Pogrzeb

Ks. Jacek Stryczek; GN 43/2014 Kraków

publikacja 29.10.2014 06:00

Do tej pory wydawało mi się, że jednak odejście kogoś bliskiego, ważnego, łamie ludzi. Otwiera na wieczność, nieskończoność. Teraz wiem, że tak nie jest.

Pogrzeb Henryk Przondziono /Foto Gość Do tej pory wydawało mi się, że jednak odejście kogoś bliskiego, ważnego, łamie ludzi. Otwiera na wieczność, nieskończoność. Teraz wiem, że tak nie jest.

Byłem na pogrzebie, na którym sami uczestnicy (czyli bliscy) nie wierzyli, że zmarły będzie zbawiony. Wszystkie słowa dotyczące tego, że to nasz brat, że teraz jedna się z Bogiem, że idzie do wiekuistej radości, zgrzytały w powietrzu jak zatarte tryby w maszynie. Przeżyłem coś takiego po raz pierwszy.

Uczestników pogrzebu było wielu. W większości nawet weszli do kaplicy. Być może to tylko moje odczucie. To nie były złe emocje. Nie za bardzo widziałem tam smutek. Może u dwóch kobiet. To była raczej dezaprobata względem tego, co się działo. Że ten człowiek i ten katolicki pogrzeb nie pasowali do siebie. Jasne – jakoś trzeba to było zrobić. Zwykle pogrzeby robi się tak.

No nie wiem… Do tej pory wydawało mi się, że jednak odejście kogoś bliskiego, ważnego, łamie ludzi. Otwiera na wieczność, nieskończoność. Teraz wiem, że tak nie jest. Wiem. Naprawdę wielu ludzi żyje na co dzień tak daleko od Boga, że od święta już nie są w stanie przeżyć czegoś więcej. To nie była manifestacja braku szacunku (bo z taką też spotykałem się na pogrzebach). To był dla nich kosmos.

Co z tym należy zrobić? Nie wiem. Na pewno pogrzeb dla każdego w naszych czasach nie jest czymś oczywistym. Już nie jesteśmy jednorodnym społeczeństwem katolickim, w którym może ktoś na chwile odchodzi od Boga, ale zawsze zdąży wrócić. Nie jesteśmy tacy sami… Czas to wreszcie zauważyć.