Wierzcie w cuda

ks. Ireneusz Okarmus

publikacja 15.01.2015 11:20

Moc świadectwa. – W wypadku samochodowym odniosłam takie obrażenia, że nie powinnam tego przeżyć. Bóg czyni jednak cuda. Żyję i jestem zdrowa – mówi ze wzruszeniem 31-letnia Roksana.

– Podtrzymuję swe przekonanie, że to było wyleczenie trudne do wytłumaczenia z punktu widzenia medycznego – mówi prof. Gajdosz Ks. Ireneusz Okarmus /foto Gość – Podtrzymuję swe przekonanie, że to było wyleczenie trudne do wytłumaczenia z punktu widzenia medycznego – mówi prof. Gajdosz

Ten koszmarny wypadek wydarzył się późnym wieczorem w sobotę 20 lipca 2002 roku. Pięcioro młodych ludzi ze Skawiny postanowiło wybrać się do dyskoteki. Jechali pożyczonym Fiatem 126p. Roksana siedziała na środku tylnego siedzenia. Na drodze prowadzącej ze Skawiny do Radziszowa kierująca pojazdem koleżanka Roksany straciła nagle panowanie nad kierownicą. To, co wydarzyło się później, trwało najwyżej dwie, trzy sekundy. Samochód wyleciał z drogi i wpadł do rowu. Roksana została wyrzucona z auta przez przednią szybę, a koziołkujący samochód przygniótł ją, miażdżąc klatkę piersiową. Dziewczyna leżała nieprzytomna, miała złamane żebra, zmiażdżone płuca. Jej znajomi odnieśli tylko lekkie obrażenia. Jeden ze strażaków, który był wówczas w ekipie wezwanej do wypadku, wspomina, że poszkodowana w przerażający sposób jęczała z bólu. – Lekarz z pogotowia opowiadał później, że nie mógł mnie reanimować, gdyż ręce zapadały mu się w mojej klatce piersiowej – opowiada Roksana. – Mówił, że wioząc mnie do szpitala, modlił się, abym nie umarła – dodaje. Nieprzytomną ranną zawieziono karetką do Wojskowego Szpitala Klinicznego w Krakowie przy ulicy Wrocławskiej. Trafiła pod opiekę znakomitych lekarzy.

Bliska śmierci

Pomimo szybkiego transportu doszło do zatrzymania krążenia z powodu wstrząsu krwotocznego i niewydolności oddechowej. W szpitalu na Oddziale Intensywnej Terapii głęboko nieprzytomna dziewczyna została podłączona do respiratora. Zmiażdżona klatka piersiowa i uszkodzone płuca spowodowały wystąpienie odmy opłucnowej i krwawienie wewnętrzne na skutek wbicia się złamanych żeber do tkanki opłucnej. – Mieliśmy wtedy najlepszy sprzęt, jak na ówczesne standardy medycyny. Mogliśmy dać Roksanie najlepszą pomoc medyczną, jaką można było jej dać w tym dramatycznym stanie – opowiada prof. Ryszard Gajdosz, wówczas kierownik Kliniki Intensywnej Terapii i Anestezjologii Wojskowego Szpitala Klinicznego. Od chwili, gdy dziewczyna znalazła się w szpitalu, zaczęła się walka o jej życie i zdrowie. Lekarze robili, co mogli, jednak rokowania nie były dobre. O tym, jaki jest stan Roksany, jej najbliżsi wiedzieli od samego początku. Wspomnienie tamtych chwil wyciska jej mamie łzy z oczu, głos jej się łamie. O wypadku córki dowiedziała się wkrótce po tragicznym wydarzeniu. – Wszystko pamiętam z tamtego wieczoru. Nie potrafię o tym spokojnie opowiadać – przeprasza pani Katarzyna, ocierając łzy. – Z tą wiadomością przyjechał do naszego domu brat dziewczyny, która kierowała samochodem. Powiedział nam, że Roksana uległa wypadkowi i jest w ciężkim stanie. Nie czekając ani chwili, pojechałam razem z nim i Moniką, przyjaciółką Roksany, do szpitala. Gdy przyjechaliśmy, karetka, która przywiozła córkę, jeszcze stała przed budynkiem. Akurat szedł lekarz z tej karetki. Spytałam go, co z moją córką. Powiedział mi, że jest bardzo niedobrze, reanimują ją. Około pierwszej w nocy ordynator wpuścił nas na moment na intensywną terapię. Roksana leżała jak porcelanowa lalka. Rano znów byłyśmy w szpitalu. Ordynator powiedział mi wtedy krótko: „Przygotujcie się Państwo na najgorsze” – opowiada. – Gdy zobaczyłam ją w szpitalu, musiałam dostać tabletki na uspokojenie – wspomina Monika, przyjaciółka Roksany. Tymczasem lekarze z intensywnej terapii nie ustawali w walce o życie Roksany, która została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Przez całą noc z soboty na niedzielę i przez całą niedzielę wielokrotnie ją reanimowali.

A jednak przeżyła

– Pacjentka miała minimalne szanse na przeżycie. Widzieliśmy, że sytuacja jest tragiczna. Przede wszystkim był duży uraz z uszkodzeniem wielu narządów i płuc. Wykonaliśmy wszystko, co było możliwe, a i tak były olbrzymie szanse, że ona tego nie przeżyje – wspomina prof. Ryszard Gajdosz. Co gorsza, po kilku dniach od katastrofy Roksana weszła w ciężką sepsę. – Wtedy w leczeniu wykorzystaliśmy metodę, która już nie jest stosowana. Teraz już wiemy, że bardzo drogi lek, który wtedy jej podawaliśmy, a który wydawał się najlepszy, nie przyczynił się do jej przeżycia. A ona i tak przeżyła – wyjaśnia prof. Gajdosz. Jego zeznania były niezwykle ważne w kanonicznym procesie o stwierdzenie cudownego uzdrowienia za wstawiennictwem bł. ks. Zygmunta Gorazdowskiego. Pochodzącego z Sanoka kapłana beatyfikował w 2001 r. papież Jan Paweł II, natomiast kanonizował go 26 czerwca 2005 roku papież Benedykt XVI. 95. rocznica śmierci świętego przypadała 1 stycznia 2015 roku.

Dwie ścieżki ratunku

Gdy lekarze robili, co mogli, wiele osób zaczęło błagalnymi modlitwami szturmować niebo, prosząc o uratowanie życia i zdrowia Roksany. Teresa Ożóg, właścicielka salonu fryzjerskiego w Skawinie, u której Roksana odbywała praktyki zawodowe, dowiedziała się o wypadku następnego dnia. – Bardzo lubiłam tę dziewczynę. Gdy dowiedziałam się, jak ciężki jest stan jej zdrowia, postanowiłam całą moją rodzinę, znajomych i klientki zmobilizować do modlitwy. Sama podczas pracy modliłam się za nią nieustannie w myślach. Na ręce nosiłam wówczas bransoletkę, którą podarowała mi z okazji imienin. Ilekroć na nią spojrzałam, od razu stawała mi przed oczami i wtedy w myślach gorąco prosiłam Pana Boga o cud – wspomina. W intencji Roksany były zamawiane Msze święte. O cud prosiły też jej najbliższe przyjaciółki, rodzone siostry Monika Grabowska i Barbara Żmuda. – Gdy tylko mogłyśmy, chodziłyśmy do kościoła na Msze św., modliłyśmy się każdego dnia w domu, jednak trudno nam było wtedy w to uwierzyć, że nasza przyjaciółka wróci do zdrowia. A jednak stał się cud – mówią wzruszone. Równocześnie pracodawczyni Roksany, będąc kuzynką siostry Miriam ze Zgromadzenia Sióstr św. Józefa, których założycielem jest ks. Zygmunt Gorazdowski, poprosiła siostry józefitki o modlitwę w intencji swej uczennicy. Siostry rozpoczęły natychmiast nieustanne błagania o cud przez wstawiennictwo swego założyciela, wówczas błogosławionego, z tym większą nadzieją, że kilka lat wcześniej, w 1997 roku, kapłan jeszcze przed ogłoszeniem go błogosławionym przyczynił się do nadzwyczajnego i całkowitego uzdrowienia Zdzisława Raduchowskiego z Wrocławia, któremu po ciężkim wypadku samochodowym lekarze nie dawali nadziei na życie, a tym bardziej na zdrowie. – W trakcie nowenny do bł. Zygmunta Gorazdowskiego Roksana odzyskała przytomność, zaczęły ustępować objawy sepsy, odstąpiono od wentylacji respiratorem. Mimo okresów niedotlenienia i długotrwałego stosowania leków nie doszło do uszkodzenia centralnego i obwodowego systemu nerwowego – wspomina s. Dolores Danuta Siuta, postulatorka w procesie kanonizacyjnym ks. Z. Gorazdowskiego.

Niewątpliwy cud

O tym, że stało się coś nadzwyczajnego, czego nie da się wytłumaczyć z medycznego punktu widzenia, lekarze byli przekonani już po kilku tygodniach, gdy Roksana została wybudzona ze śpiączki. Już wtedy było wiadomo, że chora odzyskuje pełną sprawność fizyczną i psychiczną. – Pacjentka była długo na respiratorze, na wentylacji kontrolowanej, gdyż była nieprzytomna, niewydolna krążeniowo, niewydolna oddechowo, a to zawsze niesie ryzyko niedotlenień mózgu – wspomina prof. Gajdosz. Dodaje, że i dziś podtrzymuje przekonanie, że to było wyleczenie trudne do wytłumaczenia z punktu widzenia medycznego. Podobnego zdania byli lekarze specjaliści, którzy badali Roksanę celem zbierania dokumentów medycznych, potrzebnych do stwierdzenia cudu w procesie kanonizacyjnym ks. Gorazdowskiego. Nie kryją swego zdziwienia lekarze, którzy badając dziś Roksanę, choćby z tytułu zdolności do pracy, mają wgląd w jej kartę informacyjną ze szpitala, w której opisany jest jej stan po wypadku. – Kiedyś neurolog zapytał mnie, jak tam jest u św. Piotra – mówi z uśmiechem Roksana. I dodaje, że ma świadomość, że dostała od Boga drugie życie. – To On mnie uratował. Święty ks. Zygmunt Gorazdowski wstawił się za mną u Boga i dlatego żyję. Może mam coś do zrobienia na tym świecie. Na pewno tym, co mnie spotkało, chcę się dzielić z innymi, aby umacniać ich w wierze. I mówić, że cuda się zdarzają, wystarczy spojrzeć na mnie.

TAGI: