Niezła lekcja

GN 25/2014

publikacja 18.07.2014 06:00

O jedynce za katechezę przy stole pingpongowym i uczniach, których modlitwa zawstydza dorosłych, 
z ks. Michałem Misiakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.

Ks. Michał Misiak, kapłan diecezji łódzkiej, animator wielu ewangelizacji na ulicach miast czy w dyskotekach henryk przondziono /gn Ks. Michał Misiak, kapłan diecezji łódzkiej, animator wielu ewangelizacji na ulicach miast czy w dyskotekach

Marcin Jakimowicz: Znajomi katecheci niecierpliwie odliczali dni do wakacji, a Ty wyjechałeś z pełnym tęsknoty wpisem: „Koniec pięknego roku szkolnego”...

Ks. Michał Misiak: Bo to był naprawdę piękny, niezwykle owocny rok.

Żałujesz, że zaczęły się wakacje?

Nie. (śmiech) Niczego nie żałuję. Lubię i rok szkolny, i wakacje. Uczę w szkole już czwarty rok i widzę, że zbudowaliśmy z uczniami naprawdę dobre relacje. Żal się rozstawać na dwa miesiące… I w gimnazjum, i w liceum mieliśmy po lekcjach formację w małych grupach. Prowadzimy duszpasterstwo na całego, prawie jak w parafii. Bardzo wielu uczniów pojechało na Lednicę, co chwila słyszę świadectwa wiary. Ostatnio jeden chłopak podszedł do mnie na korytarzu, by podziękować za katechezę o miłości małżeńskiej. Bardzo go dotknęła. Pozwolił, by Bóg zaleczył jego rany i naprawił jego związek z dziewczyną. Słysząc takie opowieści, jestem bardzo szczęśliwy.

Kto rzucił hasło, by spotykać się w szkole pół godziny przed lekcjami?

Przed dwoma laty postanowiliśmy z młodymi, że zrobimy w szkole salkę do modlitwy. Pani dyrektor się na to zgodziła. Młodzi zakasali rękawy i przez dwa tygodnie ostro pracowali. Podwiesiliśmy sufit, uczniowie namalowali na ścianach ikony. Nazwaliśmy tę salę Namiotem Spotkania. Uczniowie byli zachwyceni. I wówczas pojawiły się przeszkody. Lokalny polityk SLD napisał do ministerstwa, że to skandal, by w publicznej szkole powstawała kaplica (nawiasem mówiąc, jaka to kaplica? zwykła salka). Ministerstwo zareagowało: szlaban był wyraźny.

I zamiast ikon wywiesiliście podobizny piłkarzy Widzewa?


Nie. Przenieśliśmy się do… sali koncertowej. Młodzi mieli tak wielkie pragnienie modlitwy, że rzucili hasło: spotkajmy się w dużej sali. Zamknięto nam drzwi, ale Bóg otworzył okno, więc się przez nie wpakowaliśmy do środka. Przez trzy lata mojej pracy w szkole grupki oazowe spotykały się z animatorami. Uczniowie wpadli na pomysł, żeby zrobić ewangelizację dla całej szkoły. Ale jak? Po lekcjach jest dużo zajęć, więc... będziemy się spotykać przed lekcjami i modlić za wszystkich uczniów i nauczycieli. To będą nasze Poranki Chwały.

Dzieciaki chętnie przyjeżdżają do szkoły pół godziny przez czasem?


Przyjeżdżają. To dzieło Ducha Świętego. Na początku modliło się 15 uczniów, a w chwilach szczytu po koncercie ewangelizacyjnym zespołu Mocni w Duchu 75 osób. Gromadzimy się o 7.45. Zaczynamy od jakiegoś ewangelizacyjnego filmiku, teledysku. Potem rusza modlitwa spontaniczna, śpiewamy pieśni uwielbienia (młodzi grają na swych instrumentach!). Przez 25 minut towarzyszy nam fortepian. Jestem poruszony, słysząc, jak szczerze ci uczniowie się modlą.

Otworzyli się od początku? Nie wyssaliśmy modlitwy spontanicznej z mlekiem matki…

Otworzyli się po miesiącu. Początkowo przyglądali się z nieśmiałością. Obserwowali. Gorąco się modliłem, by weszli w modlitwę całym sercem, by Jezus zabrał ducha ironii, który jest w stanie zablokować modlitwę. I nie było cienia szyderstwa! Nawet gdy ktoś modlił się o to, „by kolega nie dostał dziś w szkole pały”, nie było żadnych śmiechów! To był znak: mają dojrzałość do tego, by publicznie wypowiedzieć słowa modlitwy. Przychodzi mniej więcej 50 osób. Podstawówka, gimnazjum, liceum, cały przekrój… Młodzi wypowiadają intencje bardzo szczerze, nikt nie komentuje cudzych wezwań. Padają prośby za trudne sprawy rodzinne (w niektórych rodzinach jest problem alkoholowy, groźba rozwodu). To wszystko dzieci oddają w wielkim zaufaniu Panu Bogu.

Gdyby moja córka zaczęła jeździć do szkoły podejrzanie wcześnie, chciałbym sprawdzić, co się dzieje…

Rodzice też nas sprawdzali. (śmiech) Przyjeżdżali, obserwowali modlitwę i… wychodzili poruszeni. Czasami stoją pod drzwiami, by nie spłoszyć uczniów. (śmiech) Kiedyś weszła do nas mama uczennicy z podstawówki. Przywiozła ją do szkoły, więc weszła zobaczyć, co to za Poranki Chwały. Wzruszyła się i popłakała… Jakieś dziecko dziękowało głośno za rodziców, za mamę, tatę, za ich miłość. Bardzo ją to dotknęło. To było dla niej ogromne świadectwo. Podczas piosenki „Przyjaciela mam” uczniowie kładli rękę na ramieniu osoby stojącej po prawej stronie i w takim zjednoczeniu modlili się za siebie. Ta kobieta śpiewała z nami przez łzy… Sprzątaczki w czasie naszej modlitwy zamykają się w swojej kanciapie i w kompletnym milczeniu słuchają naszych pieśni. Ja nie chcę robić jakiegoś elitarnego duszpasterstwa. Chcę, by ci młodzi odkryli piękno Kościoła, tradycyjne formy, które znajdą po lekcjach w swojej parafii. W Wielkim Poście organizowaliśmy w szkole nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Na korytarzach. Braliśmy krzyż i ruszaliśmy od szatni, przez salę gimnastyczną.

Naprawdę nie spotykasz się z ironią, szyderką?


Niezwykle rzadko. Niepotrzebnie boimy się tego, że jeżeli zaczniemy opowiadać o miłości Boga, ludzie zareagują alergicznie. Jeśli czują, że rozmawiasz z nimi szczerze, odnoszą się do ciebie z szacunkiem. Staram się spędzać z młodzieżą czas. Słyszę, że moi uczniowie grają gdzieś koncert. Jadę do tego klubu, siadam przy barze, zamawiam sok pomarańczowy. Słucham, pokazuję: „OK. Świetnie wam idzie!”. I wiesz co? Zanim oni po koncercie podejdą do kumpli, przychodzą do mnie i mówią: „Dziękuję, że ksiądz przyszedł”. Gdy uczyłem w zawodówce, jeździłem na mecze czy zawody sportowe, w których brali udział moi uczniowie. Siedziałem na trybunach, czasem jako jedyny dorosły, i gorąco im kibicowałem.

Rozmawiasz z dzieciakami z rozbitych rodzin. W ich domach alkohol leje się strumieniami, są ofiarami agresji. A potem wracasz na plebanię. Nosisz te problemy na plecach? Nie przeżywasz frustracji, zwątpienia?

Przerzucam te problemy na Jezusa. Sam o to prosi. Mam świadomość, że jest Jezus, który niesie te ciężary. Widziałem sporo. Ale nawet gdy słyszałem o samobójstwach, nie opuszczała mnie nadzieja i nie pogrążałem się w rozpaczy. Wierzę, że w ostatniej chwili życia przy tych dzieciakach stał miłosierny Jezus, który nie oskarżał ich, ale wyciągnął ręce w geście błogosławieństwa. Nigdy nie spadniesz z ręki Boga!

W szkolnej klasie, gdy młodzi siedzą „w stadzie”, nie da się nic zrobić – słyszę często. To prawda?

Nieprawda. Mnóstwo rzeczy można zrobić w czasie lekcji. Wszystko zależy od podejścia. Trzeba być autentycznym. Lubię zaskakiwać uczniów. Kiedyś w połowie lekcji o miłości wzajemnej (pierwsza klasa gimnazjum) rzuciłem: idziemy grać w ping-ponga. Wszyscy rzucili się do sali gimnastycznej. Zaczęli grać. Jedna dziewczyna bardzo chciała „dojść do rakietki”, ale nikt jej nie pozwalał. Nie dopuszczono jej do stołu. „Dobra, wracamy na lekcje” – powiedziałem. A w sali wpisałem całej klasie… jedynki. Zamurowało ich. Za co??? „To są oceny z dzisiejszej lekcji. Wasza koleżanka chciała zagrać. Widzieliście to. To lekcja o miłości wzajemnej. Nie zdaliście egzaminu praktycznego. Za egoizm dostaje się pałę”. Na kolejnej lekcji zrobiliśmy modlitwę uwielbienia. Zaczęliśmy grać na gitarach, śpiewać. Wszyscy się włączyli. „Dziś – powiedziałem – wpisuję wam piątki. A ponieważ miłość zakrywa wiele grzechów, niwelują one poprzednie jedynki”. (śmiech) Robię takie rzeczy celowo, by te dzieciaki zrozumiały, że religia nie jest zwyczajnym przedmiotem. By się nie spinały, by zobaczyły, że oceny, sprawdziany nie są najważniejsze. Najważniejsza jest relacja z Jezusem, nie parafka katechety. Życie jest najważniejsze. Twoja reakcja przy stole pingpongowym, a nie odpytanie z zadania domowego.

Od kilku ludzi głęboko przekonanych o swej sprawiedliwości usłyszałem: „Papież Franciszek myli się, mówiąc, że Kościół jest szpitalem polowym. Nie trzeba wychodzić na zewnątrz. Wystarczy siedzieć w kościele i czekać, aż ludzie sami przyjdą”…

Tak mówią ludzie zalęknieni. Czasem słyszę podobne słowa ze strony księży. Jeżeli posłucha się jednak drugiej strony, czyli świeckich, widać, jak ważne jest dla nich to wychodzenie na zewnątrz. Oni przyznają rację papieżowi Franciszkowi. Podchodzę, by rozmawiać z uczniami, którzy nie chodzą na religię, i widzę, że oni naprawdę szanują papieża Franciszka. Podobnie wielu moich znajomych protestantów. Czytają Franciszka, chłoną jego słowa…

Jeden z nich, pracujący z młodzieżą popularny pastor Dobromir Mak Makowski, stał się właśnie członkiem Kościoła katolickiego…


Tak. To ewidentnie dzieło Ducha. Dobromir przez kilkanaście lat pracował z młodzieżą. Był pastorem jednej ze wspólnot ewangelikalnych. Przed rokiem na modlitwie dostawał silne przynaglenia, by pracować i modlić się razem z katolikami. Początkowo bał się.

Straszono go wielkim katolickim Babilonem? Pastor Ulf Ekman (świeży konwertyta) powiedział wprost: „Nic nie wiedziałem o Kościele katolickim. Żyłem w świecie uprzedzeń, półprawd”.

Dobromir też to „odchorował”. Uczono go że w Kościele katolickim… nie ma zbawienia. Podziwiam jego decyzję, otwarcie na prowadzenie Ducha. Kiedyś siedział z nami przy stole. Rozpoczęła się modlitwa przed jakimś spotkaniem. Ludzie zaczęli się szczerze modlić, niektórzy śpiewali językami. Patrzę, a Dobromir płacze. Wyciągnął komórkę i zaczął nagrywać na dyktafon tę modlitwę. „Nagrywam, bo nikt by mi nie uwierzył, że katolicy modlą się w ten sposób” – opowiadał. Czyli jest jakiś mur uprzedzeń, ignorancji, niewiedzy.

Po co organizowałeś nabożeństwa majowe na środku blokowiska, a nie jak Pan Bóg przykazał w zaciszu kościoła?

Bo posłuchałem papieża, który prosił, by wyjść na zewnątrz. Ludzie z ewangelizacyjnej grupy dzwonili do wszystkich mieszkańców domofonami. Mówili, że są z parafii, a wieczorem między blokami ruszy nabożeństwo majowe. „Dziś będziemy prosili o błogosławieństwo dla mieszkańców waszego wieżowca. O pracę dla bezrobotnych…”. Ludzie byli zaskoczeni. Na pierwsze spotkania przychodziła garstka, na nabożeństwa czerwcowe ponad setka ludzi. Szkoda, że nie ma nabożeństw lipcowych, bo mieszkańcy się rozkręcali, a tendencja była zwyżkowa. (śmiech)

Ludzie nie wstydzili się takiej publicznej modlitwy? Byli narażeni na potępiający wzrok sąsiadów palących papierosy na balkonie…

Jasne, że początkowo się wstydzili. Każdy początkowo czuje opór. Przełamali się, bo widzieli… modlącą się wspólnotę. Staliśmy razem. Jako wspólnota. Bazowałem na tym, co tradycyjne. Na wychodzeniu w maju pod kapliczki.

Tyle, że zamiast kapliczki wybrałeś blok…

Rzeczywiście nie było w okolicy ani jednej… Były za to pod ręką boisko, plac zabaw, wieżowce. Co ciekawe, nie spotkaliśmy się ani razu z agresją. Ktoś tylko puszczał coraz głośniej z balkonu Metallicę, ale jakoś nam to nie przeszkadzało. (śmiech)

TAGI: