To On sieje i On zbierze

Justyna Steranka; GN 32/2014 Koszalin

publikacja 13.08.2014 06:00

Na festiwal „Sunrise” w Kołobrzegu zjechali się fani techno z całej Polski. Pozornie to ostatnie miejsce, gdzie można było spotkać Pana Boga. Dlatego uczestnikom akcji „Przystań z Jezusem” zależało na tym, żeby zanieść Go właśnie tam.

 Oprócz rozmowy, ewangelizatorzy modlili się nad przechodniami ustyna steranka /foto gość Oprócz rozmowy, ewangelizatorzy modlili się nad przechodniami

Zanim jednak ewangelizatorzy trafili na „Sunrise”, przygotowywali się do „Przystani z Jezusem” podczas rekolekcji, które prowadzili bp Edward Dajczak oraz s. Joanna i s. Bernadetta z USA. Po 4 dniach konferencji, warsztatów i wspólnej modlitwy ruszyli do akcji. W ciągu dnia opowiadali o Panu Bogu na kołobrzeskiej plaży, a po południu i wieczorami chodzili po ulicach, rozdawali ulotki i rozmawiali z przechodniami. Byli też tacy, którzy chodzili na „Boga(te) noce”.

Rozmowy za dnia...

Kiedy tłumy młodych ludzi zmierzały do kołobrzeskiego amfiteatru, ewangelizatorzy stali na pasie zieleni przy ul. Fredry. Trzeba przyznać, że nie mieli łatwego zadania. Przechodnie reagowali różnie. Śmiech i przekleństwa było słychać niemal cały czas. Wielu było nietrzeźwych, zdarzały się osoby odurzone narkotykami. Nie brakowało jednak takich, którzy chcieli po prostu rozmawiać. Może niekoniecznie były to od początku rozmowy o Panu Bogu, ale nieraz właśnie na Nim się kończyły, a o to przecież chodziło.

Ewangelizacja w dzień była na plaży, a także na ulicach Kołobrzegu. – Pamiętam rozmowę z kobietą po rozwodzie. Miała wielkie pretensje do Kościoła, do księży, że Kościół ogranicza jej życie duchowe przez rozwód. Stawiała mury, przez które nie można było przejść. Nie próbowaliśmy głosić jej katechez ani prawić morałów, tylko rozmawialiśmy – opowiada Jan Karwat. – Kiedy zespół Armia Dzieci grał koncert, w oddali stała kobieta w średnim wieku. Byłem w sutannie, a ona z każdą piosenką była coraz bliżej mnie. W końcu podeszła i porozmawialiśmy. Nie powiedziała mi zbyt dużo, ale na koniec zaproponowałem jej modlitwę w intencji jej małżeństwa. Zakończyła ze łzami w oczach. Po kilku godzinach od tego spotkania znalazła mnie znowu i poprosiła, żebyśmy się wymienili numerami telefonów, bo chciałaby się skontaktować. Nie była w stanie rozmawiać wtedy o swoim małżeństwie, ale zależało jej na tym, żeby mieć taką możliwość, gdy będzie już gotowa – mówi dk. Jakub Wyrozębski. 

– Wielu młodych pozytywnie reagowało na sutannę. Mówili: „Szczęść, Boże!”, ale też podchodzili i sami chcieli porozmawiać. Byli tacy, którzy prosili o sakrament pokuty, wtedy odsyłałem ich do księdza. Chcieli podzielić się tym, czym żyją na co dzień i to było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Widać było ich wielką potrzebę rozmowy, podzielenia się swoim życiem i wspólnej modlitwy – dodaje diakon. Kpina i wyśmiewanie były jednak też dla ewangelizatorów chlebem powszednim. – Czasem spotykaliśmy się z reakcjami obraźliwymi, ale mam zasadę, że zawsze na taką reakcję chcę reagować pozytywnie. Jedna z rozmów właśnie tak się nawiązała: młody chłopak, kiedy do niego podszedłem, powiedział, żebym go zostawił. Jednak od słowa do słowa przeszliśmy do rozmowy na temat tego, co w jego życiu było najtrudniejsze – dodaje dk. Jakub. – Czasami się boję rozmów, które mnie czekają, czy sytuacji, które mogą mnie spotkać. Jednak przekonałem się, że Pan Bóg niesamowicie zaskakuje. To Zły upomina się o ten strach. Jednak Duch Święty działa i robi swoje.

