Różaniec, męska broń

Katarzyna Matejek; GN 42/2014 Koszalin

publikacja 28.10.2014 06:00

Dwudziestu chłopa klęka. Sięgają do kieszeni. Każdy wyciąga sznur paciorków. Rozpoczynają "Ojcze nasz". Chór niskich głosów niesie się po kościele.

– To bardzo prosta modlitwa, która daje mi ukojenie. Jest dla mnie ratunkiem – mówi Bartosz Ilecki Katarzyna Matejek /foto gość – To bardzo prosta modlitwa, która daje mi ukojenie. Jest dla mnie ratunkiem – mówi Bartosz Ilecki

Modlą się sami lub w gronie innych mężczyzn. W róży lub z rodziną. Dziesiątkę lub całą część. Na palcach lub na paciorkach.

– Różaniec jest moją bronią do walki ze złem – mówi Bartosz Ilecki, zelator z parafii św. Wojciecha w Koszalinie. – Szef wymaga zwiększenia sprzedaży – sięgam po różaniec. Ktoś dowiedział się, że ma raka – chwytam za różaniec. Komplikuje się coś w rodzinie – w różańcu znajduję pomoc do walki. Trzy lata temu proboszcz ks. Andrzej Hryckowian zaproponował mu przystąpienie do róży męskiej. Obecnie w parafii są dwie i jedna niepełna, razem 52 mężczyzn.

– Róża otrzymuje co miesiąc jedną tajemnicę Różańca świętego. Modlimy się wówczas razem w kościele, a potem już każdy indywidualnie. Drugi raz w miesiącu spotykamy się na katechezie o prawdach wiary. Ale widzimy się zazwyczaj częściej, przecież jesteśmy mieszkańcami jednej parafii – mówi pan Bartosz.

Krzysztof Skurzyński, należący do tej samej róży, nie boi się proponować różańca innym. – Podczas odnowienia figury Matki Boskiej po każdej Mszy staliśmy z listami i namawialiśmy parafian, by włączyli się w Żywy Różaniec. Wiele osób wtedy się zdecydowało.

Zależy, co wyciągniesz z kieszeni

Krzysztof Skurzyński doświadczył mocy modlitwy różańcowej, gdy walczył z nałogiem. – Kiedy wybrałem się na urlop, martwiłem się, czy uda mi się wytrwać bez papierosów. Ale kiedy sięgałem po nie do kieszeni, zamiast paczki wyciągałem różaniec. Zmawiałem codziennie 4 części, do końca urlopu. I wytrwałem. Nawet mnie nie ciągnęło do palenia.

Bartosz Ilecki zawdzięcza Matce Bożej Różańcowej spotkanie z babcią. – Kiedy babcia zachorowała, straciła pamięć. Było to bardzo przykre, bo nikogo nie poznawała. Chciałem odwiedzić ją w wakacje, ale mój tata, który od niej właśnie wrócił, powiedział: z babcią sobie nie porozmawiasz. Nie poznała nawet własnego syna. Wtedy zacząłem modlić się na różańcu, żeby mogła mnie rozpoznać. I rzeczywiście – kiedy przyjechaliśmy do niej, spojrzała na mnie i powiedziała: „Mój najukochańszy wnuczek przyjechał”. Rozpoznała także moją żonę i synów. I rozmawialiśmy jak za dawnych czasów.

W drodze do pracy

Ryszard Gaweł z Piły, choć jest ministrantem od 52 lat, w grupie modlitwy różańcowej dopiero raczkuje. Jest członkiem róży męskiej od sierpnia. – Trzeba było nas, mężczyzn, namawiać wiele lat. W końcu proboszcz ks. Dariusz Jastrząb przekonał nas, że to nie jest zbyt duże wymaganie odmówić codziennie dziesiątkę Różańca, bo to tylko 5 minut. Pan Ryszard z różańcem się nie rozstaje. – Różaniec zawsze mam gdzieś w kieszeni marynarki czy kurtki. Odmawiam go w różnych okolicznościach – czy to idąc gdzieś, czy jadąc samochodem. Dawno przekonałem się, jak wielka jest siła tej modlitwy. Kiedy urodził się mój syn, okazało się, że jego życie jest zagrożone. Poszedłem wtedy do kościoła, uklęknąłem i modliłem się na różańcu. I zostałem wysłuchany. Dziś syn jest już dorosły, wykształcony, ma własną rodzinę.

Ryszard Gaweł zna wielu mężczyzn, którzy odmawiają Różaniec. – Czasem ich widuję. Na przykład idę do pracy i mijam kogoś, kto w dłoni przesuwa paciorki różańca. Mówimy sobie wtedy krótkie „cześć, cześć”. Nie przeszkadzam mu, bo wiem, że to jego czas modlitwy. 

A może w rodzinie

Stanisław Wydziałkowski z parafii św. Józefa Rzemieślnika w Koszalinie zaczął modlić się różańcu ze swoją żoną, zanim jeszcze stali się narzeczeństwem. – Wtedy była to dziesiątka Różańca. Po latach zdecydowaliśmy się odmawiać codziennie jedną część – mówi. Zamiast włączać telewizor, zbierają się w jednym pokoju z córką i klękają. – Wieczorem modlimy się razem, czytamy słowo Boże, wzajemnie się przepraszamy.

Pan Stanisław wie, że niejednemu mężczyźnie trudno byłoby klęknąć do modlitwy z najbliższymi. – Wielu wstydzi się swojej religijności – zauważa. On zaś na przerwie w pracy zamiast wyjść na papieroska, gotów byłby z kolegą zmówić Różaniec. – Nie wstydziłbym się. Tylko jestem przekonany, że kolega by nie chciał – mówi z wyrozumiałym uśmiechem. Wie, że jego prośby zanoszone do Matki Bożej zostały wysłuchane. – Nie były to jakieś wielkie rzeczy, raczej zwyczajne: o zdrowie, rozpoznanie dalszej drogi przez nasze dzieci, o podjęcie dobrej decyzji w tej czy tamtej sprawie – przypomina sobie. – Kiedy nie byłem pewny, jak postąpić, klękałem z różańcem w ręku, a potem tak naturalnie przychodziła do głowy myśl, co jest lepsze. Wtedy już wiedziałem, co zrobić.

TAGI: