Młodzieniec prawie jak z Ewangelii

Mariusz Majewski

publikacja 24.07.2014 00:15

Potomek jednego z najsłynniejszych rodów książęcych, wykształcony architekt, wstąpił do dominikanów. Wybuch powstania zastał go na ulicach Warszawy. Został kapelanem pierwszego oddziału, który spotkał. Ojciec Michał Czartoryski jest jednym ze 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.

O. Michał Czartoryski został beatyfikowany przez Jana Pawła II w gronie 108 męczenników II wojny światowej zdjęcie prezentowane na wystawie „Photo Classeur Adama i Jadwigi Czartoryskich” O. Michał Czartoryski został beatyfikowany przez Jana Pawła II w gronie 108 męczenników II wojny światowej

Każdy święty prędzej czy później doczeka się swojego kronikarza, który spisze historię jego życia albo przynajmniej uporządkuje opowieści z nim związane. W przypadku dominikanina o. Michała Czartoryskiego taką rolę wypełnił pisarz Jan Grzegorczyk, który 8 lat poświęcił na zebranie relacji i materiałów o zakonniku z arystokratycznymi korzeniami. Spisał je w anegdotyczną książkę „O bogatym młodzieńcu, który nie odszedł zasmucony”. Jej największą zaletą jest to, że dobrze obeznany ze światem dominikańskim poznański pisarz dotarł do zakonników, którzy mieli kontakt z błogosławionym współbratem. – Mając garstkę spopielonych wspomnień, przywrócił nam żywą postać. Tak żywą, że nie przestaje nas niepokoić i uwierać – podsumowuje wynik tej ośmioletniej pracy o. Michał Zioło, trapista, który wcześniej też był dominikaninem.

Drugim dobrym źródłem do poznania tej postaci jest zbiór portretów powstańczych kapelanów, wydany w 2004 r. przez Muzeum Powstania Warszawskiego. – Był jak bogaty młodzieniec z Ewangelii, który zapytał Pana Jezusa, co trzeba zrobić, aby osiągnąć życie wieczne. Tylko nie zasmucił się tak jak tamten. Posłuchał Pana Jezusa i wszystko rozdał. Wszystko, czego w życiu dokonał, łącznie z ofiarą męczeństwa, było konsekwencją tego, że rozdał to, co posiadał i o nic nie musiał się już martwić ani lękać – stwierdza Jan Grzegorczyk. To ewangeliczne porównanie narzuciło mu się od razu, gdy zaczął poznawać postać dominikanina. Jest w tej analogii jednak małe „ale”. Gdy Czartoryski otrzymywał zakonny habit, miał już 30 lat. Ale rzeczywiście świat dawał mu szerokie możliwości realizacji. A on świadomie wybierał kapłaństwo i zakon, czyli, jak pisał, męczeństwo.

Żołnierz, działacz, zakonnik
Urodził się w 1897 r. w Pełkiniach koło Jarosławia na Podkarpaciu jako Jan Franciszek Czartoryski, syn księcia Witolda i Jadwigi z hrabiów Dzieduszyckich. Był szóstym z jedenaściorga ich dzieci, które odebrały wychowanie katolickie. Ojciec i matka należeli do Sodalicji Mariańskiej. Zwyczajem było, że po kolacji wszyscy zbierali się w pokoju dzieci. Stał tam stolik, a na stoliku figurka albo obraz Matki Bożej. Rodzina odmawiała pacierz.

Jan Czartoryski uczył się w prywatnej szkole „Ognisko”, którą w Starej Wsi pod Warszawą prowadził ks. Jan Gralewski. Maturę zdał w Krakowie, a we Lwowie ukończył studia. Zdobył tytuł inżyniera architekta. Brał udział w walce o to miasto w czasie ofensywy bolszewickiej na Polskę w 1920 r. Za męstwo na polu bitwy został odznaczony Krzyżem Walecznych. Kiedy rok później we Lwowie tworzyło się katolickie stowarzyszenie młodzieży „Odrodzenie”, Jan Czartoryski należał do grona jego założycieli. Od tego momentu był także stałym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 r. odbył indywidualne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie. Rozpoznając swoje powołanie, wstąpił najpierw do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Nie zagrzał tam jednak miejsca. Rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. Minął kolejny rok i brat Michał Czartoryski złożył śluby zakonne.

Już przed wstąpieniem do dominikanów napisał, że celem życia zakonnego jest zupełne oddanie się na służbę Bogu. – Zupełne, całkowite, bezapelacyjne, począwszy od codziennych najdrobniejszych obowiązków, rozumianych przez najczulsze sumienie, przez strapienia, bóle, krzyże, oschłości, aż do męczeństwa. To zupełne oddanie się Bogu na służbę oznacza jeden wyraz: miłość… ona wszystko może – opisywał.

Jego przyjaciel, m.in. z „Odrodzenia”, słynny filozof Stefan Swieżawski, wspominał po latach, że wstąpienie Jana Czartoryskiego do zakonu to było jakieś wypełnienie. – To była widzialna realizacja czegoś, co było zawsze w tym człowieku w zalążku lub w procesie dojrzewania. Byłem przekonany, że wstępując do dominikanów, zajmuje przewidziane dla niego miejsce – mówił Swieżawski. W nowicjacie Czartoryski był na jednym roku z dominikańskimi legendami: logikiem o. Innocentym Bocheńskim i etykiem Jackiem Woronieckim. W 1931 r. przyjął święcenia kapłańskie. Rok później, po ukończeniu studiów teologicznych, został wychowawcą, najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. – W jego pismach wyraźnie widać, że chciał, aby ci, których wychowuje, byli dominikanami z prawdziwego zdarzenia, żeby ich życie zakonne nie rozłaziło się. To słowo często pojawia się w zapiskach, przestroga przed rozłażeniem – mówił o. Bruno Mazur, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego Michała Czartoryskiego. – Nabrałem przekonania co do świętości o. Michała, kiedy przeczytałem jego pisma duchowe. Z ich lektury wyraźnie wynika, że wybór, aby dać się zabić z rannymi chłopcami, nie był tylko gestem wynikającym z porywu chwili, ale owocem drogi duchowej – tłumaczył.

Później przez jakiś czas o. Czartoryski odpowiadał za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Próbował gromadzić wokół siebie inteligencję, zajmował się III Zakonem św. Dominika i głosił rekolekcje.

Asceta i męczennik
Grzegorczyk zauważa, że „kto wie, czy gdyby Jan Paweł II nie poprosił, by zbierać świadectwa o męczennikach II wojny światowej, ktokolwiek z młodszego pokolenia dominikanów usłyszałby o istnieniu Michała Czartoryskiego”. Z relacji dominikańskich współbraci, które pisarz mozolnie zbierał, wynika, że doceniali oni wewnętrzną prawość, którą potomek książęcego rodu miał i którą podobno wyniósł z domu. Przez niektórych jednak była ona odbierana jako nadmierna surowość czy też zbytni radykalizm. Jeden z jego wychowanków, o. Albert Krąpiec, wspominał, że o. Michał ich karał, ale kara zawsze wpisywała się w system wychowawczy. – Wiedziało się, że nigdy nie będzie niesprawiedliwy – mówił znany filozof.

Latem 1944 r. szedł przez słoneczne Powiśle. Najpierw wizyta u okulisty, później powrót do klasztoru. Realizację tego planu dnia przerwał wybuch powstania. Zgłosił się do najbliższego oddziału jako kapelan. Trafił na prawie 400-osobowe zgrupowanie „Konrad”. Jako kapelan chodził także po piwnicach, odwiedzając ludność cywilną. – To był trudny teren. Ojciec Michał chodził, spowiadał, pocieszał. Z dnia na dzień przybywało rannych – wspominała Eleonora Kasznica, która była członkiem tego zgrupowania. Z o. Michałem znała się, bo przyjaźnili się ich ojcowie. Gdy 15 sierpnia nasilał się niemiecki atak, o. Michał odprawiał Eucharystię w bramie tzw. Ubezpieczalni przy ul. Smulikowskiego. Posługę kapelana pełnił do śmierci 6 września 1944 roku. W zapiskach ludzi z oddziału ciągle powraca „biały habit”: „Gdziekolwiek pojawił się biały habit, ożywała otucha i powracał spokój ducha”. „Ubrany zawsze w biały habit, był wszędzie”. Ponadto ludzie zwracali uwagę na spokój, jakim wykazywał się w trudnych sytuacjach. Działał w szpitalu powstańczym zorganizowanym na rogu ulic Tamki i Smulikowskiego.

W nocy z 5 na 6 września 1944 roku żołnierze, personel medyczny i lekko ranni wycofali się do Śródmieścia. Ojcu Michałowi proponowano, żeby przebrał się w cywilne ubranie i wycofał razem z innymi. Z łatwością mógł między cywilami opuścić strefę zagrożenia. Odpowiedź zakonnika była jednak krótka: „Szkaplerza nie zdejmę i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach, nie opuszczę”. Współgrało to ze słowami, które zanotował: „Dominikanin jest liturgiem nie tylko przy ołtarzu, ale mocą kapłaństwa, a zwłaszcza profesji zakonnej, zawsze chodzi w stroju liturgicznym, bezustannie jest na szczególnej służbie Bożej, na służbie Ciała Mistycznego Chrystusa”. Zapiski, które po nim się zachowały, to jego listy i pamiętnik, w którym znajduje się opis ważniejszych przeżyć z lat 1926–1944. A także notatki spisane przy okazji własnych rekolekcji, rozważania Drogi Krzyżowej.

6 września ok. godz. 14.00 został rozstrzelany razem z rannymi powstańcami. Ciała wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Gdy ranni, którzy zostali w szpitaliku, wiedzieli, co ich czeka i słyszeli zbliżających się Niemców, o. Czartoryski ich rozgrzeszył. Dowódca niemieckiego oddziału, gdy go zobaczył i usłyszał, że jest kapelanem, nazwał go „największym bandytą”.

Niedawno minęło 15 lat od uroczystości w Warszawie, podczas której Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi 108 męczenników II wojny światowej. A wśród nich dominikanina o. Michała Czartoryskiego. W dekrecie o męczeństwie zawartym w ich procesie beatyfikacyjnym można przeczytać, że „stali się wiernymi naśladowcami Bożego Mistrza, nie wyrzekli się swej godności chrześcijańskiej, nie odstąpili od wiary, nie zbiegli z niebezpieczeństwa, nie przestraszyli się gróźb (…) Pragnęli podjąć drogę krzyża, aby zbawić swoje dusze, dokonać dzieła dla chwały Bożej i powiększenia królestwa Bożego. Przeciwstawili się prześladowcom, mając niezłomną nadzieję otrzymania z Bożego miłosierdzia wiecznej nagrody”.