...i Boga(te) noce

Ewangelizacja trwała także w nocy. Tu jednak chodziło nie tyle o opowiadanie o Panu Bogu, co o słuchanie spotkanych ludzi. Stąd nazwa nocnych akcji, bo – według ewangelizatorów – te noce należały do Boga. – Widać różnicę między ewangelizowaniem w ciągu dnia, a podczas trwania festiwalu w nocy. Największa to ta, że za dnia młodzi ludzie nie byli jeszcze pod wpływem alkoholu ani używek, a wieczorem było zupełnie inaczej – mówi dk. Jakub. – W nocy z piątku na sobotę pod wejściem na „Sunrise” leżał mężczyzna. Spał na ziemi, a głowę miał podpartą portmonetką. Podeszliśmy do niego, poprosiliśmy, żeby wstał. Miał na imię Tomek, był świadkiem Jehowy. Rozmowa była trudna. Był pod wpływem narkotyków, ale porozmawiał z nami, a my wysłuchaliśmy go i zauważyliśmy jako człowieka, brata. To było ważne doświadczenie – opowiada.

– Muszę przyznać, że w nocy na festiwalu jeszcze bardziej było widać, że wielu z tych ludzi jest nieszczęśliwych. Mam wrażenie, że wielu z nich też nie wie do końca, czego chce. Szukają czegoś, co zaspokoiłoby ich ciekawość, może szukają towarzystwa. Chcą wprowadzić organizm w stan „nieważkości”, pijąc alkohol czy biorąc narkotyki. Zresztą ta muzyka, w połączeniu z używkami, też wprowadza ich w taki stan – mówi J. Karwat. – Zdumiewa mnie to, że jak już zaczynamy rozmowy, to oni nie zmyślają. Mówią o tym, z czym się borykają. Wielu jest takich, którzy obwiniają Pana Boga, że coś złego ich spotkało – dodaje.

Nie ukrywa jednak, że to wychodzenie do ludzi wymaga sporo wysiłku. – Dużo jest pijanych i wtedy ciężko się z nimi rozmawia. Spotykamy się też z agresją słowną. To jest trudne, ale daje też wielką radość. Jeśli chociaż jedna osoba dowie się o Jezusie, to warto. Ja nie widzę owoców tej pracy w danym momencie, ale jestem pewien, że to nie pójdzie na marne. Są tacy, którzy pytają, skąd mamy taką radość. Cieszymy się, że możemy w ten sposób zatrzymać się przy drugim człowieku.

Z Sunrise’u na Przystań

Karol Grec sam był kilka lat temu na festiwalu „Sunrise”, a teraz jest po drugiej stronie. – Gdy byłem młodszy, prowadziłem typowo hedonistyczny tryb życia – od butelki do butelki, od narkotyku do narkotyku. Miałem dużo przelotnych przygód seksualnych i to była moja codzienność. Tak się w pewnym momencie w tym zatraciłem, że zacząłem się staczać i brzydzić samym sobą. Zastanawiałem się, o co chodzi w moim życiu, ale jednocześnie wmawiałem sobie, że czas na moje nawrócenie przyjdzie, gdy będę starszy. Bóg jednak zechciał mnie trochę szybciej. On wykorzystał to, że czułem się źle. Pewnego dnia poszedłem do spowiedzi i od tamtej pory dużo się zmieniło – opowiada. – Wydawało mi się, że miałem wtedy przyjaciół. Jeździłem z nimi na takie festiwale, ale to byli przyjaciele od alkoholu, narkotyków i imprez. Jak zobaczyli, że coś się ze mną stało, odeszli. Odkąd się nawróciłem, na szczęście mam nowych. Oni myślą podobnie jak ja. 

