada.

Współczesna samarytanka za wzór stawia sobie Matkę Teresę z Kalkuty. – Ona nie nawracała ludzi słowami, ale pokazywała Bożą miłość poprzez swoją posługę. I ja staram się działać. Gdy idę do kogoś „z obrazkiem”, czyli informacją o Mszy św., i wiem, że ten ktoś żyje w nędzy – w Krakowie jest jej dużo – nie zjawiam się z pustymi rękami. Bo od tego obrazka człowiek nie przestanie być głodny. Potrzebuje też jedzenia albo świeczki, gdy nie ma prądu – mówi S. Juszkiewicz.

Znak od Boga

Historia „obrazków” sięga czasów, gdy Sylwia była młodą dziewczyną. Dziś to sprawa „odgórna” i bez wątpienia bardzo miła Bogu. – Zamawianie wieczystych Mszy św. przejęłam po babci, ale ona robiła to dla osób z rodziny, a u mnie przedsięwzięcie nieco się rozrosło – uśmiecha się samarytanka. – Gdy jeździłam do babci na wakacje, często sprzątałam i kiedyś w szufladzie znalazłam folder o takich Mszach. Nie zawsze chodziłam wtedy do kościoła, ale zainteresowało mnie to – wspomina.

Gdy babcia zmarła, Sylwia zaczęła zamawiać Msze św. za rodzinę, opłacając je ze skromnego kieszonkowego. Potem w akcję wciągnęła koleżankę ze szkoły i razem zamawiały Msze za osoby z Przasnysza, o których wiedziały, że raczej nikt się za nie nie modli. – Gdy przyjechałam do Krakowa, postanowiłam zamawiać Msze św. w intencji moich współpracowników. Myślałam, że to będzie miało jakąś granicę, ale rotacja w szpitalu była ogromna i końca nie było widać – opowiada Sylwia.

W pewnym momencie miała już nawet dość. Myślała, że to zamawianie Mszy to jakaś obsesja. Postanowiła z tym skończyć. Przez miesiąc nie wysłała więc żadnej intencji, żeby odłożyć pieniądze na „coś dla siebie”. – Choć melomanką nie jestem, chciałam sobie kupić karnet do filharmonii. Nikomu o tym nie powiedziałam. Niespodziewanie wezwała mnie do siebie pani ordynator. Nogi się pode mną ugięły, gdy dała mi swoje bilety do filharmonii, bo nie mogła z nich skorzystać. A nie byłyśmy w jakichś bliskich relacjach – mówi S. Juszkiewicz.

Jak dodaje, dla niej to był wyraźny znak od Boga. Tak jakby mówił: „Sylwio, chciałaś iść do filharmonii, to pójdziesz, i o nic się nie martw, ale Msze nadal zamawiaj, bo w ten sposób pomagasz ludziom”.

Każda z osób, za którą zamówiona jest Msza, dostaje od Sylwii obrazek z taką informacją. Zazwyczaj jest on anonimowy, a czasem podpisany: „Od Sylwii”, „Od Sylwii z KPR” albo „Od Sylwii z Kliniki”.

Przypadków nie ma

Ile wieczystych Mszy św. Sylwia zamówiła przez te wszystkie lata? Liczyć można w tysiącach. – W tej sprawie, jak i w każdej innej, uważnie słucham mojego kierownika duchowego. Jeśli powie „stop”, przestanę zamawiać Msze, bo to naprawdę nie jest moje hobby – zapewnia.

Bóg wciąż jednak w subtelny sposób podpowiada, komu potrzebna jest taka pomoc. Sylwia te podpowiedzi nazywa światłem. – Trudno to wytłumaczyć, ale ono pozwala mi widzieć różne osoby tak, jakby wtedy innych wokoło nie było – mówi.

Kiedyś miała np. takie światło na kobietę, która wydawała jej się chora psychicznie. – Nie wiedziałam, jak do niej podejść, by zapytać jak się nazywa, więc chciałam to odpuścić. Nagle w pracy dostałam polecenie, by przesiąść się do innej karetki niż zwykle i jechać w inny rejon miasta. A że u Boga nie ma przypadków, to gdy przyjechaliśmy, okazało się, że to mieszkanie tej pani. Jej dane zobaczyłam w dowodzie osobistym – opowiada.

Było też światło na chłopaka, którego Sylwia często widziała w kościele u krakowskich dominikanów. Myślała wtedy, że coś jest nie tak, bo nie można zamawiać Mszy za ludzi, na których tylko się spojrzy. Światło było jednak silne, ale znowu nie wiedziała, jak zapytać, jak on się nazywa. – W tym czasie miałam do załatwienia sprawę na poczcie. Poszłam po pracy, bo pocztę mam na wprost pogotowia. Chłopak stał przede mną w kolejce i widziałam, jak dużymi literami wpisuje nadawcę przesyłki – wspomina.

Mszę św. zamówiła również za chłopaka, który był narkomanem. Widziała go siedzącego często obok poczty i znów światło było bardzo mocne. Miała znajomego, który pracował z narkomanami i powiedział jej, jak ten mężczyzna się nazywa. – Gdy podeszłam do niego z obrazkiem, nawet się nie poruszył. Ale jego wzrok był niesamowicie przeszywający. Znajomy powiedział mi, że to przecież lider satanistów. Dla mnie to był znak, że Bóg do końca walczy o każde swoje dziecko i działa poprzez różnych ludzi. Wieczyste Msze św. niosą wiele łask i nigdy nie wiadomo, czy to nie one przeważą w chwili śmierci – przekonuje.

Nieprzypadkowo również obrazek z informacją o Mszy św. Sylwia dla każdej z osób robi własnoręcznie. – Staram się, by był na nim patron tej osoby albo np. jakiś wizerunek Maryi – mówi. Od jednej ze znajomych dostała potem list. Pisała, że początkowo włożyła obrazek do szuflady, ale gdy po trzech miesiącach dotarło do niej, że każdego dnia ktoś się za nią modli, odszukała go. Postanowiła, że coś w sobie zmieni i zacznie robić coś dla innych. – Odszukała też medalik, który kiedyś nosiła i był jej bardzo drogi. Zdjęła go, gdy w jej wierze pojawiły się wątpliwości. Ze wzruszeniem odkryła, że na obrazku jest ten sam wizerunek, co na medaliku. Zrozumiała, że to Maryja, którą schowała na dnie szuflady i serca, znalazła sposób, by przypomnieć, że jest i czuwa – opowiada Sylwia.

Przynaglenie od św. Faustyny

Zamawianie Mszy św. i Boże podpowiedzi nabrały rozpędu po 5 października 2000 r. Tego dnia, we wspomnienie św. Faustyny, Sylwia Juszkiewicz złożyła bowiem na ręce swojego spowiednika (za zgodą kierownika duchowego) ślub czystości. – Rzuciłam się wtedy w przepaść miłosierdzia. Z zamkniętymi oczami. To właśnie Faustyna mnie do tego doprowadziła – wspomina.

Na pamiątkę ślubu nosi srebrną obrączkę, na której wygrawerowane są słowa: „By Miłością wieczną płonąć”.

I płonie. – Wszystko to, co pani Sylwia robi, a także sposób i prostota jej życia, zanurzenie w Panu Bogu, modlitwie i posłudze potrzebującym imponują, budzą wielki podziw, zadziwienie – mówi br. Andrzej Pastuła OP, który Sylwię zna od ponad 10 lat, bowiem miłosierna pielęgniarka od dawna opiekuje się chorymi i starszymi dominikanami. – Ona stała się naszym punktem medycznym czynnym całą dobę, ale też kimś, komu zaufaliśmy. Bracia, którzy mogliby być skrępowani obecnością kobiety, przy niej się otwierają, zarówno na współpracę medyczną, jak i na rozmowę o chorobie, życiu oraz na wspólną modlitwę. Oni przy niej ładują akumulatorki, bo pomoc pani Sylwii jest wszechstronna – opowiada br. Andrzej. – Ona ma taki charyzmat, dar od Boga, że potrafi rozpoznawać ludzkie potrzeby. A Bóg stawia jej takie osoby na drodze – przekonuje dominikanin.

Więcej o plebiscycie na Miłosiernych Samarytan Roku 2014 i o tym, jak można na nich głosować, napiszemy w kolejnych numerach „Gościa Krakowskiego” oraz na krakow.gosc.pl.