Popis niewiedzy czy świadoma manipulacja?

Mieć własne zdanie? Owszem, dobra rzecz. Czasem jednak by się chciało, by było poparte choć odrobiną wiedzy. A nie było zaklinaniem rzeczywistości.

Popis niewiedzy czy świadoma manipulacja?

Do tak zwanych specjalistów podejście mam ambiwalentne. Owszem, nieraz faktycznie się znają i są naprawdę kompetentni. Ale czasem...

Ot, taka sprawa posła Wiplera, który, zdaniem organów ścigania, mocno swego pokrzywdził biednych policjantów. Jak było naprawdę każdy mógł niedawno zobaczyć na własne oczy. Cóż z tego, jak wypowiadający się do mediów specjaliści dopatrzyli się w tym samym materialne zupełnie czego innego? Skąd ta rozbieżność? Zacząłem nawet podejrzewać, ze specjalista jest po to, by zawodowo wykręcał kota ogonem. A swoją drogą ciekawe co by było, gdyby trochę bardziej agresywnie na jakieś niewłaściwe zachowania ucznia - bandyty w szkole zareagował jakiś nauczyciel...

Podobnie rzecz się ma ze specjalistami od finansów. Swego czasu sporo nasłuchałem się na temat tego, jakie to korzyści przynosi zadłużanie się. Dziś eksperci są już w tym względzie bardziej ostrożni. Tyle że rozsądniejsze pod tym względem wydaja mi się zwykłe gospodynie domowe. Wiedzą, że wydać mogą tylko tyle, ile mają w portfelu czy na koncie. Bo wszystkie długi wcześniej czy później i tak trzeba spłacić.

Dlatego daleki jestem od twierdzenia, że jak się ktoś nie zna, to nie powinien się wypowiadać. Bo czasem zdrowy rozsądek daje lepsze spojrzenie na rzeczywistość niż ekspercka wiedza. Ale na pewno ci, którzy są świadomi swoich niewielkich kompetencji, powinien jednak uważać z ocenami.

Ot, oglądałem wczoraj jeden z programów informacyjnych w publicznej telewizji. Materiał o przemocy wobec kobiet. Prowadząca program wyraziła ubolewanie, że mimo istnienia tak poważnego problemu polski parlament dotąd nie ratyfikował konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Tak jakby od tej ratyfikacji zależało, czy uda się zjawisko ograniczyć czy nie. Na temat konwencji od dłuższego czasu toczy się merytoryczna dyskusja. Przeciwnicy ratyfikacji wcale nie próbują bronić domowych oprawców (uwaga, nie zawsze są to mężczyźni!). Wskazują, że istniejące w polskim prawie rozwiązania robią to w sposób wystarczający. A konwencja tak naprawdę ma służyć demontażowi istniejącej dotąd w naszym systemie prawnym wizji rodziny. Czy prowadząca program tej opinii nie zna?

Może nie zna. A może zna, ale zwyczajnie to celowe działanie, mające zwiększyć przychylność społeczeństwa wobec tej konwencji? To niby takie proste rozwiązanie skomplikowanego problemu: wystarczy ratyfikować i w duchu konwencji rozprawić się z przemocą. Kto tam będzie pamiętał, jakie konkretne zastrzeżenia wobec konwencji mają ci, którzy przeciwni są ratyfikacji?

Jako człowiek mediów z podobnym zjawiskiem mam do czynienia często. Coś się wydarzyło, media wydały sąd. A potem przyszło sprostowanie. Ale po pół roku, gdy przy jakiejś okazji trzeba sprawę krótko przypomnieć, o owych sprostowaniach już się nie pamięta. I bezmyślnie (a może celowo, nie wiem) powiela się pierwsze oceny.

To nie jest tylko przypadłość dziennikarzy. Odbiorców także. Ot, moderowałem wczoraj dyskusje pod naszymi informacjami o wizycie papieża Franciszka w Strasburgu (tak tak, naczelny Wiary też czasem musi). I czytam różne złośliwości pod jego adresem. Oczywiście nie jakichś tam ateistów. Ludzi uważających się za mocno wierzących, wręcz obrońców prawdziwej wiary. Ten ma za złe Franciszkowi, że nie powiedział nic w obronie prześladowanych chrześcijanach, choć przecież powiedział. Tamten wylicza, że za mało razy w przemówieniu padło słowo Bóg czy Chrystus. Że to nie było kazanie? Że papież nie pojechał tam z misją ewangelizacyjną, ale z przesłaniem, które można najwyżej uznać za działania preewangelizacyjne, bo takie też są bardzo potrzebne? Bez znaczenia. Papież jest be, papież zdradza Kościół. I tej jedynie słusznej opinii żadne fakty nie zmienią.

Smutne to, prawda? Bo pokazuje, że uczciwy dialog społeczny w trudnych sprawach może być praktycznie niemożliwy. A może trzeba się wkurzyć, walnąć pięścią w stół i umówić się, że ignorujących w debacie publicznej powszechnie znane albo łatwe do poznania fakty też będziemy też ignorowali?