Sam jednak przyznaje, że bycie ewangelizatorem nie jest prostym zadaniem. – Najtrudniejsze to przełamanie bariery – co ktoś o mnie pomyśli albo co ja mu powiem. Młodzi ludzie zazwyczaj spieszą się na ten festiwal, więc trudno ich zagaić, zachęcić do rozmowy. Niektórzy wykazują zainteresowanie przez śmiech. Inni ignorują. Często spotykamy się z obojętnością. Tu jest wiele osób bardzo skupionych na sobie. Można zauważyć panujący kult ciała. Oni się zamykają na Pana Boga, ale mimo wszystko wierzę, że nasze działanie ma sens – tłumaczy.

Bicie głową o mur?

Monika Wojciechowska z Koinonii „Jan Chrzciciel” jest na „Przystani z Jezusem” drugi raz. – To trudne wyzwanie. Czasem ma się wrażenie, że próby dotarcia do ludzi nie są tak skuteczne, jak byśmy chcieli – przyznaje. – Poza tym to jest sianie ziarna, które trochę już z góry skazane jest na to, że nie widać konkretnych owoców. Trzeba wierzyć, że to ziarno wzrośnie. Czasem się wydaje, że to jest bicie głową o mur, ale chcemy tu być, bo wierzymy, że warto.

– Byłem na różnych ewangelizacjach i, szczerze mówiąc, jadąc tutaj, nie byłem przekonany, czy akurat ta ma sens. Rozumiem „Przystanek Jezus” czy ewangelizację nadmorską, ale tu jest impreza biletowana, więc nie bardzo wiedziałem, czy uda nam się w ogóle dotrzeć do tych młodych ludzi. Jednak okazało się, że tak. Były zarówno poważne rozmowy, jak i modlitwy – mówi Sławek z Koszalina.

– Spotkaliśmy takich, którzy krzyczeli coś do nas, kpili, reagowali śmiechem, ale też byli ludzie, którzy nas pozdrawiali. Najbardziej dotknęła mnie rozmowa z młodym, niesakramentalnym małżeństwem, które miało nieochrzczone dziecko. Twierdzili, że wierzą w Boga, ale nie chodzą do kościoła. Potem podzielili się też swoją sytuacją rodzinną, problemami w pracy. Mówili głośno o swoich wątpliwościach, dlaczego ciągle żyją w pogoni za pieniądzem. Odeszli od nas z pragnieniem ochrzczenia dziecka i ślubu kościelnego i stwierdzili, że to spotkanie było dla nich umocnieniem – wspomina. S. Dolorosa, albertynka, przyjechała z Siedlec. – Kiedyś byłam zbuntowaną dziewczynką, uważałam Boga za tyrana, który czeka na moje niepowodzenia. Teraz wiem, że jest inaczej i chcę się tą radością dzielić się z tymi ludźmi – mówi.

Wybrała taki sposób ewangelizacji, bo – jej zdaniem – Pan Bóg ma tu duże pole do popisu. – Nie czekamy od razu na owoce tych rozmów i spotkań, bo to On sieje i daje wzrost. Jednak jestem pewna, że posługuje się nami i konkretnymi sytuacjami. Najtrudniejszy jest pierwszy kontakt z tymi ludźmi. Zdarza się, że jesteśmy odrzuceni, wyśmiani, czasem wykrzykują pod naszym adresem różne epitety, ale Jezus też przez to przeszedł. Nie jest to łatwe, ale chcę mówić o Nim mimo wszystko – tłumaczy.

W tegorocznej „Przystani z Jezusem” wzięło udział ponad 300 osób z całej Polski.

TAGI: