Jest tu palec Boży

Monika Łącka; GN 38/2014 Kraków

publikacja 26.09.2014 06:00

Mieć się gdzie umyć i wyprać ubranie to dla przychodzących tu osób sprawa najważniejsza – mówi Ania Drewniak, oprowadzając po nowoczesnej łaźni prowadzonej przez braci kapucynów.

 Menu w jadłodajni Dzieła ucieszy każdego potrzebującego ciepłego posiłku Monika Łącka /Foto Gość Menu w jadłodajni Dzieła ucieszy każdego potrzebującego ciepłego posiłku

Od podziemi, w których są łaźnia, pralnia i garderoba dla osób bezdomnych, wszystko się zaczyna. Dopiero później do akcji mogą wkroczyć pracownicy socjalni i inni terapeuci. Jak mówią nasi podopieczni, dzięki temu, że w końcu mają gdzie zadbać o higienę, nie wstydzą się usiąść w tramwaju, ludzie się od nich nie odwracają i mogą podjąć pracę – dodaje A. Drewniak, kierownik Działu Pomocy Doraźnej w Dziele Pomocy św. Ojca Pio.

Zaczęło się od 100 tysięcy

Dzieło Pomocy św. Ojca Pio zarejestrowane zostało w 2004 r. Wtedy nikt jeszcze nie przypuszczał, że 10 lat później istnieć będą dwa duże ośrodki, które w profesjonalny sposób będą wspierać osoby bezdomne i zagrożone bezdomnością w wyjściu na prostą. – W 2003 r. kapucyni mieli ambitny plan: chcieli stworzyć wyjątkowe miejsce dla bezdomnych, by pomagać im na miarę XXI w. Myśleliśmy, że uda się je wybudować przy ulicy Loretańskiej, gdzie jest nasz klasztor. Na koncie mieliśmy wtedy 100 tys. zł, a jeden z braci dziwił się, po co nam tyle pieniędzy – śmieje się o. Henryk Cisowski OFM Cap, od 2009 r. dyrektor Dzieła Pomocy św. Ojca Pio.

Z czasem koncepcja się zmieniła – okazało się, że aby zrealizować plany, potrzeba więcej miejsca, a najlepiej dwóch miejsc, nieco od siebie oddalonych. Kapucyni zaproponowali więc współpracę siostrom felicjankom, które przy ul. Smoleńsk od 1872 r. prowadziły Kuchnię Społeczną im. s. Samueli. W efekcie w 2010 r. (we wspomnienie św. o. Pio) przy ul. Loretańskiej zaczęła działać pierwsza część Dzieła (Punkt Konsultacyjny i Poradnia Psychiatryczno-Psychologiczna), w której każdy potrzebujący może uzyskać profesjonalną pomoc pracownika socjalnego, pedagoga, psychologa, doradcy zawodowego, terapeutów. Wszystko po to, by krok po kroku „wyjść” z ulicy i wrócić do normalnego życia. Rok temu, również 23 września, otwarta została druga część Dzieła, gdzie bracia z siostrami prowadzą supernowoczesną łaźnię i kuchnię. W pięknym budynku przy ul. Smoleńsk prężnie działają też doradztwo zawodowe, grupy wsparcia (AA oraz dla osób, które wracają na rynek pracy), a jedno piętro zajmuje przychodnia prowadzona przez Stowarzyszenie Lekarze Nadziei. Budowa obu budynków została w całości sfinansowana z wpłat „1 procenta” pozyskanych przez Dzieło.

Podstawą jest prawda

– Podsumowując dekadę, cieszę się, że wszystko układa się tak, jak planowaliśmy, że intuicje okazały się słuszne i z niczego nie musieliśmy się wycofywać. I najważniejsze – nasza praca odmieniła życie wielu potrzebujących – podkreśla o. Henryk. Potwierdzają to liczby. Każdego roku z pomocy Punktu Konsultacyjnego korzysta ok. 1000 osób, a każdego miesiąca w Poradni Psychiatryczno-Psychologicznej odbywa się ponad 360 rozmów wspierających i terapii. Z łaźni, pralni i garderoby codziennie korzysta ok. 60 osób, a z jadłodajni ok. 200. Ważne jest też, iż pomoc nigdy nie jest anonimowa, bo za każdym człowiekiem stoi jego historia.

Podstawą jest szczerość. Dopóki człowiek nie mówi całej prawdy, dopóty będzie uciekał na ulicę. Gdy zaufa, z Bożą pomocą wszystko jest możliwe. Niektórzy pojawiają się w Punkcie Konsultacyjnym, korzystają np. z porady prawnika i znikają. Ale dużo jest też osób, które chcą, by ich wychodzenie z bezdomności śledzić etap po etapie. – I to jest naszą największą radością, gdy wiemy, że człowiek się usamodzielnił i zaczął nowe życie. Zdarza się, że po jakimś czasie zjawia się ktoś, komu pomogliśmy i teraz chce nam powiedzieć, jak sobie radzi. Tak jak pewien pan, który przyszedł, by dać nam konkretną kwotę na prowadzenie Dzieła, bo kiedyś go wsparliśmy, a skoro odzyskał mieszkanie i pieniądze, to postanowił się odwdzięczyć – wspomina o. Henryk. 

Oprócz sukcesów zdarzają się i smutne chwile. – W wyciąganie jednego z podopiecznych z ulicy włożyliśmy całe serce. Walka o niego trwała długo. Znaleźliśmy szpital, potem dom opieki, bo był w ciężkim stanie. On jednak uciekł, „zadbali” o niego koledzy, z którymi pił alkohol. Gdy go znaleźliśmy, on już nie chciał wrócić, było mu wstyd. Dwa miesiące później został znaleziony na Plantach… Wierzę jednak, że umierając, miał świadomość, że w swoim ciężkim życiu otrzymał trochę dobra od ludzi, którym bezinteresownie na nim zależało. Takie sytuacje przypominają, że człowiek ma wolną wolę i nie możemy nikogo zmusić do zmiany życia, ale możemy mu towarzyszyć i być blisko – opowiada o. Cisowski.

Żurek i spaghetti

O byciu anonimowym nie ma też mowy w łaźni, do której nie można wpaść bez zapowiedzi, umyć się i wrócić za miesiąc. – Z tymi, którzy chcą z niej korzystać, wchodzimy we współpracę. Prosimy o przedstawienie się i pokazanie dowodu osobistego. Dajemy czas, by ktoś zastanowił się, co chce w życiu zmienić... Zawsze jesteśmy gotowi, by pomóc – tłumaczy Ania Drewniak. Początkowo do łaźni można przychodzić raz (mężczyźni) lub dwa razy (kobiety) w tygodniu. Gdy wiadomo, że ktoś szuka pracy, a nawet ją podjął, limity się zwiększają, w zależności od potrzeb. Każdy przychodzi też na umówioną godzinę – to pozwala na uniknięcie spięć w kolejce, a pracownikom na chwilę rozmowy z podopiecznym. Ład panuje też w jadłodajni, skąd codziennie dochodzą smakowite zapachy. I w tym miejscu każdy musi czuć, że ktoś o niego dba i podaje mu życzliwą dłoń. – Czuję opiekę Bożej Opatrzności. Zawsze, gdy jest jakaś trudność, Pan podsyła rozwiązanie. Działamy dzięki pomocy wielu osób. W Dziele widzę palec Boży – cieszy się s. Bernadetta Słowik i częstuje pysznym żurkiem oraz spaghetti.

TAGI: