Skoro ja, to znaczy każdy

GN 24/2014 Świdnica

publikacja 16.06.2014 06:00

- Nazywam się Marcin i mam 39 lat - tak zaczyna opowiadać swoją historię. Zawsze, gdy trzeba oddać Bogu chwałę.

 Joanna i Marcin Kostrzewscy oboje służą dzisiaj w dziele nowej ewangelizacji Ks. Roman Tomaszczuk /GN Joanna i Marcin Kostrzewscy oboje służą dzisiaj w dziele nowej ewangelizacji

Do niedawna byłem człowiekiem słabej wiary, liczyły się dla mnie inne wartości, a kłamstwo było czymś nieodzownym w życiu codziennym, szczególnie w pracy – zaczyna Marcin Kostrzewski z Kłodzka.

Staje wobec obcych ludzi

i mówi o sobie z rozbrajającą szczerością. – Byłem człowiekiem, który żył według własnych zasad, dla mnie wygodnych. Nazywałem się katolikiem, ale z tych „wierzących, ale nie praktykujących” – mówi i jakby na swoją obronę dorzuca: – Starałem się być dobrym ojcem. Tyle. Jest 4 czerwca, dzień przyjścia na świat jego syna, Franciszka. Nie chodził do kościoła. Czemu? – Bo kościół był zły. Nie lubił księży. Czemu? – Bo księża byli źli. Nie chodził do spowiedzi i nie przyjmował komunii. Czemu? – Bo po co? – skoro w gazecie, po którą sięgał, w telewizji, którą oglądał, w radiu, którego słuchał, na portalach, do których zaglądał, zawsze znalazł tytuł, który krzyczał: Kościół to zło! Księża to zło! Wiara to zło!

– Widziałem to wszystko i przyjmowałem z satysfakcją, bo miałem wymówkę dla swojego złego postępowania. Skoro w Kościele dzieją się takie rzeczy, to dlaczego ja nie mogę sobie pozwolić na zło dużo mniejsze? Ignorowałem więc większość przykazań Dekalogu – mówi.

Pewnego pięknego dnia

przyszła do niego żona i zapytała, czy nie poszedłby z nią na modlitwę o uzdrowienie. – Powiedziała, że przyjeżdża do Kłodzka specjalnie ksiądz z Lublina, charyzmatyk, który ma wielki dar od Pana Boga… I mimo że nie za bardzo wierzyłem w cuda opisane w Biblii, a już tym bardziej w kościelne, zgodziłem się z nią pójść. Gdzieś w podświadomości liczyłem na to, że może to nie być zmarnowany czas – wyznaje. Po Mszy św., której przewodniczył ks. Krzysztof Kralka ze Szkoły Nowej Ewangelizacji, zaczęła się modlitwa o uzdrowienie. – Ksiądz poprosił: „Trzymajcie się za swoje chore miejsca, a Pan Bóg będzie je uzdrawiał”. Ja niestety nie mogłem się za nie trzymać, ponieważ w moich rękach była nasza najmłodsza córka, która zasnęła podczas Mszy. Zrobiła to za mnie moja żona. Swoją dłoń przyłożyła do moich chorych pleców. I kiedy pierwsza osoba usłyszała, że Pan Bóg ją uzdrawia, to ja bardzo pragnąłem być następny, bardzo pragnąłem, żeby Pan Bóg właśnie mnie uzdrowił. I nagle słyszę słowa księdza, że jest z nami człowiek, któremu kiedyś wypadł dysk i od tej pory zmaga się z silnymi bólami pleców. Myślę: „Boże, to do mnie! To o mnie chodzi! To niemożliwe – wspomina.

Zaczyna robić się ciepło,

tam, gdzie Joanna trzyma dłoń. – Czuję, że ból kręgosłupa jest coraz słabszy. Ale to niemożliwe, bo ostatnio towarzyszy mi prawie nieprzerwanie od kilku miesięcy, a dodatkowo nasilił się właśnie podczas tej modlitwy, bo stoję w niewygodnej pozycji, trzymając naszą córkę na rękach – myśli. Ale z drugiej strony są fakty. Czuje, jak zaczynają przeszywać to miejsce ciepłe promienie, jakby promienie słońca.

– I po chwili promienie te zaczynają wchodzić we mnie całego, przeszywają całe moje ciało. Są tak przyjemne, miłe i ciepłe, że nie czuję już żadnego bólu, ani w plecach, ani nigdzie indziej… To trwa na tyle długo i jest tak intensywne, że nie sposób pomylić tego z niczym innym, żadnymi dreszczami czy mrowieniem. To było jedno z najprzyjemniejszych uczuć, jakie w życiu przeżyłem – zapewnia. Kiedy wrócił do domu i ochłonął, wtedy pomyślał: „Skoro Pan Bóg zrobił to dla takiego grzesznika jak ja, to znaczy, że kocha nas wszystkich jednakowo i wszyscy jesteśmy dla niego bardzo ważni. Dlatego może nadszedł czas, żeby zacząć inaczej żyć, żeby powierzyć swoje życie Bogu, pozwolić mu się prowadzić. Przecież On wie najlepiej, co jest dla nas dobre, a co złe”.

Jak pomyślał, tak go olśniło

i w jednej chwili ogarnęło go wielkie pragnienie wyspowiadania się. Ale nie tak jak to mu się kiedyś zdarzało: po łebkach, dla zaliczenia, na odczepnego. – Zapragnąłem wyspowiadać się, ale tak generalnie z całego swojego życia, od pierwszego swojego ciężkiego grzechu, jaki tylko uda mi się przypomnieć. Poprosiłem więc ks. Kralkę, którym Pan Bóg posłużył się w uzdrowieniu mego ciała, żeby mnie wyspowiadał – wspomina wyprawę do Świdnicy, gdzie akurat wybrany ksiądz prowadził kolejne spotkanie. – Kiedy się wyspowiadałem, poczułem się jak lokomotywa, od której odczepili wszystkie wagony. Lekki, szczęśliwy, a przede wszystkim spokojny. W końcu miałem czyste sumienie. Koniec? – Jeszcze nie! Bo kiedy dasz Bogu wolną rękę w życiu, On będzie chciał coraz więcej: twojej wolności, twojego pokoju, twojej prawdziwej radości. Po prostu nieba! – zapewnia Marcin Kostrzewski i przywołuje sytuację, jaka miała miejsce kilka dni po spowiedzi. – Poszedłem z żoną na kolejną modlitwę o uzdrowienie. Ksiądz mówił o ludziach, którzy swoim postępowaniem, swoimi czynami sprawiają Panu Bogu przykrość – relacjonuje. – Wymieniał te osoby z zawodu i z uczynków. I nagle słyszę o grzechu, który zapomniałem wymienić na spowiedzi, grzechu, który w swojej pracy popełniałem przynajmniej cztery razy w miesiącu i nie miałem wątpliwości, że chodzi o mnie.

Znowu czuję obecność Boga,

który upomina się o więcej w moim życiu. On już taki jest: przychodzi skutecznie, by nam pomagać. Jest uparty i cierpliwy. I jeszcze jedno: Nie mamy prawa mówić, że Bogu podobają się tylko pobożni, uczciwi, zaangażowani. Ja taki nie byłem! – mówi Marcin Kostrzewski. – A jednak Pan chciał mnie mieć. Zresztą z kim zadawał się Jezus? Ilu w Jego otoczeniu to byli ludzie sprawiedliwi: kilku owszem, ale cała reszta to ludzie jakiegoś tam marginesu! – zauważa i podsumowuje. – Bóg przyszedł do mnie, więc może przyjść do każdego. Wystarczy się na Niego otworzyć. Okazja 29 czerwca niepowtarzalna! – zachęca.

TAGI: