Zaufaj i... kropka

Agnieszka Kliks-Pudlik, Mira Fiutak; GN 25/2014 Gliwice

publikacja 01.07.2014 06:00

W połowie września wylatują do nowych miejsc pracy. W dwóch różnych kierunkach – do Ameryki Południowej i Afryki.

 W Gnieźnie otrzymali krzyże misyjne: Justyna Brzezińska (piąta od lewej), obok niej (po prawej) ks. Szymon Zurek  i o. Krzysztof Koślik Archiwum prywatne W Gnieźnie otrzymali krzyże misyjne: Justyna Brzezińska (piąta od lewej), obok niej (po prawej) ks. Szymon Zurek i o. Krzysztof Koślik

Przygotowywali się do tego momentu przez cały ostatni rok. Jeszcze wcześniej dużo o wyjeździe na misje myśleli. Dziś znają już nazwy krajów, w których będą pracować, trochę o nich wiedzą, ale mają świadomość, że jadą jednak w nieznane.

Boliwia: na peryferie świata

Ksiądz Szymon Zurek mówi, że jest gotowy udać się dokądkolwiek. – Tam, dokąd mnie Bóg przez biskupa pośle, tam pojadę – stwierdza.

Pochodzi z parafii Bożego Ciała w Bytomiu-Miechowicach, a święcenia otrzymał w 2009 roku. Przez cztery lata był wikarym w parafii św. Józefa w Krupskim Młynie, a ostatni rok spędził w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. – Pierwsze myśli o wyjeździe misyjnym pojawiły się gdzieś w połowie seminarium. Należałem tam do koła misyjnego. Potem te myśli wróciły, gdy pracowałem już na parafii – opowiada.

W tym czasie rozmawiał o misjach m.in. ze swoim ówczesnym proboszczem, ale także z biskupem Janem Kopcem czy z ks. Arturem Chwaszczą, który przed rokiem wyjechał na misje do Boliwii. Z różnych stron trafiały do niego impulsy, np. przemówienie Benedykta XVI do polskich księży, by opuścili swój kraj i poszli w świat, gdzie brakuje kapłanów. Jednak jednym z decydujących czynników okazała się pewna audycja radiowa. – Pamiętam, że była to audycja misyjna w Radiu eM, którą prowadził o. Mirosław Piątkowski. Opowiadał o swoim pobycie w Argentynie. To było 6 stycznia, w Trzech Króli. Ten dzień stał się dla mnie przełomowy – mówi. Wiosną ubiegłego roku podjął decyzję o wyjeździe.

W CFM w Warszawie uczył się hiszpańskiego. – To nie była tylko nauka języka, ale też prawdziwa formacja. Wiele było czasu na modlitwę, medytację. Mieliśmy wykłady z misjonarzami, m.in. z o. Tomaszem Szyszką, który opowiadał o pracy w Boliwii – wymienia. Dodaje też, że wszyscy pozostali uczestnicy kursu formacyjnego: księża, siostry czy osoby świeckie, choć wyjeżdżają w różne rejony świata, mają ten sam cel – głosić Ewangelię. Ta świadomość pomagała im szczególnie w chwilach, kiedy entuzjazm na chwilę opadał i potrzebne było wsparcie. Czas spędzony w Warszawie był także okazją do nawiązania wielu nowych znajomości.

Boliwia to jego wybór. – Byłem gotowy jechać dokądkolwiek. Biskup dał mi pełną swobodę, ale zaznaczył, że warto pomyśleć, gdzie są nasi misjonarze, żeby nie jechać samemu – mówi. Santa Cruz to jedno z największych miast w Boliwii. Według oficjalnych danych zamieszkuje je ok. 2 mln ludzi, jednak w ostatnim czasie z powodu silnej migracji z wiosek do miast ta liczba jest dużo większa i trudna do oszacowania. Boliwia dzieli się na dwie strefy: górską i tropikalną. Santa Cruz leży w zasadzie na ich granicy, choć bardziej w części tropikalnej. – To największy departament Boliwii. Przez to, że ludzie przeprowadzają się do miasta, by tu zacząć nowe i, jak wierzą, lepsze życie – co zresztą jest problemem wielu krajów Ameryki Południowej – trzeba by już założyć 17 parafii, ale nie ma księży – tłumaczy. Na początku ks. Szymon będzie pracował najprawdopodobniej ze swoim kolegą kursowym ks. Przemysławem Skupniem z diecezji opolskiej na peryferiach miasta.

Czy ma jakieś obawy? – Jakiś element lęku jest, ale bardziej ciekawość. Tak do końca nie wiem, co tam dokładnie będzie, to dla mnie zupełnie inne i nowe otoczenie. Jeszcze nigdy nie byłem tak daleko od domu. Myślę, że mam dość sporo wiedzy o miejscu, do którego pojadę, ale to wszystko zweryfikuje życie – przyznaje. Fideidoniści, czyli księża diecezjalni wyjeżdżający na misje, podpisują kontrakt na pięć lat. – Urlop w Polsce przysługuje mi po dwóch latach, więc może podczas pierwszego wolnego uda mi się odwiedzić kogoś z mojego roku z centrum formacji – mówi.

W lipcu ks. Zurek pojedzie na dwa miesiące do Hiszpanii, by tam pracować na parafii i podszkolić język, a w połowie września wylatuje do Boliwii. – Nie mam jakiegoś motta, którym się kieruję. Darem dla nas był dokument papieża Franciszka o radości Ewangelii, o wyjściu na peryferia. Właśnie ta myśl ciągle wraca: „nie bójcie się iść na peryferie świata”. A krzyż misyjny, który otrzymałem, ma być ostoją, przede wszystkim w chwilach trudności. Z niego mamy czerpać umocnienie – mówi.

Czad: całkiem inna bajka

Ostatni rok w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie spędziła również Justyna Brzezińska z Gliwic. Ma 28 lat i taka misja to dla niej nie nowość. Pięć lat temu była na wolontariacie misyjnym w Ghanie. Przez dwa miesiące pracowała na obozie wakacyjnym dla dzieci ulicy, połączonym z nauką w szkole.

Teraz wyjeżdża do Czadu, gdzie będzie pracowała w diecezji Lai. To na południu kraju, około 450 kilometrów od stolicy Ndżameny. Znajdzie się w samym Lai, gdzie powstał ośrodek dla osób niepełnosprawnych. – Chyba są tam dzieci i dorośli. Nie wiem, z jakimi niepełnosprawnościami – mówi Justyna. Jej zadaniem będzie zarządzanie ośrodkiem i zorganizowanie w nim pracy. – Trudno mi zaplanować, co zrobię, bo kompletnie nie wiem, co zastanę na miejscu. Jakie będą warunki, jacy ludzie...? Będę chciała najpierw się przyjrzeć, jak ośrodek funkcjonuje, a potem powoli wprowadzać coś nowego. Dwa lata to sporo czasu – uważa.

Z wykształcenia jest pedagogiem specjalnym, przygotowanym do pracy z osobami upośledzonymi umysłowo i niewidomymi. Ma doświadczenie w pracy w polskich ośrodkach. – Obawiam się, jak się dogadam z ludźmi, bo łatwo spalić się na dzień dobry. Ale też o to, czy podołam oczekiwaniom wobec mnie – mówi. – Ale tak naprawdę nie wiem, co przyniesie życie. Mam bardzo duże zaufanie do Pana Boga i do ludzi – dodaje. Razem z nią jadą tam jeszcze dwie Polki, choć na krócej.

O diecezji, do której jedzie, trochę dowiedziała się od ks. Jarosława Zawadzkiego, który wrócił właśnie z 6-letniego pobytu na misjach w Czadzie. I ks. Jakuba Szałka z Polski, który razem z nim tam pracował i dalej jest w Czadzie. – Ale wiem, że do końca nie są w stanie opowiedzieć mi o tym, jak jest na miejscu. Po powrocie z Ghany też nie potrafiłam do końca tego przekazać – wspomina. – Więc ciągle powtarzają mi: bądź cierpliwa i zaufaj. Kropka.

Spotkała się z opiniami, że Czad jest trudnym krajem, jeśli chodzi o ewangelizację. – Przede wszystkim chodzi o świadectwo swojego życia. Nie nastawiam się tylko na pracę w ośrodku. Ale na to, co będzie potrzebą w diecezji – mówi.

Zaraz po powrocie z Ghany chciała wyjechać na misje. Dlaczego wybrała tę drogę? – To jest chyba najtrudniejsze pytanie. Nie potrafię na nie odpowiedzieć tak po prostu. Z tą decyzją dobrze się czuję, nie mam lęków, więc wydaje mi się, że jest dobra. Miałam całe dziewięć miesięcy w centrum formacji na weryfikację, czy chcę jechać. A po drodze było kilka kryzysów – wspomina.

Początkowo miała jechać do Republiki Środkowej Afryki, ale ze względu na trwające tam konflikty wstrzymano wyjazdy. W styczniu zapadła decyzja: Czad, chociaż na początku przygotowań odrzucała to miejsce. – I proszę, jadę do Czadu – śmieje się. – Zawsze w życiu jak sobie coś planowałam swojego, to wychodziło na nie. Myślę, że Pan Bóg miał swój pomysł na to. Nauczyłam się być otwarta na nowe – dodaje. – Na nic się nie nastawiam, na razie to jest najlepsze podejście. Niby już coś wiem na temat Czadu, w centrum formacji sporo słuchaliśmy na ten temat, sama coś czytałam, ale myślę, że na miejscu to będzie całkiem inna bajka – mówi.

– Przez ten rok nazbierało się też dużo ludzi, którzy okazywali mi wiele wsparcia i troski, pomagali duchowo i materialnie – dodaje. Opowiada o tzw. patronach misyjnych – ludziach, których nigdy nie spotkała, a którzy przekazują pieniądze dla konkretnych misjonarzy i pamiętają o nich w modlitwie.

O czasie spędzonym w CFM mówi, że najważniejsze były wspólnota i ludzie, których tam poznała. – Myślę, że to są znajomości na lata. Z częścią będziemy gdzieś w pobliżu siebie w Afryce, więc pewnie będzie możliwość kontaktu – stwierdza. W sąsiednim Kamerunie będzie pracować dominikanka, która razem z nią kończyła kurs w Warszawie.

Rodzina i znajomi przyzwyczaili się do jej decyzji. – Chociaż nie było to łatwe. Na razie mają mnóstwo pytań. I ciągle zastanawiają się, co mi jeszcze trzeba kupić przed wyjazdem – mówi. Wyjeżdża na dwuletni kontrakt. Nie przesądza dziś, co zdecyduje dalej. Na razie spędzi jeszcze dwa miesiące w Belgii na szlifowaniu francuskiego. A 16 września wylatuje do Czadu.

TAGI: