Żeby tylko ktoś nas znalazł

Roman Tomczak; GN 29/2014 Legnica

publikacja 25.07.2014 06:00

Miała 13 lat, gdy pierwszy raz pojechała na Woodstock. Mnie więcej w tym samym czasie zaczęła śpiewać w parafialnej scholi. Do dziś nie zrezygnowała ani z Kościoła, ani z Woodstocku. Zdarzało się, że jechała tam wprost z krzeszowskiego Spotkania Młodych.

Żeby tylko ktoś nas znalazł W Woodstocku podoba mi się to, że tam cię nikt nie ocenia – mówi Sandra Roman Tomczak /Foto Gość

Już jako nastolatka Sandra wyróżniała się spośród rówieśników. Nawet nie to, że wyglądała inaczej, choć jaskrawoczerwone włosy i czarne skórzane wdzianka każdemu rzucały się w oczy. Bardziej chodziło o muzykę, której Sandra słuchała. Na playliście Sandry deathmetalowe zespoły mieszały się z ciężkim rockiem. Wyróżniało ją także to, że systematycznie uczęszczała na Msze święte. Pamięta dobrze spojrzenia ludzi, kiedy siedziała z tą swoją czerwoną głową w kościelnej ławce. A jak na Wielkanoc poszła tak ubrana z darami do ołtarza, to myślała, że się zapali od spojrzeń i komentarzy.

Ciekawe, ale heavymetalowe brzmienia nie przeszkodziły tej młodej dziewczynie zaangażować się w parafialną scholę. Może szukała jeszcze wtedy dla siebie miejsca w życiu? Tak rozdwojona pojechała na swój pierwszy Woodstock. – Było wspaniale – mówi dziś z przekonaniem, choć pojechała w tajemnicy przed rodzicami. – Spotkałam ludzi takich jak ja. Tu nikt o nic nie pytał, nikt cię nie oceniał. Tego potrzebowałam – wspomina. Potrzebowała też jeszcze jednego: akceptacji. Tak jak wielu podobnych jej woodstockowiczów. – Mnóstwo ludzi jedzie tam po to, żeby ktoś ich dostrzegł, porozmawiał.

Wtedy czasami na ich drodze pojawiają się księża z Przystanku Jezus. Tak jak na mojej drodze pojawił się ks. Artur. Myślę, że większość z nas jeździ do Kostrzynia po to, żeby ktoś ich tam znalazł. Nie o rekord chodzi Wielką ewangelizację na tegorocznym Przystanku Jezus, organizowanym od lat na polach kostrzyńskich obok Przystanku Woodstock, poprowadzi bp Edward Dajczak, urodzony w niedalekim Świebodzinie ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski. Obecna będzie jak zwykle Wspólnota św. Tymoteusza z Gubina, skupiająca księży, zakonnice i wolontariuszy świeckich, z wielkim projektem „Młodzi młodym”.

Ludzie z Przystanku Jezus będą organizować rekolekcje, by w ten sposób ewangelizować uczestników Przystanku Woodstock. Na tym mniej więcej polega istota Przystanku Jezus. Najlepiej o tym opowiada ks. Artur. – Naprawdę nie wiem, który to będzie mój Przystanek Jezus – ks. Artur rozkłada ręce. Nie o bicie rekordów przecież tu chodzi. – Kilkanaście razy? Może dwanaście, trzynaście? Najważniejsze, że za dwa tygodnie znowu tam jadę. Z ludźmi z Polkowic. Tymi, których wiele lat temu zabrałem po raz pierwszy do Kostrzynia. Są dorośli, mają za sobą kursy i szkolenia ewangelizacyjne. Chętnie zabrałbym także młodych stąd, z Bolesławca, ale są jeszcze niepełnoletni – żałuje.

Najpierw pytania, potem konkrety

Jak ewangelizować woodstockowiczów? Co zrobić, żeby chcieli porozmawiać z księdzem, zamiast tańczyć pogo w błocie pod sceną albo pić z koleżkami w namiocie? Z pozoru sprawa jest z góry przegrana – przegonią klechę na cztery wiatry. A jednak jest inaczej. – Moją metodą jest wbijanie się do mojej ulubionej grupy: tych z pentagramami na skórze i w ubrankach z odwróconymi krzyżami, uważających się za groźnych satanistów. A tak naprawdę to ludzie skrzywdzeni przez życie. Tymi pentagramami pokazują swój bunt i wołanie o pomoc. Dalej nie muszę już szukać – mówi ks. Artur.

Najpierw z nimi rozmawia. O dziwo, nikt go nie wygania – księdza w koloratce i zakurzonej sutannie, usiłującego przekrzyczeć zespoły na scenie. „Dlaczego tego słuchasz? Co to za zespół? Wiesz, że ich pierwszy wokalista nie żyje?”. Potem przychodzi czas na konkrety – Pismo Święte i perspektywa innego życia. – Z mojego 25-letniego doświadczenia wiem, że ludzie, którzy przyjeżdżają na Woodstock, między innymi czekają na spotkanie z księdzem. Tak, większość z nich ucieka od normalnego – ich zdaniem – nudnego i nieakceptującego ich świata, od rodziny, od nakazów. Ale spotkałem wielu takich, którzy szukają tu księdza. Dlaczego? Bo np. w ich parafii nikt nie ma dla nich czasu. Albo w długich włosach, glanach na nogach i kolczykach w nosie czują się napiętnowani w kościelnej ławce. My – księża – musimy im wytłumaczyć, że kościół jest także ich domem – wyjaśnia kapłan. Jego zdaniem zaniedbywanie takiej ewangelizacji powoduje, że Kościół traci młodych ludzi. – Swój bunt pokazują ubiorem, ale do kościoła chcą chodzić – zapewnia.

Wyrzuceni z kościoła – ewangelizują

Kilka lat temu Sandra przyszła na pierwszy w Bolesławcu Hard Core Festiwal, organizowany przez ks. Artura. Od słowa do słowa okazało się, że ta dziewczyna o czerwonych włosach (teraz niebieskich) to stała bywalczyni Przystanku Woodstock. Pierwszy raz pojechała tam po to, żeby zobaczyć, co to za klimaty. Spodobało jej się. Teraz jedzie piąty raz. – Co mi się podoba w Woodstocku? Że nikt cię nie ocenia. Ani inni ludzie, ani księża. Oni też nigdy nie oceniają. Tam, jak mam nastrój, to rozmawiam z ludźmi. Jak nie mam nastroju, mogę być sama. Mówię: „Nie chcę teraz rozmawiać”, a ta osoba rozumie i odchodzi. Tak samo zachowywali się księża, których poznałam już na pierwszym Woodstocku. Nic na siłę. Zresztą oni są cały czas w tłumie. Czasami trudno ich od razu rozpoznać. Ja długo nie wiedziałam, gdzie jest siedziba Przystanku Jezus. Ale najwięcej woodstockowiczów szuka księży tutaj, bo u siebie są wyrzucani z kościoła. Albo chcą tu po prostu zapytać, jak to jest z tym wszystkim na świecie – opowiada dziewczyna.

Sandra docenia też, że z takich rozmów nigdy nie wynikają żadne nakazy: wierz, chodź do kościoła, módl się. Że to zawsze jest sprawa wyboru. – Ksiądz mówi: „Powiedziałem, co chciałem ci powiedzieć. Teraz zdecyduj, którą drogą pójdziesz”. I to jest wielkie – uważa. Ci, którym powiedzie się rozmowa z księdzem, wracają później do swoich miast i parafii. Ks. Artur twierdzi, że próbują wtedy nawiązać kontakt z proboszczem, a nawet zbierają wokół siebie coś na kształt ewangelizacyjnej grupy. – Tak było np. w Jeleniej Górze i Polkowicach. Kilka osób, które wracały z Woodstocku, uczestniczyło później w konkretnych spotkaniach, katechezach, wspólnych modlitwach. A potem mówili swoim kolegom: „Stary, Kościół jednak nie jest taki, jak mówiłeś. Chodź, sam zobacz”.

Księża też się czegoś uczą

– Nie podoba mi się na Woodstocku, że niektórzy nie przyjeżdżają tam dla muzyki i koncertów, tylko żeby na przykład pić. To niszczy obraz tej imprezy. A Woodstock to przecież koncerty, muzyka, wykonawcy. To ludzie, z którymi można porozmawiać. Ale są i tacy, co zaczynają imprezę i budzą się po czterech dniach. To jest smutne, choć mogłabym powiedzieć – nie mój problem, mnie to nie dotyka. Ale szkoda mi takich ludzi – mówi Sandra. Swoje życie dzieli pomiędzy ukochany rock i pielęgnowanie wiary. Trochę jak ogień z wodą. Ale, jak zapewnia, nigdy nie stanęła przed wyborem: moja muzyka albo Kościół. – To się raczej uzupełnia. Muzyka daje mi możliwość przemyśleń. Także religijnych. W ogóle nie ma takiego wyboru – Woodstock albo Kościół, schola albo rock. Można to połączyć. Księża na Woodstocku też przecież wiele się uczą. Na przykład tego, że zakolczykowany gość w glanach, z czerwonymi albo niebieskimi włosami, z którym nigdy nie porozmawiałby na ulicy swojego miasta, jest człowiekiem wierzącym. Człowiekiem szukającym kontaktu z księdzem.

Nie czekam, idę

Czy zatem Przystanek Woodstock to impreza rockowa bez skazy, a winę za frekwencję na podkostrzyńskich polach ponoszą parafie, które nie umieją zainteresować swojej młodzieży? Z taką opinią zdecydowanie nie zgadza się ks. Artur. – Chodzi o to, żeby wykorzystać każdą okazję do ewangelizacji. Koncerty rockowe? Bardzo dobrze! Patrzę: Katowice – „Sepultura”. Aż się prosi jechać. Wbijam się na Katowice. Idę do ludzi. Rozmawiam z jednym, z drugim – szukam. Nie czekam, aż sami przyjdą. Woodstock to nic innego jak skupisko młodych, którzy czekają, żeby do nich przyjść. Ja szukam tych, którzy gdzieś zbłądzili. Szukam poszukujących.