Wolność do wykorzystania

ks. Tomasz Horak

Potrzebujemy, i to bardzo pilnie, wielkiej, głęboko sięgającej pracy wychowawczej. Od malców, od urodzenia nieomal.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Epizod na kolędzie. Ośmiolatek, mama prosi, żeby przysiadł się do niej, on nie ma ochoty, trochę „cuduje”. Na to ja wskazuję mu miejsce obok siebie. Też nie. Powtarzam z uśmiechem: no, chodź. „Nie – odpowiada malec. Ja korzystam ze swej wolności”. O ile pierwsze reakcje chłopca nie dziwiły – skrępowanie niecodzienną sytuacją kolędy jest częste, o tyle komentarz wskazujący na wolność zamurował mnie. Szkoła? Dom? Telewizja? Co go nauczyło tej formuły? Jakby nie było formuły dorosłej, ale przecie połowicznej. I dlatego niebezpiecznej.

Następnego dnia w zakrystii inna sytuacja, ale ze wspólnym mianownikiem. Plan ministranckiej służby na kolędzie. Starsze dziewczęta potrzebowały zamienić się na inny dzień. Powód obiektywny. Chłopak z młodszej klasy, bez dodatkowych zobowiązań i dojazdów. „Nie, idę jak napisane i już”. Moją prośbę zignorował. Właśnie tak – nie odmówił, a zignorował. Nie było komentarza na temat wolności, ale „wolność” była. Cudzysłów – bo przecie swoboda decyzji bez wartościowania okoliczności nie jest wolnością. Może być uporem, może być przekorą, może być złośliwością, może być swawolą, może być niewczesnym żartem a nawet kpiną z drugiego człowieka. Wyliczanka niepełna, bo pomysłowość ludzka nieograniczona. Pół biedy, gdy chodzi o drobiazgi.

Jeśli jednak stają naprzeciw siebie ludzie dorośli, obdarzeni społecznym zaufaniem, jeśli stają naprzeciw siebie politycy od szczebla gminnego po najwyższy państwowy szczebel i naród odnosi wrażenie, że zachowują się jak chłopcy z opowiedzianych migawek – to co? Albo jak rozkapryszone dziewczynki gotowe z kamienną buzią sponiewierać każdą inną? Jasne, każdy ma jakieś argumenty. Czasem osobiste, czasem partyjne, czasem szczere i prawdziwe, czasem kupione za czekoladkę albo samochodzik. Bywa, że za „furę”. Czasem za dobrą posadę, czasem za pozycję w układach. Bo różne rzeczy naród nieraz podejrzewa, albo i nie bez powodu się domyśla. I to budzi niepokój. Tym większy, im mniej wpływu na tych ludzi ma społeczeństwo.

A co będzie, gdy do głosu dojdzie pokolenie ośmiolatków, którzy już teraz potrafią powiedzieć „korzystam ze swej wolności”? Wydorośleją – powiesz. Obawiam się jednak, że nie wszyscy dojrzeją. Potrzebujemy, i to bardzo pilnie, wielkiej, głęboko sięgającej pracy wychowawczej. Od malców, od urodzenia nieomal. W rodzinach – a rodziny skupione na trosce o materialne przetrwanie. W szkolnych programach wychowawczych i w ich realizacji – a szkoły jako system przestały dbać o to. W katechezie – a ta, oderwana od środowiska parafialnego, jest coraz bardziej bezsilna. W ruchach i organizacjach młodzieżowych – a te zeszły na margines. W sportowych klubach i drużynach – a te nie są w stanie nawet sportowców przygotować...

Trochę czarno to widzisz, Horak – powie mi ktoś. Pewnie tak. Ale równocześnie widzę wielu ludzi, którzy sami żyjąc wartościami głęboko ludzkimi i chrześcijańskimi, starają się zaszczepiać je młodemu pokoleniu. Tworzą niewielkie, ale żywe kręgi skupione wokół różnych spraw – czasem plastyki, czasem sportu, czasem fotografii, czasem rowerowej turystyki; pomysłów bywa wiele. Byle im nie przeszkadzać „bezinteresowną zazdrością”, bzdurnymi podejrzeniami, czy wreszcie pospolitą głupotą. I byle nadzorcy społecznego życia nie tłumili tej ważnej i potrzebnej warstwy istnienia narodu. Odrodzenie zawsze jest możliwe.