Anty-ranliwość

ks. Jacek Stryczek; GN 36/2014 Kraków

publikacja 11.09.2014 06:00

Wyobrażam sobie, że Bóg pokiwa głową i powie: „Dobra, bolało. A co z tym zrobiłeś...?”

Anty-ranliwość HP /Foto Gość Ks. Jacek Stryczek

Wciąż zastanawiam się nad „ranliwością” (czyli tendencją do bycia zranionym). Czy – tak, jak łamliwość kości – ranliwość jest uwarunkowana genetycznie? Czy jedni ludzie są bardziej odporni na zranienia, a inni nie? Czy u jednych z natury goją się rany, a u innych wręcz odwrotnie? Oczywiście, wiem, że są sytuacje, w których trudno się wylizać z ran. Po prostu tak bywa w życiu, że czasami ciosy się kumulują. Czasami bywa też tak, że ktoś ma zranienia, ale wciąż żyje w jednym środowisku z ludźmi, którzy te rany zadali i dalej ranią. Dla mnie jednak jest różnica między tym, że rany jeszcze nie zdążyły się wygoić, a tym, że nie wygoją się nigdy.

Czasami słucham, jak ludzie opowiadają stare historie o tym, jak ich ktoś zranił. Nawet kilkadziesiąt lat wcześniej. Wspominają to. Zawsze się zastanawiam, czy nie mają innych wspomnień, czy też nie chcą zapomnieć swojej krzywdy. Obstaję przy swoim: jesteśmy ranieni, ale naszym zadaniem jest praca nad wyleczeniem ran. Ewangeliczne zadanie wybaczania siedemdziesiąt siedem razy brzmi dostatecznie mocno. Pomyślmy: stajemy na Bożym sądzie i opowiadamy o tym, co mamy w sobie, o naszych ranach. O tym, kto nas skrzywdził. Wyobrażam sobie, że Bóg pokiwa głową i powie: „Dobra, bolało. A co z tym zrobiłeś...?”.

TAGI: