Jonasz w habicie

Marcin Kowalik; GN 21/2014 Łowicz

publikacja 30.05.2014 06:00

Piesza wędrówka do Fatimy mocno dała mu się we znaki. Obiecał sobie, że już nigdy jej nie powtórzy. Po roku znów przeszedł ponad 4 tys. km, żeby utwierdzić się w swoim powołaniu.

 W ranach Jezusa znajdował ukojenie podczas wędrówki do Fatimy Archiwum o. Benedykta Zielińskiego OCist W ranach Jezusa znajdował ukojenie podczas wędrówki do Fatimy

Paweł Zieliński pochodzi z Głowna. Tu dorastał w wielodzietnej rodzinie. W domu się nie przelewało. Różnie wyglądało jego życie. Gdy się nawrócił, mieszkańcy byli zdziwieni jego przemianą i jej formą. Wstąpił do cystersów, przybrał imię Benedykt. W tym roku przyjął święcenia kapłańskie. Głowieński kościół św. Jakuba ledwo pomieścił wiernych na Eucharystii, którą celebrował. Tak wiele osób chciało być pobłogosławionych przez neoprezbitera.

Ratunek w krzyżu

Jakim człowiekiem jest o. Benedykt? – Przede wszystkim uderza jego pokora – mówi Elżbieta Mitręga. Trudne dzieciństwo, śmierć matki, a potem ojca kształtowały jego osobowość. – Wszyscy jesteśmy dumni, że z naszej parafii wywodzi się taki kapłan. Widziałam, jak wiele wysiłku poniósł w szukaniu swojej drogi w życiu – dodaje. Żeby ją odnaleźć, Paweł Zieliński przebył tysiące kilometrów. Pielgrzymował do okolicznych sanktuariów i na Jasną Górę. Był także za granicą. Rowerem przemierzał szlaki do Rzymu, Fatimy i Medjugorie. W duchu dziękczynienia za 25 lat pontyfikatu Jana Pawła II pielgrzymował pieszo z kolegą do Watykanu. Rok później ponowił swoją pieszą podróż z Jasnej Góry do Rzymu, tym razem z innym kolegą. Aż przyszedł czas na pielgrzymkę życia – pieszo do Fatimy.

To był rok 2005. Poszedł sam. Zależało mu, żeby dotrzeć do Fatimy przed pierwszą sobotą października. Udało się, choć wyruszył późno, bo dopiero 27 czerwca. Dziennie pokonywał 45–60 km. Zdarzało się, że nawet 70. Wszystko z krzyżem, który dźwigał na ramionach. Niezwykły ten krzyż. Odnaleziony przez jego brata w śmieciach. – Odnowiliśmy go. Modliliśmy się przed nim w naszym domu Różańcem i Koronką do Bożego Miłosierdzia. Przychodzili chłopcy, którzy mieli problem z alkoholem. Było dużo nawróceń, przestawali pić – opowiada o. Benedykt. Gdy podczas wędrówki nogi odmawiały mu posłuszeństwa, patrzył na rany Chrystusa. – Przyglądałem się Jego przybitym stopom. Rzeczywiście to mnie ratowało. Tak jak prorok Izajasz mówił, że w Jego ranach jest nasze zdrowie. A Jezus s. Faustynie, gdy czuła, że cierpienie było ponad jej siły, zalecał spojrzeć na Jego rany. To pozwala wznieść się ponad wszystko – wyjaśnia.

Ziomek z diecezji

Z krzyżem pielgrzymował, żeby rozeznać swoje powołanie. Tuż przed granicą z Niemcami, w Wieleniu Zaobrzańskim spotkał o. Floriana, cystersa. – Tak mnie poprowadziła Opatrzność Boża. Na mapce, którą miałem, nie było tej miejscowości. Dosiadł się do mnie do stolika, zaczął ze mną rozmawiać. Powiedziałem, że idę do Fatimy i że jestem z diecezji łowickiej. Ucieszył się: „To jesteś mój ziomek. Ja też jestem z tej diecezji”. Poprosiłem go o modlitwę. Pobłogosławił mnie i potwierdził, że będzie się za mnie modlił. Prosił także o modlitwę za siebie – mówi o. Benedykt. Ojciec Florian Rosiński OCist wywodził się parafii Przemienienia Pańskiego w Lubani. Niestety, nie doczekał święceń swojego ziomka. Zmarł w zeszłym roku. Niewykluczone, że jego modlitwy wyprosiły u Boga cysterskie powołanie dla pielgrzyma z Głowna. Ten, po 96 dniach wędrowania, dotarł przez ewangelicką część Niemiec, Holandię, Belgię, Francję i Hiszpanię do Fatimy. Codziennie rozważał słowo Boże i starał się uczestniczyć w Mszy św. Rytm pielgrzymki wyznaczała modlitwa. Rano Godzinki, potem brewiarz, Droga Krzyżowa i cały Różaniec.

– Często było tak, że spałem przy kościele pod gołym niebem. Jak były ciepłe noce, to sobie tylko karimatę rozwijałem, bo nie miałem już siły rozbić namiotu. Nieraz policjanci sprawdzali, kim jestem, ale pokazywałem pismo od proboszcza oraz paszport i mnie zostawiali. Tylko byli zdziwieni, że jestem nietypowym pielgrzymem. Miałem długą brodę i włosy oraz wór pokutny – mówi.

Sensacja na ulicach

Wór uszył sam, bo do Fatimy szedł, pokutując za swoje grzechy. Specjalnie wybrał drogę przez kraje, w których zanikła religijność. – Ludzie w Holandii zatrzymywali samochody, trąbili, robili zdjęcia, zapraszali do domu. Traktowali mnie jak zakonnika. Tam księża czy zakonnicy na ulicy nie noszą sutann. Moje myśli były takie, żeby Pan Bóg pobłogosławił Holandii, żeby kapłani założyli stroje duchowne, bo ludzie spragnieni są takiego świadectwa. Po powrocie z Fatimy wziąłem do ręki „Niedzielę” i czytam, że episkopat Holandii upomina się, żeby księża nosili sutanny. Coś niesamowitego. Odczuwałem wielką radość. Dziękowałem Bogu, bo moje pragnienie się wypełniło – opowiada.

Oprócz krzyża o. Benedykt dźwigał 30-kilogramowy plecak, a w nim mnóstwo obrazków Jezusa Miłosiernego z modlitwą w różnych językach. Rozdawał je napotkanym ludziom i modlił się za nich. Z pobytu w Holandii utkwiła mu również scena przed marketem. – Przechodziłem obok grupy młodzieży. Zobaczyłem, że mnie wołają. Podszedłem do nich. A oni podają mi jointa. Podziękowałem im. Pokazałem na krzyż i tłumaczę: „Jesus is my life” i że idę do Fatimy, pokutuję za swoje życie, bo w młodości robiłem różne rzeczy. Zapadło milczenie. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Rozdałem im obrazki. Dziwnie się na mnie patrzyli, ale je wzięli – mówi.

Rok duchowej walki

W Fatimie wyspowiadał się u polskiego księdza z Wenezueli. – Zalecił mi, żebym poszedł do cystersów. Sugerował, żebym wybrał klasztor w Hiszpanii, bo tam nie ma powołań i bardzo się ucieszą, jak przybędzie do nich Polak. Opierałem się. Nie znałem przecież języka. Jak już, to ewentualnie do Polski, ale bardziej do benedyktynów czy kamedułów. Przez rok uciekałem przed tym wezwaniem. Niczym biblijny Jonasz, który też uciekał przed spełnieniem woli Bożej. Biłem się z tymi myślami. Do cystersów? To nie jest chyba zakon dla mnie. A może się ożenię? Założę rodzinę albo będę żył samotnie. Miałem dylemat. Byłem rozdarty – opowiada. Mijał rok tej duchowej walki. Paweł Zieliński pojechał do kościoła jezuitów w Łodzi na nocne czuwanie przed Zesłaniem Ducha Świętego. O 3.00 nad ranem była Msza św. – Modlono się też o rozeznanie duchowe. Podczas modlitwy otrzymałem mocne wewnętrzne światło, takie silne pragnienie, żeby jeszcze raz pójść do Fatimy. A przecież przysięgłem sobie, że choćby nie wiem co, drugi raz nie będę tam pieszo pielgrzymował. Tak mocno fizycznie dało mi się to we znaki – mówi. 

Wystarczyło kilka dni przygotowań i ponownie ruszył. Tym razem wędrował inną drogą. Przez Czechy, Bawarię, Austrię i Szwajcarię. Doszedł w 105 dni. – Gdy 13 października kończyły się uroczystości, szukałem sposobu, jak powrócić do kraju. Miałem przy krzyżu narodową flagę. Zobaczyli ją polscy pielgrzymi. Ich opiekunem był o. Rajmund Guzik, cysters z Wąchocka. Wyjaśniłem mu, że szedłem w intencji rozeznania mojego powołania – czy mam się ożenić, czy iść do zakonu. Spojrzał na mnie z życzliwością i zażartował: „To jeszcze nie wiesz, chłopie? Tyle szedłeś i jeszcze nie wiesz?”. Dał mi kilkadziesiąt euro na powrót i adres do cystersów w Polsce – dodaje o. Benedykt. Po kilku miesiącach, 19 marca, we wspomnienie św. Józefa, zapukał do drzwi cysterskiej placówki w Winnikach.

Zapalić iskrę

Ze swoich wędrówek pamięta, że gdy potrzebował pomocy, Bóg stawiał na jego drodze dobrych ludzi. – W Pradze jadący na rowerze 13-letni chłopiec zatrzymał się i zapytał, czy mi nie pomóc. Szukałem katedry św. Wacława. Poprosiłem, żeby mi wskazał drogę. Od razu wyciągnął z plecaka mapę i pokazał mi, gdzie to jest. W duchu wdzięczności chciałem mu dać obrazek Jezusa Miłosiernego. A on, że dziękuje, ale nie przyjmie, bo nie wierzy w Boga. Tłumaczyłem mu: „Ty wierzysz w Boga, tylko nikt ci o tym nie powiedział. Jakbyś nie wierzył, to byś się nie zatrzymał i nie zapytał, czy mi czegoś nie potrzeba. Zrobiłeś dobry uczynek. W tej dobroci, którą mi okazałeś, w tym jest Bóg i w tym jest też twoja wiara”. Spojrzał na mnie. Pojawiła się radość w jego oczach. Wziął ten obrazek i uściskał mnie – opowiada. Takich przykładów mógłby podać więcej.

– Ważne jest, żeby wzniecić w ludziach iskrę, a potem ją rozdmuchiwać przez modlitwę w ich intencji. Jeszcze lepiej, żeby być przy nich i pielęgnować, żeby nie zgasła. Najlepiej własnym życiem, bo my, chrześcijanie, mamy Boga pokazywać, a nie tylko o nim mówić. To szczególna rola rodziców, wychowawców i kapłanów – tłumaczy.

TAGI: