Łaska Boża na start

Karolina Pawłowska
; GN 24/2014 Koszalin

publikacja 18.06.2014 05:40

Sakrament to nie czarodziejskie hokus-pokus. Same oleje na czole nic nie zmienią. Żeby Duch Święty mógł działać, potrzeba wiary 
i… współpracy całej rodziny.


Bierzmowanie to sakrament, który dotyka nie tylko samego namaszczanego, ale całą rodzinę Bierzmowanie to sakrament, który dotyka nie tylko samego namaszczanego, ale całą rodzinę
Karolina Pawłowska /GN

Odświętne dekoracje, ściskane w rękach karteczki, przećwiczone kroki do ołtarza i kwiaty dla biskupa. Gromkim głosem wypowiadane zapewnienia o dojrzałości, a potem pustoszejące kościelne ławki – co zrobić, żeby ten przygnębiający obrazek odszedł do lamusa? Współpracować. 


Nie poczujesz, nie zrozumiesz


– Złośliwa definicja mówi, że bierzmowanie to uroczyste pożegnanie z Kościołem pod przewodnictwem biskupa. Ja się w nią w stu procentach wpisałem – przyznaje się Bartek, 25-latek z niewielkiego miasteczka. – Jedyne, co zapamiętałem to ulgę, że koniec z zakuwaniem i zbieraniem podpisów od księdza. Trochę trwało zanim uświadomiłem sobie, że zmarnowałem kawał czasu – śmieje się. 
Że Duch Święty i na niego stąpił, odkrył w ubiegłym roku, gdy kuzyn poprosił go, żeby został świadkiem podczas bierzmowania. 
– U nas w rodzinie stosunek do Pana Boga, mówiąc delikatnie, jest raczej luźny. Niby wszyscy ochrzczeni, od święta na Mszę pójdą, ale trudno powiedzieć, żeby ogień wiary się palił. Trochę się nawet zdziwiłem, że Michał poprosił mnie o świadkowanie, ale się zgodziłem. W pewnym sensie przygotowywałem się razem z nim, odkrywając, że Kościół to nie katechizmowe regułki – opowiada i dodaje z uśmiechem: – Potem była spowiedź po latach i kiedy trzymałem mu rękę na ramieniu podczas udzielania sakramentu, chyba obydwaj byliśmy równie przejęci, że przeżywamy coś niezwykłego. 
Bp Edward Dajczak nie ma wątpliwości, że ten „element przeżyciowy” jest równie ważny, jak przyswojenie prawd wiary. 
– W procesie formacyjnym doprowadzającym do sakramentu bierzmowania akcent katechizmowy i doświadczanie jeszcze nie wszędzie zostały zrównoważone. Niekiedy to przygotowanie jest trochę „niedomodlone”. A przecież człowiek potrzebuje też emocji. Nie da się powiedzieć przecież komuś na sucho „kocham cię”. Tu ważne jest doświadczenie wiary – tłumaczy bp Dajczak. 


Syndrom Zacheusza


W tym nieodzowne są zastępy świeckich animatorów, ale pomocne są też rekolekcje przygotowane specjalnie dla kandydatów do bierzmowania. – Nawet, kiedy jadąc na nie, nie bardzo wiedzą po co. Księża czasem opowiadają, że ci młodzi jeszcze w piątek są pełni wewnętrznego rozgardiaszu, a już w sobotę potrafią do północy w kucki siedzieć przed Najświętszym Sakramentem na cichej rozmowie z Panem Bogiem. Może w jednym czy drugim nic nie zaskoczy, ale w następnych dziesięciu się obudzi. Bogu wystarczy czasem odrobina ciekawości. Jak z Zacheuszem, który właził przecież na to drzewo tylko dlatego, że był żądny sensacji. Tak jest z tymi młodymi. Trzeba im umożliwiać spotkania z Bogiem, wzbudzenia ich ciekawości, żeby z tego spotkania wrócili zupełnie innymi ludźmi – mówi bp Dajczak. 


Magda Borkowska, świeżo bierzmowana świdwinianka, przyznaje, że nawet w kimś, kto regularnie jest w kościele, rekolekcje mogą dużo zmienić. 
– Kiedy pojechałam pierwszy raz odkryłam zupełnie inny Kościół. Sama też poczułam się w nim pewniej, bo spotkałam ludzi, którzy wierzą, a nie idą do kościoła na pokaz, albo nie idą wcale, ale za to wyśmieją tego, kto chodzi – opowiada. Cieszy się, że jej przygotowanie do sakramentu nie było tylko zapełnianiem kolejnych kratek podpisami z „zaliczonych” nabożeństw. 
– Podpisy? Jakie podpisy? Ja nawet nie wiem, gdzie mam tę książeczkę – śmieje się jej koleżanka, Małgosia Majka. 
– Trochę się denerwowałam, ale bardziej tym, czy się nie potknę. A samo bierzmowanie było dla mnie czymś naturalnym, kolejnym krokiem. Tym bardziej, że przygotowywaliśmy się bardzo długo, od drugiej klasy gimnazjum. Czekałam na ten moment, bo zastanawiałam się, czy coś się zmieni we mnie. Zmieniła się chyba tylko świadomość, że teraz tak naprawdę to ode mnie, a nie od rodziców zależy, czy będę chodziła do kościoła – dzieli się wrażeniami z niedawnej uroczystości. 


– Bardziej niż na samo bierzmowanie czekam na to, co będzie się działo teraz. Ksiądz podpowiedział nam, żebyśmy modlili się do Ducha, rozmawiali z Nim. Chcę czuć, że On będzie cały czas przy mnie – dodaje jej koleżanka Asia Helwig. 


Mocny fundament


Dziewczyny należą do oazy, śpiewają w scholi, spotykają się w kościele na czuwaniach i jak mówią, im łatwiej było podjąć świadomą decyzję o sakramencie. Cieszą się też, że dzięki rodzicom nie musiały szukać po omacku. 
– My zanosiliśmy ją do chrztu, prowadziliśmy do I Komunii Świętej, ale o bierzmowaniu musiała zdecydować sama. Tyle że bez wsparcia rodziny pewnie byłoby trudno – mówią Janusz i Jola Helwigowie. Do sakramentu Asi przygotowywali się tym bardziej, że to ich „ostatnie” bierzmowanie. 
– Tłumaczyliśmy zawsze dzieciom, że nie dobra materiale, ale to, kim są, jakie mają wartości i zasady, to największe bogactwo. To wszystko, co płynie z wiary. Jak Pan Bóg będzie na właściwym miejscu w życiu, to ze wszystkim można sobie poradzić – mówi pani Jola. 
– Myślę, że nawet jeśli później zdarzyłoby się im gdzieś pobłądzić, to to, co otrzymają od nas przez lata, będzie gdzieś mocno w nich zakorzenione i pozwoli wrócić. Podejmą swoją decyzję, ale my daliśmy im mocny fundament – dodaje pan Janusz. 


– Moja koleżanka powiedziała, że musi poczekać jeszcze, że nie jest gotowa. Z całej rodziny tylko ona wierzy. Myślę, że to bardziej uczciwe. Bo za tą dojrzałością idą konkretne zobowiązania: muszę się opowiedzieć, czy jestem za Jezusem. Czy będę za Nim w każdej sytuacji: w rodzinie, w szkole, w pracy, z przyjaciółmi. A to jest trudne, jeśli nie stoi za tobą wspólnota, rodzina, znajomi i przyjaciele poznani na rekolekcjach – opowiada Małgosia. – Mówiąc szczerze mam niestety wrażenie, że 90 procent tych, z którymi stałam przy ołtarzu przed biskupem, zniknie z kościoła. Może jeszcze raz czy dwa pokażą się na Mszy, ale potem ich nie będzie. Smutne. Ja mam ten komfort, że od dzieciństwa jestem w Kościele, że moi rodzice to ludzie wierzący – dodaje nastolatka. 
– Jeżeli ma się być zbieraczem, czy raczej podrabiaczem podpisów, to lepiej wcale nie iść do bierzmowania. Po co? Starsi bracia mówili mi, że ich szło do bierzmowania znacznie więcej niż nas. Szli, bo wszyscy szli, ale przecież też nie o to chodzi. Same oleje na czole nie załatwią wszystkiego. To początek. Teraz na tym fundamencie trzeba zacząć samemu budować. I wybierać – kiwa głowa Asia. 


Pierwszy krok


Że wszyscy przyjmujący sakrament bierzmowania będą po wyjściu z kościoła wykazywać się podobną dojrzałością, bp Edward nawet się nie łudzi. – Bierzmowanie nieco na wyrost nazwane zostało sakramentem dojrzałości chrześcijańskiej. Nawet jeśli udało nam się w diecezji uciec z sakramentem z tego najtrudniejszego etapu gimnazjalnego, przesunąć go w czasie, to 17-latek nadal nie jest w pełni dojrzałym człowiekiem. To dopiero krok do dojrzałości – zauważa. Tu nieodzowna jest pomoc najbliższych. 
Edyta Poznaniak-Helak, mama Kacpra, jest jeszcze pełna emocji. Z trudem hamuje wzruszenie, a i chusteczka bywa przydatna. – Droga, która prowadzi do tego wspaniałego dnia, nie jest prosta ani łatwa. Ile trzeba się czasem natłumaczyć, nawet powalczyć. Ale przede wszystkim trzeba być przy dziecku. Kiedy staliśmy z mężem obok syna jak dwa filary, to poczułam dumę, że udało nam się go doprowadzić do tego momentu – przyznaje chwilę po wyjściu z kościoła. 
Nie zawsze było łatwo.

– Myślę, że obecność Ducha Świętego jest nieodzowna i rodzicom, żeby pomogli udźwignąć młodemu człowiekowi ten dar. Wychowuje się dzieci ze świadomością dzisiejszych czasów: trudnych, szybkich, kiedy samodzielność i dorosłość kojarzy się wyłącznie z szybkim zdobyciem pieniędzy. Pokusa świata jest ogromna. Telewizja i internet tyle młodemu człowiekowi obiecują, a ja mam mu zaproponować Kościół? Ten sakrament ma im otworzyć oczy i uszy – zauważa mieszkanka Krzyża Wielkopolskiego i dodaje, że bez pomocy rodziny doprowadzenie do dojrzałości wiary jest mało realne. 


– Towarzyszyłam synowi w przygotowaniach i nie raz słyszałam: na co to, po co tamto? Na początku tego „nie chcę, nie będę” było dużo. Nie chciało mu się zbierać podpisów, przygotowywać. Nie nauczył się na egzamin, to go oblał. Z czasem tego „nie” było coraz mniej, aż zniknęło w ogóle. Czy udało nam się sprawić, że już przyjął te wartości, które chcieliśmy mu przekazać nie wiem, ale myślę, że zaczął je przyjmować. I to chyba największy dar tego sakramentu – opowiada pani Edyta Poznaniak-Helak. 
Z zawodu jest pedagogiem więc wie, jak ważna jest rozmowa. – Bywało różnie z tym zaangażowaniem. Pytałam go wtedy, czy powinnam nadal traktować go tak, jak małe dziecko, wziąć za rękę i zaprowadzić, bo uważam to dla niego za najlepsze, czy jest dorosły. Nie chodzi o to, żeby poszedł, bo jest niedziela i tak wypada, tylko dlatego, że bierze odpowiedzialność za swoje życie – mówi. 


Nie zgasić ognia


Żeby się udało i Duch Święty mógł działać, sakrament musi dotknąć nie tylko samego bierzmowanego, ale całą rodzinę. 
– Na jednym ze spotkań formacyjnych zapytałem kiedyś dwóch panów, ojców rodzin, co może stymulować do pogłębiania wiary ludzi, którzy mają jej nieco mniej. Bez wahania odpowiedzieli: dzieci. Nawet, jak wiara jest niezbyt mocna, to kiedy w jej doświadczeniu jest się razem, blisko, jest nadzieja, że ten ogień się rozpali – mówi bp Dajczak. – W niektórych parafiach udaje się w ramach przygotowań do bierzmowania zaprosić kandydatów z rodzicami do kościoła na wspólna modlitwę wieczorną z nakładaniem rąk. Dla niektórych jest to pierwsze doświadczenie modlitwy nad swoimi dziećmi, bywa, że także dla tych młodych jest to pierwsza chwila, w której widzą, że rodzice proszą za nimi u Boga. 


– Najgorzej, jeżeli to doświadczenie sakramentu trafi na mur. Jeżeli taki młody człowiek nie dostanie pomocy, to to, co się zapaliło zostanie wygaszone – nie ukrywa bp Edward. – Mówię im, że zostali uzdolnieni do miłości, ale nie takiej, która jest tylko wzajemnością, handlem. Także takiej na miarę Jezusa, obdarowującej. Proszę ich, żeby przerośli wszystko, nawet jeśli jest w domu coś, co, mówiąc delikatnie, boli, i podziękowali swoim rodzicom, podzielili się tym, co otrzymali. Nie zapomnę do końca życia maila od chłopaka, który napisał, że jego rodziców i siostry nie obchodziło jego bierzmowanie. Cała drogę z kościoła zastanawiał się, co i jak ma zrobić. W końcu powiedział: „Duchu Święty, skoro przyszedłeś, to pomóż”. I tak jak stał, powiedział jedzącym kolację rodzicom, że ich kocha. Za chwilę całą piątką się obejmowali. Jak dopisał: najbardziej płakał tata. Choćby ten jeden akt musi się wpisać w życie, dać doświadczenie, co taka miłość na miarę Jezusa może sprawić. Nie tylko w nim, ale w całym otoczeniu. To doświadczenie musi wydawać owoce nawet w domu, w którym Boga jest niewiele.

TAGI: