Przecież my jesteśmy Caritas

GN 45/2014

publikacja 18.11.2014 06:00

O mierzeniu się z biedą, ryzyku statystycznej przegranej i arystokratach ducha w 25. rocznicę reaktywowania Caritas Diecezji Opolskiej z jej dyrektorem ks. dr. Arnoldem Drechslerem rozmawia 
Andrzej Kerner.

Przecież my jesteśmy Caritas Andrzej Kerner /Foto Gość

Andrzej Kerner: Dzisiaj rano na głównym deptaku Opola trzech nie najtrzeźwiejszych bezdomnych wręcz wymusiło na starszej pani oddanie siatki z pieczywem. Czy w tych ubogich bezdomnych był Chrystus?


Ks. dr Arnold Drechsler: Bardzo dużo wysiłku kosztuje dotarcie do prawdy tych słów. Bo one na pewno są prawdziwe. Zobaczyć Chrystusa w takich ludziach nie jest łatwo. Ale na pewno On w nich był. Człowiek, niestety, jest ekspertem od zachwaszczania w sobie obrazu i podobieństwa Bożego.


Czy takie sytuacje nie zniechęcają do działalności charytatywnej? Skoro może ona okazywać się zaspokajaniem bezczelnych roszczeń, ułatwianiem życia ludziom nieodpowiedzialnym, etc.? Całej biedzie świata i tak nie zapobiegniemy...


W naszej posłudze ciągle odbijamy się od słów Chrystusa: „biednych zawsze mieć będziecie”. W naszej pracy nie chodzi tyle o święcenie sukcesów, zapełnianie chwalebnych statystyk, ile o składanie świadectwa.

A świadectwo może być nawet statystyczną przegraną: nie zrobiliśmy tego, co trzeba było, pacjent i tak umarł, i tak ludzie są dalej głodni, nadzy, chorzy. Ale chodzi o to, jak się zachowaliśmy. Ewangelia nie mówi, że pobity przez zbójców przeżył czy wydobrzał. Ewangelia zostawia nam świadectwo Samarytanina, który okazał się miłosierny i to zostało zapisane. My nie usuwamy biedy. Ona zawsze będzie, tylko mierzymy się z nią, dajemy z siebie wszystko. Nawet jeśli dajemy wszystko, co mamy, niekoniecznie musi to wystarczyć do usunięcia konkretnej biedy.


Benedykt XVI pisał, że caritas należy do istoty Kościoła na równi z liturgią i przepowiadaniem słowa. Czy to jednak wystarcza, że mamy sprawnie działającą instytucję Caritas, którą jako wierni zasilamy ofiarami lub wolontariatem?


W Kościele jest działalność na wzór Samarytanina: niezaplanowana, spontaniczna, indywidualna, oraz działalność zorganizowana: wspólnotowa, instytucjonalna, której obrazem jest siedmiu diakonów ustanowionych przez apostołów dla posługi charytatywnej, obsługi stołów. Caritas, aczkolwiek skupia miłosiernych samarytan, to jednak reprezentuje instytucję tych pierwszych siedmiu diakonów.
Myślę, że reprezentowanie Kościoła, biskupa jest szczególnym przywilejem Caritas diecezjalnej. Pośród wielu inicjatyw charytatywnych Kościoła – przecież Caritas nie jest jedyną – mamy jednak miejsce szczególne. Działamy z mandatu biskupa i całkowicie podporządkowujemy się jego kierownictwu. Inne organizacje dobroczynne w Kościele nie muszą mieć takiej ścisłej więzi z biskupem. Na Caritas diecezjalnej ciąży specjalna odpowiedzialność. My nie możemy stanąć pod wszystkimi sztandarami niosącymi pomoc. Istnieje przecież i takie wsparcie humanitarne, pod którym Kościół się nie podpisuje, np. gdy rozdawane są prezerwatywy, albo gdy w ramach akcji pomocy szerzone są hasła wrogości czy niechęci wobec jakichś grup społecznych.


Co dla Księdza w ciągu ponad 20 lat pracy na stanowisku dyrektora diecezjalnej Caritas było największym osobistym przeżyciem czy nawet wzruszeniem?


Myślę, że najważniejsza były chwile korekty ze strony najbliższych współpracowników w sytuacji, kiedy byłem zagrożony rutyną, arogancją, głupotą, zmęczeniem, kalkulacją. Wtedy pojawiały się różne pokusy i – jak od Anioła Stróża – otrzymywałem takie przypomnienie: przecież my jesteśmy caritas. To szczególnie mobilizowało. Tutaj zbliżamy się do ducha Chrystusowej miłości, która jest absolutnie bezbronna, bezinteresowna, ofiarująca się i która najwięcej kosztuje. Takie momenty były. Kiedy człowiek chciał powiedzieć: „A, odpraw ich! Niech sobie sami znajdą chleb, niech sobie sami kupią. Czy nie mogą dzieci, rodzina, krewni za granicą im pomóc?”, wtedy pojawiało się to przypomnienie: my jesteśmy caritas, jesteśmy od Tego, który jest samą miłością. Kiedy to najbardziej bolało, wtedy był w tym zapach i smak miłości Chrystusowej. Kiedy się człowiek o takie momenty otrze – widzi, że warto pracować.


Caritas Diecezji Opolskiej jest właściwie synonimem sukcesu...


Dobrego świadectwa.


Zgoda, świadectwa. Ale jako instytucja jesteście przecież znani z jakości działania, profesjonalizmu. Co jest Waszą porażką, niepowodzeniem?


Osobiście jestem przygnieciony niepowodzeniem praktyki przekazywania 1% na dzieła kościelnej Caritas. Jeżeli chodzi o zbiórki na rzecz ofiar kataklizmów i klęsk to Caritas opolska – a właściwie wierni diecezji opolskiej – zawsze stają na podium w skali ogólnopolskiej. Natomiast jeśli chodzi o 1%, to jesteśmy w kraju bliżej końca. To daje do myślenia, aczkolwiek potrafię sobie to wyjaśnić względami wyjazdów zarobkowych za granicę czy strukturą zatrudnienia w województwie opolskim, tj. głównie w rolnictwie.


Ksiądz jest największym pracodawcą kościelnym w Polsce, CDO zatrudnia niemal 500 osób. To nie może być łatwe. Co jest najtrudniejsze w byciu pracodawcą – dyrektorem Caritas?


To jest bardzo trudna rola. Dlatego, że z jednej strony obowiązuje miłość bliźniego, z drugiej – kodeks pracy. Znalezienie równowagi pomiędzy postawą miłości bliźniego a odpowiedzialnością pracodawcy przysparza sporo problemów. Myślę, że każdy urząd w Kościele ma coś z tego napięcia: pomiędzy miłowaniem a wymaganiem. Ale kiedy jest się w dodatku pracodawcą, ma to dodatkową specyfikę. Ja mogę płacić wyłącznie za kwalifikacje zawodowe. Natomiast za płacę, którą świadczę pracownikowi, mogę oczekiwać – ale nie mogę żądać – czegoś więcej. A to, czy dostanę to „coś więcej” – czyli świadectwo chrześcijańskiego zaangażowania – zależy już od pracownika. Za to nie mogę zapłacić, do tego muszę prowadzić formacją, rozmowami, osobistym traktowaniem. To się otrzymuje od pracownika, ale nie szybko. Najczęściej dopiero po latach współpracy.


Jakie nowe cele staną przed Caritas w następnych 25 latach?


Widzę przed nami dwa nowe wymiary pracy. Jeśli chodzi o pracowników etatowych, to będziemy ich kierowali w stronę zadań, o które mało kto się bije, do których pełnienia wielu się nie kwapi dlatego, że one wymagają szczególnych kwalifikacji zawodowych, a jeszcze bardziej – etycznych. Myślę o pracy na rzecz osób umierających, działaniach w obszarze paliatywno-hospicyjnym na terminalnym etapie życia. Tam potrzeba „arystokratów ducha”. Myślę, że Caritas po 25 latach pracy i formacji dysponuje wieloma takimi osobami, zwłaszcza myślę w tym momencie o pracownikach medycznych. Są inne takie – przepraszam za określenie, ale tak to nazywa ustawa o ubezpieczeniu zdrowotnym – produkty medyczne, gdzie przedstawiciele służby zdrowia czują pieniądze i tam idą. Natomiast tam, gdzie jest naprawdę ciężka praca, tam się szeregi pracowników medycznych przerzedzają. I właśnie tam musi być Caritas. Taki jest nasz plan – odejść od tych tłumów, a przejść w stronę obszarów, gdzie nie ma wielu chętnych do pełnienia zadań. Właśnie w stronę umierających. Nawet za cenę przerzedzenia się szeregów naszych pracowników.


Drugim celem, który sobie stawiamy, jest jeszcze większe zadomowienie posługi Caritas w duszpasterstwie. Chodzi nam o to, żeby nie było księży, którzy myślą, że w prowadzeniu parafii wystarczy tylko posługa sakramentów i głoszenia słowa Bożego. Człowiek to jest duch w ciele. Integralne duszpasterstwo musi stawiać sobie pytania typu: z czego ta parafianka wyżywi dzieci? za co ona je pośle do szkoły? jak można pomóc tym, którzy żyjąc na marginesie (np. bezrobotni, niepełnosprawni), pozbawiani są godności ludzkiej? Nie można w działalności duszpasterskiej myśleć tylko o duszach. Naszej trosce zostały powierzone ciała i dusze ludzkie. Dlatego na pewno nie jest Kościołem Chrystusa taka wspólnota, która stara się tylko o dusze. Oczywiście, widzę prymat tego, co duchowe, nad cielesnym, ale nie może być tak, że to, co cielesne, jest w pracy Kościoła nieobecne.


Ćwierć wieku w liczbach


  • 25 lat działalności (rejestracja 9 listopada 1989 r.):
  • 
330 parafialnych zespołów Caritas
  • 
3000 wolontariuszy 

  • 48 stacji opieki Caritas
  • 
1 480 705 km przejechały pielęgniarki SOC w roku 2012, 
dojeżdżając na 308 189 wizyt w domach chorych

  • 37 gabinetów rehabilitacyjnych
  • 
454 pracowników

  • 2284 osób otoczonych opieką paliatywną w hospicjum w Siołkowicach Starych (od 2003 r. do 2014 r.)
  • 
11.324.400 zł – pomocy dla ofiar katastrof, klęsk i wojen na świecie i w Polsce.
TAGI: