Ona mnie uratowała

Aleksandra Pietryga

publikacja 26.11.2014 22:10

Helga Storck: - Dokoła mnie wszędzie była obecna muzyka. Stała się dla mnie zasłoną, odskocznią, ratunkiem.

Ona mnie uratowała Aleksandra Pietryga /Foto Gość Helga Storck w rozmowie z Andrzejem Sznajderem

- Dziś nadal nie potrafię znieść widoku żołnierzy, choć minęło prawie 70 lat - zwierza się Helga Storck, światowej sławy harfistka. - Kiedy mój syn odbywał służbę wojskową, prosiłam go, żeby nigdy nie stawał przede mną w mundurze...

W sali kameralnej Akademii Muzycznej w Katowicach miało miejsce niezwykłe spotkanie. Przy okazji promocji najnowszego numeru "CzasyPisma", półrocznika IPN o historii Górnego Śląska, odbył się panel z udziałem wybitnych muzyków - prof. Helgą Storck, harfistką, i prof. Julianem Gembalskim, kompozytorem, wirtuozem organów, kierownikiem Katedry Organów i Muzyki Kościelnej na AM. Spotkanie zainicjował i poprowadził Andrzej Sznajder, dyrektor katowickiego Oddziału IPN.

Helga Storck urodziła się w czasie wojny w Miechowicach, obecnej dzielnicy Bytomia, w niemieckojęzycznej rodzinie. - Jako jedyna z całej rodziny znałam język polski - mówi. - Uczyłam się go, bo uważałam, że jest to cudowny język.

W 1945 roku ojciec, który pracował na kopalni, został deportowany do Związku Sowieckiego. Matka została sama z dwójką małych dzieci. "Najgorszym wspomnieniem byli dla mnie żołnierze rosyjscy, którzy ciągle szukali jakichś ładnych dziewcząt. Mama każdego wieczora przesuwała szafę przed drzwi" - wspomina H. Storck w rozmowie z A. Sznajderem na łamach półrocznika "CzasyPisma". - "Babcia załatwiała wszystkie codzienne sprawy i starała się ochronić swoje córki, a wieczorami często widziałam ją płaczącą...".

Boleśnie doświadczyła antagonizmów na tle pochodzenia. "Odczuwałam wyraźnie ten podział: tu byli niemieccy Ślązacy, polscy Ślązacy, a później doszła jeszcze zupełnie nowa kategoria: z Kresów Wschodnich. I żadna z tych grup nie zrobiła kroku wprzód".

Ratunkiem w dramatycznych momentach była dla niej muzyka. - Ona była obecna wszędzie. Stała się dla mnie zasłoną, odskocznią, ratunkiem...

Kiedy Helga skończyła 16 lat, mama zdecydowała się wyjechać z córkami do Niemiec, gdzie odnalazł się ojciec po pobycie w Związku Sowieckim. - Dowiedziałam się o tym dzień wcześniej - wspomina. - Moja odpowiedź była jedna: ja tu wrócę! Powrót trwał 60 lat...

Matka, swoją decyzją, chciała ratować rodzinę. Niestety, było już za późno. Ojciec nie zabiegał o ten powrót i złożył pozew o rozwód. - Wszyscy liczyli, że pójdę do pracy, nauczę się porządnie języka niemieckiego, a ja chciałam studiować muzykę - mówi H. Storck. - Ojciec stwierdził, że nawet jeśli zdam egzamin, on grosza nie zapłaci...

Dziewczyna była zdeterminowana. "Każdego wieczoru wychodziłam z obozu i zaglądałam do knajp, gdzie były fortepiany. Następnego dnia rano wracałam tam i pytałam sprzątaczki, czy nie przeszkadzałoby im, gdybym sobie pograła. Oczywiście, pozwalały mi, ale na pewno myślały, że jestem wariatką".

Udało jej się zdać egzamin na akademię muzyczną. Dzięki tytanicznej pracy, w wieku 19 lat, otrzymała stanowisko pierwszej harfistki w orkiestrze radiowej WDR Köln. Później wyjechała na dalsze studia do Nowego Jorku. Zrobiła światową karierę jako harfistka. W jednym z wywiadów powiedziała: "Cały czas świadomie pielęgnowałam język polski i polską kulturę".

W 2004 roku założyła na Akademii Muzycznej w Katowicach największą dziś w Polsce, mistrzowską klasę harfy. Pod jej opieką odbywają się międzynarodowe festiwale harfowe. Stanowcza, żywiołowa, pogodna. Mówi o sobie: "To przyjazd do Niemiec obudził we mnie niezwykłą energię, która normalnie u szesnastolatki nie powstaje. Stałam się z dnia na dzień dorosła. Bałam się, że nie mając od nikogo pomocy, będę musiała zrezygnować z muzyki".

Zupełnie inaczej toczyła się muzyczna historia prof. Juliana Gembalskiego. Przez 9 lat (od 1973 do 1982 roku) był na celowniku służby bezpieczeństwa. Zastrzeżenia władzy budziło głównie jego zaangażowanie w życie Kościoła (przede wszystkim związane z jego muzyką organową) czy niechętna systemowi postawa (brak woli wstąpienia do partii). W aktach bezpieki sprawa J. Gembalskiego zapisana była pod kryptonimem "Organista". Ówczesne władze blokowały głównie jego koncerty zagraniczne. - Nie dostałem paszportu nawet na wyjazd do NRD - mówi.

Był wzywany na przesłuchania. Trzy razy tracił pracę na akademii. - Powiedzieli mi: "Co pan myśli? My pana możemy załatwić, zniszczyć. My możemy wszystko!" A ja na to: "I myślicie, że postępujecie moralnie, tak niszcząc ludzi?". Zbaranieli - wspomina profesor.

- Zastosowali wobec Pana dwa z trzech rodzajów inwigilacji - powiedziała historyk Anna Badura. W swojej pracy naukowej doszła do akt J. Gembalskiego. Jego historię opisała w artykule "Wroga i szkodliwa działalność Organisty". - Monitorowali korespondencję i założyli w Pana telefonie podsłuch. Nie zastosowano wobec Pana obserwacji zewnętrznej. Inaczej mówiąc, nikt za Panem nie łaził. Nie musiał. Był Pan znany i wszyscy wiedzieli, z kim Pan się spotyka, dokąd chodzi.

- Kiedy odmówiłem wstąpienia do partii, usłyszałem: "Że też my w tej partii nie możemy mieć żadnego porządnego człowieka" - śmieje się J. Gembalski. - To ich bolało, że Państwowa Wyższa Szkoła Muzyczna jest najmniej upartyjnioną uczelnią.

W trudnych momentach murem stał za nim Henryk Mikołaj Górecki, ówczesny rektor PWSM w Katowicach. Uratował J. Gembalskiego przed utratą posady. Sam jednak w pewnym momencie, jako jedyny rektor wyższej uczelni w Polsce, złożył dymisję ze stanowiska. - Miał dość "zabawy" z funkcjonariuszami - mówi profesor.

Do uratowania J. Gembalskiego przed zwolnieniem przyczynił się też bp Herbert Bednorz, ordynariusz katowicki. Kiedy usłyszał o tych problemach, wystosował list do tow. Zdzisława Grudnia, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. - Biskup napisał, że z prawdziwą przykrością dowiaduje się o szykanach wobec młodych pracowników akademickich i niestety będzie o tym musiał powiedzieć w Piekarach... W popłochu zmieniali decyzję.

Nękanie J. Gembalskiego przez ówczesne władze zakończyło się w październiku 1982 roku. "SB zdecydowało wówczas, że połączone zawód i pasja muzyczna nie są jednak groźne dla systemu, a wielokrotne powtarzanie przez muzyków prostej prawdy o tym, że korzystanie z instrumentów zamontowanych w kościołach nie jest niczym nadzwyczajnym (a tym bardziej wywrotowym), po wielu latach uzyskało prawo bytu w świadomości funkcjonariuszy" - napisała Anna Badura.