publikacja 09.10.2014 00:15
„Jaka mam być i co robić, byś Ty był szczęśliwy?” – pisała do swojego narzeczonego św. Joanna Beretta Molla. Miała przepis na małżeństwo tak wyborny, że gdyby przestrzegać jego reguł, rozwody przeszłyby do lamusa. Ale przepis niełatwy…
mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl
Święta Joanna Beretta Molla z mężem Piotrem na placu św. Piotra w Rzymie
Historia św. Joanny Beretty Molli wydaje się dobrze znana: matka, która heroicznie oddała życie za swoje dziecko. Ale świętość Włoszki wychodzi poza horyzont obrony życia. Beretta Molla była świętą żoną. – Moja mama postawiła wysoko poprzeczkę – mówi mi Pierluigi Molla, syn świętej. – Miała mocny charakter, wiedziała, czego chce: małżeństwa, rodziny, opartej wyłącznie na Bogu i Jego prawie. W jednym z listów do taty napisała: „Pietro, chcę być dla Ciebie silną kobietą z Ewangelii”. Nie z feministycznych, nawołujących mężatki do pseudoniezależności i wolności tabloidów, ale z Ewangelii! Przejmujące jest to stwierdzenie. Choć w małżeństwie Mollów nie brakowało trudnych chwil, a Gianna nieraz musiała zagryzać zęby, z listów, które pisała do męża, wyłania się pomysł, jaki Bóg ma na trwałe małżeństwo i rodzinę.
Jak Wieczernik
Rok 1950. Gianna Beretta pracuje na oddziale szpitala w Magenta, pod Mediolanem. Młody inżynier Pietro Molla spędza całe dni w pobliskiej fabryce. Zjawia się w szpitalu ze swoją umierającą siostrą Teresą. Gianna bada ją. Przyszli małżonkowie widzą się po raz pierwszy. „Wtedy nie zamieniliśmy ani słowa. Potem były jeszcze dwa spotkania w laboratorium w Mesero i w kościele na Mszy” – opowiada Pietro Molla w rozmowie rzece z Elio Guerriero. – „W pamiętniku zapisałem: »Dziękuję Bogu za to dobre spotkanie«”. – A potem wszystko potoczyło się tak, jak zaplanowała jedna z moich ciotek. Zaprosiła ich oboje na Boże Narodzenie 1954 r. na spektakl do La Scali – mówi mi Pierluigi Molla. Pietro Molla: „Zakochałem się po uszy. Jej piękne oczy, fizyczna atrakcyjność, dobroć zafascynowały mnie. Nie wiedziałem jednak, jak jej to powiedzieć. Na szczęście Gianna była bardziej przebojowa ode mnie i wystartowała pierwsza. Ona była otwarta i pogodna, ja byłem zamknięty i nieco przygaszony”. Po kilku miesiącach byli już małżeństwem.
Pietro miał 43 lata, a Gianna 33. Gianna myślała wtedy o wyjeździe do Brazylii, gdzie chciała pracować jako lekarka-misjonarka w amazońskiej puszczy z bratem. Nie myślała o założeniu rodziny. „Dowiedziałem się o tym już po ślubie. Przypadkiem. Gdybym wiedział wcześniej, że mam przed sobą dziewczynę, która chce być osobą konsekrowaną, nie zdecydowałbym się na małżeństwo” – wspomina Pietro Molla. – „Ale Gianna wyznała mi, że odkryła dzięki mnie powołanie do małżeństwa”.
Rok 1955, kwiecień. Gianna i Pietro zaręczają się. „Zacznijmy nasze oficjalne zaręczyny Mszą św. i przyjmijmy Komunię” – proponuje Gianna. Byli przeszczęśliwi. Pojechali razem na narty do Bormio. Na zdjęciach z tego wyjazdu widać, jak Gianna promienieje. Data ślubu została wyznaczona na 24 września 1955 r. „»Jeszcze tylko 20 dni i będę Gianną Mollą«, mówiła mi Giannina. Zaproponowała, byśmy przygotowali się, poszcząc przez trzy dni i modląc się razem. Do głowy by mi to nie przyszło. Ale skoro chciała, tak było” – wspomina Pietro. 10 dni przed ślubem Gianna napisała: „Chcę, by nasza nowa rodzina była wieczernikiem zgromadzonym wokół Jezusa”.
Co mogę zrobić, by uczynić Cię szczęśliwym
„Najdroższy Piotrze, jak mam dziękować Ci za ten przepiękny pierścionek zaręczynowy? W zamian oddaję Ci moje serce (…). Wiesz, jak bardzo pragnę widzieć Cię szczęśliwym. Powiedz proszę, jaka mam być i co mogę zrobić, byś to Ty był szczęśliwy? Ufam tak bardzo Bogu i jestem pewna, że Pan pomoże mi być godną ciebie żoną” – napisała przyszła święta 9 kwietnia 1955 r. Nie zdarzyło mi się jeszcze doczytać tego listu do końca. Wzruszenie, a często zakłopotanie biorą górę. Bo czy w małżeństwie nie staję dziś bardziej w roli prokuratora, walczę o swoje racje, a nie o szczęście męża? – To zupełnie inna perspektywa miłości, niż ta serwowana dzisiaj. Najpierw „ty”, a „ja” na końcu. Miłość pełna, czysta, jak u św. Pawła, bezinteresowna. Uczę się tego od mamy do dziś, jako mąż i ojciec – mówi Pierluigi. „Powiedz, co mogę zrobić, by uczynić Cię szczęśliwym” – to zdanie powraca jak mantra w listach Gianny do Pietra. „Odpowiedź, jedyna, jakiej można udzielić na taką miłość, brzmi: skoro Ty pragniesz mojego szczęścia, ja będę walczył o Twoje – podkreśla Pietro Molla. – I tak odpisywałem Giannie, tak żyliśmy, walcząc o szczęście dla drugiego.
Ta walka pomogła mi być mniejszym introwertykiem. Gianna nauczyła mnie tak zrzucać maskę w relacjach z innymi”. Św. Joanna pisze zawsze czule, używa subtelnych zwrotów. W intymnej niemal korespondencji udało jej się jednak nakreślić przepis na małżeństwo, rodzinę. Poruszające jest to, że mówiąc o relacji z mężem, używa zawsze określenia „sakrament miłości”. „Przyjmując Sakrament Miłości staniemy się Piotrze współpracownikami Boga w dziele stworzenia. Możemy już teraz oddać Mu nasze przyszłe dzieci, by Go kochały i Mu służyły” – napisała w jednym z listów. Gianna ma pełną świadomość zadania, jakim jest małżeństwo, roli, jaką odgrywa w nim kobieta. Pisze do Pietra: „Lubię medytować nad tekstem z Księgi Przysłów: ››Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły. Serce małżonka jej ufa, na zyskach mu nie zbywa; nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia‹‹ (Prz 31,10). Piotrze, mogłabym być dla Ciebie silną kobietą z Pisma Świętego!!! Czuję się jednak słaba. Oprę się o Twoje silne ramię. Czuję się przy Tobie tak bezpieczna. Mam do Ciebie prośbę. Od dzisiaj, Piotrze, jeśli zrobię coś nie tak, powiedz mi o tym od razu, popraw, skoryguj, rozumiesz? Będę Ci za to wdzięczna”.
Niejedno bym zmienił
– Tata powtarzał zawsze, że mama dużo od siebie wymagała. To ona ustaliła reguły, tyle że one znane były od tysięcy lat! – śmieje się Pierluigi. Bo św. Joanna wiedziała, że jedyny przepis na małżeństwo i rodzinę skomponował Bóg. Długo, zanim poznała Pietra, przekonywała w czasie odczytów: „Jeśli ktoś nie potrafi kochać, nie może iść drogą małżeństwa. Kochać znaczy pragnąć udoskonalać się, przezwyciężać swój egoizm, dać się w całości. Miłość musi być bezwarunkowa, pełna, poddana jedynie Bożemu prawu, na wieki”. Beretta Molla stosuje tę zasadę rygorystycznie. I w relacji z mężem i teściową, która z początku nie akceptuje małżeństwa syna, i wobec dzieci. „Ustaliliśmy, że dzieci będziemy wychowywać inaczej niż inni – popularne wtedy kary cielesne nie wchodziły w grę. Chcieliśmy stosować Bożą pedagogikę miłości” – wspomina Pietro.
Z mężem modlą się o każde dziecko. Wieczorem Różaniec, rano Gianna jest na Mszy św., „bo dziękuję Bogu za łaski i proszę, by nauczył mnie być dobrą żoną i mamą”. Każdy chrzest poprzedza akt oddania dziecka pod opiekę Matki Bożej. Ale w małżeństwie Mollów nie zawszy wszystko dobrze się układa. Pietro sporo pracuje, często nie ma go w domu. Jest rok 1959. Gianna jest w zaawansowanej ciąży z Laurą, Pierluigi ma niecałe trzy lata, a Mariolina dwa. Mąż świętej od 40 dni jest w podróży służbowej w Ameryce. „Zaczął się 9. miesiąc – pisze Gianna w liście – łatwo się męczę. Jestem całkowicie sama i nic tylko czytam ciągle Twój list. Przyznam, że psychicznie już nie wytrzymuję. (…) Wracaj tak szybko, jak możesz”.
Z korespondencji Mollów wynika, że okresy dłuższej nieobecności inżyniera przypadają za każdym razem, kiedy Gianna jest w ciąży. Święta zaciska zęby, toczy wewnętrzną walkę. „Dziś wieje lodowaty wiatr i Pierluigi nie może wyjść… Wczoraj, jak już Ci napisałam, bez przerwy wymiotował. U Marioliny wyrzynają się ząbki. Nie śpię już trzecią noc z rzędu. Drogi Piotrze, nigdy nie myślałam, że bycie mamą jest tak trudne! Chciałabym, by były zdrowe, uśmiechnięte, tymczasem codziennie coś nowego się wydarza. Na szczęście Ty jesteś optymistą i dodajesz mi tak odwagi; przeciwnie ciągle miałabym doła” – napisała w jednym z listów.
Kiedy Pietro wyjeżdża do sanatorium do San Remo, by podbudować siły, Gianna jest już w ostatniej ciąży. Podobnie jak poprzednie ciężko ją znosi. „Nie narzekała, nie mówiła nigdy, że cierpi. Nie chciała mnie martwić” – wspominał Pietro. Po przebytej w ciąży operacji dopada ją przygnębienie. W samotności przeżywa najtrudniejszy wybór, jakiego musi dokonać w życiu. Boli ją świadomość, że zostawi męża i trójkę małych dzieci oraz noworodka. „Przed zemdleniem na pogrzebie uchronił mnie pięcioletni syn. Zapytał, czy mama nas widzi i słyszy. I czy może nadal z nią rozmawiać. Odparłem, że tak. I to mnie trzymało. I trzyma do dziś” – opowiadał po latach Pietro.
– Moi rodzice żyli ze sobą tylko siedem lat. W tym czasie napisali do siebie wiele listów, dziś może byłyby to esemesy. Mama pisała tacie nawet o moich kaprysach, choć wiem, że sporo mu zaoszczędziła. Bije z nich miłość, ta Pawłowa, która nie szuka swego i myśli tylko o szczęściu drugiej osoby… – mówi Pierluigi. „Listy to jedna z najbardziej poruszających relikwii, jakie zostały mi po żonie” – mówił zawsze Pietro. – „Wiele inaczej widzę i nie jedno bym zmienił. W sobie…”.
Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.