Wspomnienia sługi Mesjasza

GN 45/2014 Lublin

publikacja 17.11.2014 06:00

Z ks. Grzegorzem Pawłowskim (Jakubem Herszem Grinerem) o nowych książkach, o rodzinie i ocaleniu z zagłady rozmawia ks. Rafał Pastwa.

 „Mesjasz według Starego i Nowego Testamentu” oraz „Rodzina w blasku służby i świętości” to najnowsze publikacje ks. Pawłowskiego ks. Rafał Pastwa /Foto Gość „Mesjasz według Starego i Nowego Testamentu” oraz „Rodzina w blasku służby i świętości” to najnowsze publikacje ks. Pawłowskiego

Ks. Rafał Pastwa: Ukazały się właśnie dwie nowe ksiązki autorstwa księdza infułata. Ma Ksiądz jeszcze siłę pisać?

Ks. Grzegorz Pawłowski: Pisanie książek to dla mnie forma duszpasterstwa pośmiertnego, bo zbliżam się do kresu życia. Pierwsza to spojrzenie na osobę Mesjasza z perspektywy Starego i Nowego Testamentu. Robię to jako ksiądz i Żyd. Pamiętam, jak kilka lat przed Zagładą mama powiedziała do mnie: będziesz żołnierzem Mesjasza. Wtedy tych słów nie rozumiałem, teraz stają się one dla mnie jasne.

Skoro wspomniał Ksiądz o rodzinie, to właśnie jej poświęcona jest druga publikacja.

Wpisuje się ona w tematykę niedawno zakończonego synodu biskupów Rzymie. Pokazuję w niej piękno życia rodzinnego i wyjątkowość życia ludzkiego. Miałem wspaniałą rodzinę, którą straciłem mając niespełna 11 lat.

Jak to się stało?

Urodziłem się w 1931 r. w Zamościu, w religijnej rodzinie żydowskiej. Miałem starsze rodzeństwo: brata Chaima, siostry Szajndlę i Surę. Rodzice Miriam i Mendel zajmowali się handlem węglem i drzewem opałowym. Kiedy rozpoczęła się II wojna światowa, Rosjanie weszli do Zamościa. Mój brat wiedział, kim są Niemcy. Wyjechał z Rosjanami na Wschód. Po pewnym czasie ślad się urwał. Mieszkaliśmy w domu przy ul. Mikołaja Reja 26, lecz na początku wojny nasz dom się spalił. Przenieśliśmy się na ul. Gminną do naszych znajomych. Mieliśmy jeden pokój w głębi mieszkania. Kiedyś wpadli niemieccy żołnierze. To był 1942 rok. Schowałem się ze strachu pod łóżko. Było słychać strzały i krzyk wypędzanych. Do naszego pokoju jednak nikt nie wszedł. Kiedy wszystko się uspokoiło, zobaczyłem na korytarzu we krwi gospodarza domu, a na zewnątrz jego martwego syna.

Co było potem?

Utworzono getto w Zamościu. Tam trafiliśmy całą rodziną. Ojciec pracował u Niemców. Pewnego razu przed wyjściem do pracy płakał i żegnał się z nami, bo mówił, że nie wie, czy wróci. I nie wrócił. Gdy następowała likwidacja getta, przepędzono nas do Izbicy. Umieszczono nas w domach pożydowskich. Pewnego razu była akcja, schowaliśmy się w piwnicy. Znaleźli nas. Nie wiem dokładnie, czy to byli Niemcy, volksdeutsche czy Ukraińcy. Nie mówiąc nic matce i siostrom instynktownie uciekłem. Na zewnątrz stali Polacy i gapili się. Ktoś krzyknął: to chłopiec żydowski! Ale pozostali go uciszyli. Już w taki sposób ratowano dziecko żydowskie. Wieczorem dotarłem na krańce miejscowości. Podszedł do mnie Polak, wyglądało, jakby mnie znał, ale o nic nie pytał. Wskazał dom, w którym mnie nakarmią i przenocują. Był to koniec października 1942 r.

A co się działo z mamą i siostrami?

Dowiedziałem się o tym już po wojnie. Zapędzono wszystkich Żydów, do remizy strażackiej w Izbicy. Trzymano ich ponad tydzień bez jedzenia, bez dostępu do toalet, a potem wyprowadzano na cmentarz żydowski. Były tam wykopane dwa doły. Strzelali im w tył głowy. Ciała rozstrzelanych się nie zmieściły, więc wykopano trzeci dół. Moja matka, dwie siostry i ok. tysiąc Żydów zginęło tego dnia. Tu nie chodziło tylko o zamordowanie, ale i o upodlenie.

Pamięta Ksiądz ludzi, którzy mu pomagali?

Było takie małżeństwo, państwo Józef i Anastazja Ptaszkowie, mieszkali przy ul. Partyzantów w Zamościu. Byłem u nich tydzień. Ta kobieta nauczyła mnie pacierza. Potem pasłem krowy u różnych gospodarzy.

I tak dotrwał Ksiądz do końca wojny?

Dzień po tym, jak pojawili się Sowieci, szedłem gościńcem z Polanówki w kierunku Tomaszowa Lubelskiego. Zabrali mnie na wóz jacyś gospodarze. Ciężko zachorowałem. Czerwony Krzyż skierował mnie do szpitala. Przyjął mnie lekarz, jego żona mnie nakarmiła. Gdy wyszedłem ze szpitala, trafiłem do domu dla sierot w „Siwej Dolinie”. Zakonnice nauczyły mnie pisać i czytać. Potem nasz dom przeniesiono do Rogóźna. Tam ksiądz Wacław Kosmala przygotowywał dzieci do Komunii św. Ochrzcił mnie warunkowo. Następnie sierociniec przeniesiono do Bystrzycy koło Lublina. Tam nauczyłem się ministrantury. Trafiłem do domu młodzieży przy ul. Grodzkiej w Lublinie. Codziennie służyłem do Mszy św. w katedrze. Po maturze wstąpiłem do seminarium duchownego w Lublinie w 1952 r.

Wstępując do seminarium nie powiedział Ksiądz o swoich korzeniach, ale później wyjechał Ksiądz do Izraela. Dlaczego?

Było mi dobrze w Polsce, ale to było powołanie. W pociągu płakałem. W Izraelu przez wiele lat byłem duszpasterzem Polonii. Organizowałem noclegi Polakom, pracę, posługę sakramentalną czy pielgrzymki. Posługiwałem w kościele św. Piotra w Jafie. Ale sercem byłem przy Polsce.

TAGI: