Stawka większa niż życie

ks. Tomasz Horak

Jak zachowalibyśmy się jako społeczeństwo w razie podobnej próby? Czy solidarnie wspierając siebie i uciekinierów? Czy jak banda grabieżców i opryszków?

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Pewien rosyjski polityk niedawno ogłosił III wojnę światową. Mam nadzieję, że to tylko demagogia. Wszelako wyzwolił w mej pamięci opowieści moich rodziców sprzed dziesięcioleci. Pierwsza wojna to dla rodziny Mamy i Taty była paniczna ucieczka tysięcy ludzi z Galicji. Horakowie ostali się aż w Wiedniu, Czerwińscy aż za Pragą. Mam do dziś srebrną stołową łyżeczkę z posagu Babci. Czy łyżeczka z resztą majątku gdzieś tam schowana czekała na powrót uciekinierów? Czy wędrowała po austro-węgierskim imperium? I z czego oni (sześć osób) żyli tam, z dala od wszelkiej normalności? Horakowie w Wiedniu też jakoś się odnaleźli. Dziadek był maszynistą austriackich kolei we Lwowie, te same koleje miał w Wiedniu. Tato, piętnastoletni smyk, znalazł zajęcie na poczcie (wybierał listy ze skrzynek). Też przeżyli, choć gąb do wyżywienia było więcej, a niektóre to zdecydowane jeszcze dzieci.

Co z tych opowieści wynika? Przede wszystkim taka zwyczajna (wtedy zwyczajna) międzyludzka solidarność. Uciekli między obcych, a przecie mogli przetrwać jak wśród swoich. I przetrwali.

Dwie dekady później kolejna wojna. Rodzice mieszkali w Turce – w przedziwnym zakątku wojennego teatru. Na mapie będącej załącznikiem do układu Ribbentrop-Mołotow doskonale widoczne odręczne poprawki Stalina – to rejon Karpat wokół Borysławia, dziś przylegający do naszej granicy. Skutek tych poprawek był taki, że wojska niemieckie, które dotarły tam w pierwszej połowie września 1939 roku, po kilku dniach wycofały się. Polskiej władzy już nie było. Niemieckiej też nie. Nikt nie wiedział, o co chodzi. Dowiedzieli się po 20 września, kiedy dotarli tam sowieci.

Rodzice wspominali ów tydzień bez żadnej władzy jako najstraszniejszy z całego okresu wojny. Ze wszystkich zakamarków dotychczasowego prowincjonalnego świata wypełzło prymitywne, okrutne, mściwe i chciwe zło. Społeczne męty, kryminaliści (więzienia stały otworem), złodzieje. Na pierwszy plan wyszły nędzne porachunki między ludźmi. A choć mieszkali tam Polacy i Ukraińcy, Żydzi i Łemkowie, nie brakowało Austriaków i Węgrów – to nie te różnice ludzi dzieliły. Dzieliła granica przebiegająca przez wnętrza ludzkie, granica dobra i zła, głupoty i mądrości. Mądrzy ze wszystkich wspomnianych narodowych opcji stworzyli coś w rodzaju obywatelskiej straży, by chronić przed głupotą i złem. Uchronili na tydzień. Potem wszystko złapał w garść sowiecki reżim, o którym pojęcia nie mieli. Ale nawet on okazał się mądrzejszy od głupoty prymitywnego zła – choć tylko do czasu.

Nieraz wracają w pamięci te i szersze wspomnienia Rodziców. Wracają jako pytanie: jak zachowalibyśmy się jako społeczeństwo w razie podobnej próby? Czy solidarnie wspierając siebie i uciekinierów? Czy jak banda grabieżców i opryszków? Niepokojące to pytania. I nie ma ani jednej, ani prostej odpowiedzi. W krajobrazie współczesnej Polski widać ludzi jednego i drugiego rodzaju. I to na różnych szczeblach i płaszczyznach społecznego życia. Nie warto pytać o innych, tym mniej ich oceniać. Trzeba problem odnieść do siebie.

Mam nadzieję, że wojennej weryfikacji nie będzie. Wobec tego sprawdzimy samych siebie w warunkach pokoju. A stawka jest większa niż życie.