Świadek ze Wschodu

Tomasz Gołąb

publikacja 15.01.2015 11:11

W orszakowym rydwanie zasiądzie w tym roku prawdziwy Chińczyk. Zhenwen Liu 8 lat temu zakochał się w Polsce, tu przyjął chrzest i zamieszkał na Sadybie. wkrótce w Chinach bierze ślub i sprowadzi do Warszawy także swoją żonę.

 Zhenwen Liu wiele czasu spędza ze swoimi rodzicami chrzestnymi.  Są dla niego przewodnikami nie tylko na drodze wiary Tomasz Gołąb /Foto Gość Zhenwen Liu wiele czasu spędza ze swoimi rodzicami chrzestnymi. Są dla niego przewodnikami nie tylko na drodze wiary

Orszak króla Melchiora rok temu poprzedzał przynoszący szczęście smok chiński, w tym roku dwórki i rycerzy poprowadzi do nowo narodzonego Jezusa Zhenwen Liu, 28-letni Chińczyk.

Pokłonić się Jezusowi

Azjatycki król, który pokłoni się Dzieciątku na pl. Piłsudskiego, przyjechał nad Wisłę osiem lat temu. Tu poznał Rinko Kobayashi, wybitną pianistkę, oraz jej męża, Alberta Grudzińskiego, muzykologa, byłego wieloletniego dyrektora Towarzystwa im. Fryderyka Chopina i Konkursu Chopinowskiego. To oni pierwsi zapytali, czy chciałby przyjąć chrzest. – Ucieszyłem się – mówi łamaną polszczyzną. Pochodzi z milionowego miasta Shan Dong, około 8 godzin drogi od Pekinu. W jego rodzinie od pokoleń zajmowano się akupunkturą. Przyglądał się temu, jak ojciec pomagał innym ludziom praktycznie w każdym cierpieniu i chorobie. I bardzo chciał robić to samo. Skończył wyższą szkołę medyczną i leczył w szpitalu. Ale ciągnął go świat. – Szukałem swojego miejsca. Francja, Włochy – uwielbiam, ale to Polska ma przed sobą dobrą przyszłość. A ja zawsze planuję swoje życie na 5–10 lat do przodu – mówi.

Pan Bóg daje talent

Wśród jego pacjentów są księża, artyści, chorzy, którym lekarze nie dają nadziei na wyleczenie, cierpiący na migreny, choroby żołądka, wątroby, nerek… Zhenwen Liu mówi, że nie ma żadnej tajemnej wiedzy, choć doświadczenie – zdobyte pod okiem ojca – bardzo się przydaje. Z pulsu potrafi diagnozować choroby, dla których europejska medycyna potrzebuje nowoczesnych aparatur za tysiące złotych. Rinko Kobayashi pomógł pozbyć się bólu ręki i karku, przypadłości chyba wszystkich pianistów. Albertowi Grudzińskiemu wyleczył kolana, ucho, ból głowy i żołądka. – Dla wielu naszych znajomych to cudotwórca, choć on sam mówi, że to tylko efekt dwóch tysięcy lat chińskiej tradycji medycznej i sporej praktyki. Chociaż wiele osób akupunkturę stawia w jednym rzędzie ze spirytyzmem, przepowiadaniem przyszłości i bioenergoterapią (Kościół nie wydał żadnego dokumentu, który potępiałby ten sposób leczenia), on jest przekonany, że to Pan Bóg daje talenty po to, by służyły innym ludziom.

Chciał oddać Bogu wszystko

Z chrześcijaństwem zetknął się już w Chinach. Ale wyznawcy Chrystusa, nawet w jego mieście, byli raczej obiektem kpin, a w najlepszym przypadku lekceważenia. Jemu zaś imponowało to, że nawet w obliczu nieufności i prześladowań ci, którzy gromadzili się w imię krzyża, odpłacali innym dobrocią. Gdy miał 11 lat, jego mama miała poważny wypadek samochodowy. Lekarze nie dawali żadnych nadziei. Pamięta, że długo klęczał, prosząc Boga – choć wtedy jeszcze nieznanego – o uzdrowienie. – Nie wiedziałem, co to znaczy modlić się. Ale wówczas powiedziałem Bogu, że oddam mu wszystko, żeby mama wyzdrowiała – mówi. W wieku 13 lat dostał pierwszą, oczywiście prawie zakazaną w tamtym czasie, Biblię. Z niej uczył się angielskiego i w niej szukał informacji o Bogu, który posłał na ziemię swojego Syna, aby odkupił świat. – Gdy go spotkaliśmy w Polsce, wydał nam się taki dobry, pełen miłości, nawet wobec nieprzyjaciół. Jak jakiś anioł – mówi w sekrecie Rinko Kobayashi.

Chińczyk, który ewangelizuje

Razem z mężem przygotowywali Zhenwena Liu do przyjęcia chrztu. Sakramentu udzielił o. Kazimierz Lorek, przełożony Prowincji Polskiej Zgromadzenia Księży św. Pawła – barnabitów, proboszcz parafii pw. św. Antoniego Marii Zaccarii. Rinko i Albert zostali rodzicami chrzestnymi i przewodnikami Zhenwena po kraju, który wkrótce stanie się także domem jego żony. Ślub ma się odbyć za kilka dni w rodzinnej miejscowości, w Chinach. Zhenwen chciałby, żeby i Hai Dan, której imię oznacza „Morze Czerwone”, mogła przyjąć chrześcijaństwo. Ci, którzy znają Zhenwena Liu, mówią, że czują się onieśmieleni jego wiarą. Codziennie czyta Biblię. I mówi tak, jakby to on przyjechał ożywić naszą wiarę. Według tradycji Orszaku Trzech Króli, król azjatycki poszukuje prawdy: w nauce i studiowanych księgach znajduje odpowiedź, że Bóg jest Prawdą. Zhenwen to, co przyprowadziło go do chrześcijaństwa, stara się przekazywać innym. Jego pacjenci dziwią się, że Chińczyk mówi im o miłości Boga, o zawierzeniu Jezusowi i otwartości na działanie Ducha Świętego. Większość chce z nim o tym mówić.

Udział w Orszaku Trzech Króli 6 stycznia Zhenwen Liu też traktuje jako świadectwo. Bo trochę sam czuje się jak król, który z dalekiego kraju został wezwany przed oblicze nowo narodzonego Jezusa. Gdyby nie podróż do Polski, prawdopodobnie nie byłby dziś nawet ochrzczony.

TAGI: