(Nie)chciana posługa

Karol Białkowski; GN 20/2014 Wrocław

publikacja 23.05.2014 05:50

Jezus ją… przechytrzył. Nie potrzebował zbyt wiele czasu. Niewiele ponad kwadrans, a potem jeden „niewinny” wyjazd. – Zamarłam – wspomina Ania.

 Wolontariusze wnoszą do tymczasowych domów trochę radości i nadziei Archiwum prywatne Wolontariusze wnoszą do tymczasowych domów trochę radości i nadziei

To wciąż niewielka grupa. Jednak oddziaływanie świeckich misjonarzy na środowisko, w którym przez jakiś czas żyją, jest niezwykłe. A dla nich samych kilka miesięcy świadczenia o Chrystusie zupełnie obcym ludziom staje się przygodą życia. Anna Karwatka ma 26 lat i doświadczenie, jakiego nie da się porównać z niczym innym. Tuż po obronie pracy magisterskiej na filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego postanowiła wyjechać do Japonii ze wspólnotą Domy Serca. – To nie był mój pomysł. Ja nigdy nie miałam pragnienia, by zostać misjonarką – zaznacza. Przekonuje, że od samego początku był to plan Boży. – Nie miałam nic do gadania – dodaje ze śmiechem.

Nie ja chcę, lecz On...

– Zaczęło się od mojej przyjaciółki Magdy, która była wtedy na misji w Indiach. Napisała do mnie mejla, w którym zachęcała, bym poszła na spotkanie organizowane przez Domy Serca. Przekonywała, że muszę poznać osoby jej bliskie – opowiada Ania. Wybrała się tam bez większego entuzjazmu. – Spóźniłam się. Zdążyłam na ostatnie 15 minut. Wystarczyło, by opowieść o. Klemensa o... Wiedniu, w którym mieszkał, bardzo mnie zafascynowała – dodaje. Po spotkaniu chciała uciekać, ale jeden z kolegów namówił ją na rozmowę z duchownym. Trwała tylko 5 minut, bo Ania musiała iść uczyć się do zbliżającego się egzaminu.

– Po wyjściu nie mogłam się na niczym skupić. Coś mnie ciągnęło, by wrócić. Pomyślałam: chciałabym ich jeszcze spotkać – wspomina. Następnego dnia, już po egzaminie, postanowiła pójść do „Maciejówki”, gdzie członkowie wspólnoty nocowali. Spotkała ich wychodzących na pociąg. – Powiedziałam im, że to niesamowite, bo właśnie o nich myślałam. W jednym momencie zaproponowali mi przyjazd na weekend formacyjny – mówi. Gdy zaznaczyła, że nie jest zainteresowana wyjazdem na misje, przekonali ją, że udział w weekendzie do niczego nie zobowiązuje. Pan Bóg robił swoje. – Skupiałam się na pisaniu pracy magisterskiej, ale podczas modlitwy powiedziałam, że jeśli zaproponują mi Japonię, pojadę. To było chytre. Wiedziałam, że Domy Serca nie mają tam swojej placówki – mówi Ania.

„Japoński” wybór nie był przypadkowy, bo w tym czasie była już po czterech latach nauki języka japońskiego. – Pojechałam na ten weekend formacyjny. Na pierwszym spotkaniu o. Klemens prosił o modlitwę za założyciela wspólnoty, o. Thierry, który przebywał w... Japonii. Zamarłam – wspomina. Nikomu nie powiedziała o tym, co przeżywała. – W końcu sobie pomyślałam, że coś w tym wszystkim musi być. Skoro chlapnęłam z tą Japonią podczas modlitwy, to teraz czas podjąć wyzwanie – mówi. To było w marcu 2012 r. Dwa miesiące później odbył się drugi weekend formacyjny, następnie we wrześniu – dwutygodniowy staż. – W październiku byłam już na miejscu – podsumowuje Ania.

 

Błogosławiona obecność

Pojechała w totalne nieznane. Ze swoimi misyjnymi współtowarzyszami spotkała się dopiero na lotnisku. Na dodatek wszyscy byli Francuzami. – Nie miałam żadnych oczekiwań. Jechałam w ciemno, choć oczywiście cała nasza grupa miała pewne zadanie. Mieliśmy zainicjować funkcjonowanie domu wspólnoty – mówi. Na japońską bazę Domów Serca zostało wybrane Sendai w północnej części wyspy Honsiu. Dlaczego? Bo jest to duże miasto, które znajduje się w pobliżu zniszczonego przez tsunami terenu. – Charyzmatem wspólnoty jest niesienie współczucia i pocieszenia. Zostaliśmy tam wysłani, by nieść je tym, którzy całkiem niedawno stracili dorobek całego życia, a niektórzy również najbliższych – dodaje.

Przyznaje, że realizacja tak wzniosłych ideałów nie jest prosta. Jedną z trudności jest... wspólnota. – Stworzenie prawdziwej komunii w tak małej grupie obcych sobie osób jest zadaniem ciężkim, a przecież to właśnie od siebie nawzajem powinniśmy czerpać siły do działania. Zajęło nam to trochę czasu – tłumaczy. Odkryła przez to, jak wielkim darem są przyjaźnie, którymi została obdarowana w Polsce. Jak wyglądał dzień misjonarza w Japonii? – Codziennie poranna Eucharystia w kościele, potem jutrznia w języku angielskim. Po śniadaniu mieliśmy godzinną adorację Najświętszego Sakramentu, która kończyła się o godz. 9 – wylicza.

Kolejne punkty zależały od samych wolontariuszy. – Wszyscy przechodziliśmy kurs językowy. Ja chodziłam na zajęcia przez trzy miesiące. Po ich ukończeniu sama musiałam sobie znaleźć pewne aktywności – tłumaczy. W zasadzie każdego dnia spotykała się z innymi ludźmi związanymi z różnymi inicjatywami. Odbywało się to jednak regularnie, każdego tygodnia. – Jeździłam do domów tymczasowych, w których mieszkali wspomniani już poszkodowani podczas tsunami. Organizowanie takich spotkań wynika z ogromnej solidarności Japończyków. Czują się zobligowani do wyjścia z pomocą do osób najbardziej potrzebujących pomocy psychicznej – zaznacza.

Podkreśla, że tym ludziom często brakuje jakiejkolwiek motywacji do prozaicznych rzeczy: sprzątnięcia, udekorowania mieszkania czy drobnego remontu. Dominuje przekonanie o tymczasowości tych miejsc mieszkaniowych i braku własności. – Japończycy niechętnie o tym mówią, bo rzadko uzewnętrzniają swoje emocje, ale wytłumaczyły mi to mieszkające nieopodal Filipinki, które od lat są żonami miejscowych rybaków – dodaje.

 

Przynagleni, ale nie natarczywi

Misje kojarzą się słusznie z ewangelizacją, z niesieniem Dobrej Nowiny do tych, którzy jeszcze nigdy nie słyszeli o Chrystusie lub nie znają Jego zbawczego planu. Ania zaznacza, że zdecydowana większość Japończyków nie zna chrześcijaństwa w praktyce. – Jako wolontariusze Domów Serca nie jesteśmy natarczywi – wyjaśnia. – W zasadzie to niepytani – o naszej wierze w ogóle nie mówimy. Naszym zadaniem jest przede wszystkim współczująca i pocieszająca obecność – mówi. To wynika z przykazania miłości. – Jeśli chcę prawdziwie kochać Boga, jestem powołana do kochania bliźniego. Niosąc mu tę miłość, dzielę się Chrystusem.

Jadąc do Japonii, Ania była przekonana, że to ona będzie obdarzała innych miłością, jednak okazało się coś zupełnie odwrotnego. – Nic tam nie robiłam. Przez dłuższy czas nie odzywałam się i niewiele rozumiałam, a mimo wszystko czułam się z nimi jak w kochającej rodzinie – wspomina. Wyraża też nadzieję, że Japończycy widzieli w niej i w jej postępowaniu Chrystusa i to właśnie z tego powodu tak bardzo chcieli z nią przebywać.

Bardzo szybko zrezygnowała z nazywania siebie misjonarką. Bardziej zrozumiałe dla miejscowych było sformułowanie „wolontariusz”. – Gdy przyjeżdżałam z japońską Caritas, to było dla nich oczywiste, że jestem osobą wierzącą. W innej sytuacji czekaliśmy na ewentualne pytania. One się pojawiały – mówi. Takie momenty były najlepsze do przybliżenia Chrystusa zainteresowanym.

– Sposób, w jaki się to wszystko odbywa, jest piękny. Przede wszystkim świadectwo. Ono ma inspirować do zastanowienia się, kim i dlaczego właśnie tacy jesteśmy. To działa. Przywołuje historię związaną z pewnym małżeństwem. Było to tuż po ukończeniu przeze nią kursu językowego. – Jedna z sióstr zakonnych powiedziała mi o nowych mieszkańcach Sendai, którzy przyjechali z Tokio. Wspomniała im o mnie, a ci państwo zaproponowali, że będą mnie uczyć japońskiego – opowiada. Spotkania odbywały się raz w tygodniu. Co ciekawe, z Kościołem katolickim związani byli już od 50 lat, ale aż do tej pory nie przyjęli chrztu. – Już po powrocie dowiedziałam się, że w końcu do tego doszło. Bardzo się cieszę i mam świadomość tego, że decyzję podejmowali podczas naszego wzajemnego poznawania się. Pewnie długo do tego dojrzewali, ale myślę, że gorąca przyjaźń z nami była ostatecznym impulsem – mówi. Wystarczy dodać, że rodzicami chrzestnymi są członkowie Domów Serca.

Domy Serca

Katolicka wspólnota Domów Serca powstała w 1990 r. Została zainicjowana przez o. Thierry de Roucy, ówczesnego ojca generalnego zgromadzenia Służebników Jezusa i Maryi. Działalność wspólnoty skierowana jest zwłaszcza do dzieci i ludzi będących na marginesie społeczeństwa. Do realizowania dzieła miłosierdzia zaproszeni są wolontariusze z całego świata, którzy poprzez odpowiedź na wezwanie Boga mogą poświęcić rok życia w służbie najuboższym. Są oni posyłani do małych, maksymalnie 5-osobowych wspólnot rozsianych na całym globie. Więcej informacji o ruchu oraz o weekendach formacyjnych można znaleźć na stronie: www.heartshome.org (trzeba wybrać zakładkę z językiem polskim).

TAGI: