Nie dla kultury odrzucenia

Andrzej Macura

Papież po raz kolejny zwrócił uwagę, że problem bezrobocia to też problem ludzkiej godności.

Nie dla kultury odrzucenia

Czytam informację o papieskim przesłaniu do uczestników włoskiego Krajowego Kongresu Kościelnego w Salerno. I przyznaję, czuję się trochę bezradny. Pod tezą iż brak pracy w dłuższej perspektywie odziera człowieka z jego godności podpisuję się oczywiście obiema rękami. Jak jednak zapewnić pracę wszystkim, którzy chcą pracować?

Nie sądzę, by można było zwalić jedynie winę na pracodawców. To o nich często myśli się, że tylko szukają zysku. A ja próbuję się wczuć w sytuację właściciela jakiejś firmy. Co ma zrobić, jeśli zwyczajnie nie potrzebuje kolejnego pracownika? I jeszcze gorzej, co ma zrobić, jeśli nie stać go przyjęcia nowego albo i pozostawienie tych, których ma? Pieniądz nie jest najważniejszy, jasne. Ale kiedy go nie ma, nie stać na zapłacenie pensji, nie mówiąc już o innych kosztach związanych z zatrudnieniem pracownika. Gdy w grę wchodzi tylko ograniczenie własnego zysku, pół biedy. Ale gdy alternatywą dla utrzymania miejsca pracy jest ciągłe bycie „pod kreską”? Jak głęboko można się zadłużyć?

Winne państwo, które łupi pracodawców? Trochę pewnie tak. W naszych realiach chyba głównie winne przez to, że utrzymuje cała masę takich, którym rozdało różne przywileje. Ktoś musi za to płacić. Wydaje mi się jednak, że głównym grzechem państwa jest to, że nie potrafi/nie chce stworzyć równych warunków dla wszystkich pracodawców. Obniżać koszty pracy? Jak najbardziej. Tylko czemu od lat nic nie da się zrobić ze zjawiskiem zatrudniania na czarno? Myślenie, że jak się przymknie oko, to z czasem firma wyjdzie na prostą to pobożne życzenie. Taka nieuczciwa firma stwarza też nieuczciwą konkurencję tym, którzy uczciwie płacą wszystkie podatki i dbają o wszystkie świadczenia pracowników. Co mają zrobić, jeśli ich konkurent nieuczciwie obniżył sobie koszty pracy?

Zdaje sobie jednak sprawę, że czasem bywa inaczej. Pragnienie zysku to niekoniecznie zaraz chęć zapewnienia sobie luksusu, ale przezorne przyoszczędzenie „na gorsze czasy”. Tylko na przezorność nie powinna powodować, że pracownika trzyma się na głodowej pensji. Albo że przez różne mechanizmy pozbawia się go innych świadczeń, np. możliwości skorzystania z płatnego urlopu wypoczynkowego. Tu się parę groszy zaoszczędzi, tam parę groszy, a jednocześnie trwoni się znacznie większe pieniądze przez rożne, nieprzemyślane wydatki. Tak przecież też bywa.

Myślę też o dokładaniu pracownikom pracy. Ot, sprzątaczka. Może i da radę z dnia na dzień sprzątnąć o połowę więcej niż do tej pory (za te same pieniądze), ale na pewno nie jest w stanie zrobić tego tak dokładnie, jak dotychczas. Podobnie zresztą bywa z wszystkimi, których efekt pracy jest trudny do dokładnego zmierzenia. Urzędnikami, nauczycielami, dziennikarzami. Tu też pracodawca myśli czasem, że dokładając pracy oszczędza. Tak naprawdę traci. Na jakości wykonanej pracy, ale przede wszystkim na własnej godności. Bo okazuje się bezdusznym draniem gotowym dla zaoszczędzenie wypić ze swoich pracowników ostatnią kroplę krwi...

Nie dla kultury odrzucenia, nie dla myślenia, że co nie przynosi pieniędzy, jest bezużyteczne. To słuszne postulaty. Nie wiem tylko jak je realizować w praktyce I jak przekonywać, że jednak warto.