Oaza pod Lwowem

Andrzej Grajewski

GN 19/2014 |

publikacja 08.05.2014 00:15

W seminarium metropolii lwowskiej zobaczyłem młody lwowski Kościół. Jest różnorodny, mówi wieloma językami, nie zawsze ma polskie korzenie. Pamięta o tradycji, ale odczytuje także nowe potrzeby.

Ks. rektor Piotr Brzeski na tle jednego z budynków seminarium w Brzuchowicach; po lewej pomnik Jana Pawła II roman koszowski /gn Ks. rektor Piotr Brzeski na tle jednego z budynków seminarium w Brzuchowicach; po lewej pomnik Jana Pawła II

Seminarium zlokalizowane jest w Brzuchowicach pod Lwowem, w urokliwej leśnej okolicy słynącej ze znakomitych warunków klimatycznych, dlatego nazwanej „płucami Lwowa”. Niegdyś było tu sanatorium specjalizujące się w leczeniu płucnych dolegliwości. W latach 90. ub. wieku popadło w ruinę i zostało sprzedane archidiecezji lwowskiej. Po gruntownym remoncie i nowych inwestycjach stało się największym katolickim seminarium na Ukrainie. Początkowo klerycy z metropolii lwowskiej kształcili się na KUL w Lublinie. Była to tradycja jeszcze z czasów PRL-u, kiedy jedyną strukturą kościelną nawiązującą do metropolii lwowskiej była administracja apostolska w Lubaczowie, utworzona z parafii archidiecezji lwowskiej, pozostałych w granicach państwa polskiego po wojnie. W 1984 r. administratorem apostolskim został lwowianin, bliski współpracownik i przyjaciel Jana Pawła II – bp Marian Jaworski. W 1991 r. wrócił do Lwowa jako pierwszy hierarcha Kościoła Rzymskokatoli- ckiego, urzędujący tam od 1945 r. Budynków starego seminarium, stojących w centrum Lwowa, Kościołowi jednak nie zwrócono. Klerycy z Lwowa studiowali nadal na KUL. Do dzisiaj lubelska uczelnia jest głównym partnerem Instytutu Teologicznego we Lwowie. Jednak po utworzeniu w 1992 r. diecezji zamojsko-lubaczowskiej sytuacja na tyle się skomplikowała, że kard. Jaworski postanowił w 1996 r. utworzyć własne seminarium. Początkowo miało być jedno dla całego kraju, ale ostatecznie powstały trzy: w Brzuchowicach dla metropolii lwowskiej, w Gródku Jagiellońskim dla Podola i ziemi żytomierskiej oraz w Worzelu pod Kijowem, gdzie studiują klerycy z całej Ukrainy.

Po polsku i po ukraińsku

– Seminarium św. Józefa jest dwujęzyczne – mówi ks. rektor Piotr Brzeski, kierujący nim od kilku miesięcy. Sam jest Kaszubą. W jego rodzinnym domu mówi się po kaszubsku. Na Ukrainę po raz pierwszy przyjechał w 1993 r., rozpoczynając pracę w Mikulińcach pod Tarnopolem. Po ośmiu latach wrócił do swej diecezji, aby ponownie przyjechać na Ukrainę w 2013 r., już jako rektor seminarium. – Nasi kapłani w metropolii lwowskiej pracują zarówno w środowiskach polskich, jak i ukraińskich, dlatego jest rzeczą oczywistą, że klerycy muszą biegle posługiwać się oboma językami – mówi ks. rektor. Wprowadziliśmy zasadę, że jednego dnia wszystkie modlitwy prowadzone są w języku ukraińskim, a drugiego po polsku. Doświadczyłem tej dwujęzyczności podczas wspólnych posiłków. Między sobą klerycy najczęściej rozmawiają po ukraińsku. To język wspólny, wszyscy uczyli się go w szkole, choć – jak okazało się z mojej późniejszej rozmowy z klerykami – są także i tacy, którzy najlepiej porozumiewają się po rosyjsku. Lektorat języka polskiego jest obowiązkowy, a znajomość naszego języka utrwalają praktyki, które klerycy odbywają w parafiach w Polsce. Zamysł jest zresztą głębszy, jak wyjaśnia ks. rektor. Chodzi nie tylko o to, aby poznali Kościół w Polsce, ale by nawiązali także kontakty, które później pomogą im w pracy duszpasterskiej. Klerycy kształcą się w Instytucie Teologicznym im. bł. Jakuba Strzemię, który jest częścią kompleksu w Brzuchowicach. Na jego czele stoi ks. dr Jacek Uliasz z diecezji sandomierskiej. Podkreśla on, że celem uczelni jest kształcenie zarówno przyszłych duchownych, jak i osób świeckich, głównie katechetów. Wśród blisko 50 studentów, poza katolikami obrządku łacińskiego, studiują także grekokatolicy, przeważnie świeccy, pragnący zdobyć dyplom z teologii. Przyciąga ich, że będą mieli dyplom KUL, a więc europejskiej uczelni, uznawany w Unii Europejskiej. Zajęcia odbywają się zarówno w języku polskim, jak i ukraińskim. Także kadra naukowa pochodzi z obu krajów. W tym roku grupa pierwszych 12 absolwentów Instytutu będzie broniła prac magisterskich na KUL. Natomiast klerycy swoje prace piszą na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie.

Kapłani dla wszystkich

Na początku lat 90. ub. wieku wśród kleryków zdecydowanie przeważali chłopcy pochodzący z polskich rodzin. Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Spośród 25 kleryków wielu pochodzi z rodzin mieszanych lub ukraińskich czy rosyjskojęzycznych. W Brzuchowicach studiują także chłopcy z Charkowa oraz Zakarpacia, którzy nie mieli kontaktów z językiem polskim. Nie wszyscy też pochodzą z rodzin katolickich. Niektórzy są z rodzin prawosławnych albo w ogóle niepraktykujących czy nawet niewierzących. – Moi rodzice to prawosławni niepraktykujący – opowiada kleryk Borys, który trafił do Brzuchowic z Zakarpacia. Zanim zaczął myśleć o kapłaństwie, ukończył studia ekonomiczne i miał dobrą posadę w prywatnej firmie. Wiadomość, że idzie do seminarium rzymskokatolickiego, była dla jego znajomych szokiem. Musiał na roku wstępnym opanować podstawową wiedzę religijną, a także mocno przykładać się do nauki języka polskiego. Zresztą najtrudniejsze wyzwanie językowe dopiero jest przed nim. Na ostatnim roku czeka go roczny pobyt w Budapeszcie i nauka języka węgierskiego, gdyż większość katolików na Zakarpaciu to Węgrzy. Droga do seminarium dla kleryka Maksyma także nie była prosta – syn górnika spod Doniecka, z trwogą obserwujący działania separatystów w tamtych okolicach. Choć dorastał w środowisku rosyjskojęzycznym, nie chciał ze mną rozmawiać po rosyjsku, ale po ukraińsku. Pochodzi z rodziny prawosławnej, w której w ogóle nie chodziło się do kościoła. Jego powołanie rodziło się na drodze długich poszukiwań i rekolekcji, które uformowały go duchowo. Jeśli zostanie wyświęcony na kapłana, będzie posługiwał w diecezji charkowsko-zaporoskiej. – Może to być już wtedy w Rosji – komentuję obecne wydarzenia. – Nie – odpowiada twardo. – To była i będzie Ukraina. W zupełnie innych warunkach rodziło się powołanie kleryka Romana, pochodzącego z tradycyjnej polskiej rodziny spod Lwowa. Od dzieciństwa chodził do kościoła wraz z całą rodziną. Później był ministrantem i brał udział w rekolekcjach. Jego powołanie zostało w rodzinie przyjęte jako dar i wyróżnienie. Wie jednak, że będzie pracował także w parafiach, gdzie przeważają Ukraińcy, i nie stanowi to dla niego żadnego problemu. Język ukraiński opanował w szkole i posługuje się nim nie gorzej niż koledzy Ukraińcy. Ma także dobre kontakty z grekokatolikami i jest przekonany, że jako kapłan będzie umiał dotrzeć zarówno do unitów, jak i do prawosławnych. Rzeczywistość tego Kościoła jest bowiem taka, że w tej samej miejscowości często stoją obok siebie kościoły katolicki i greckokatolicki, cerkiew prawosławna albo i dwie – w jednej jest ksiądz z Patriarchatu Moskiewskiego, w drugiej z Patriarchatu Kijowskiego. Trzeba mieć wielką wrażliwość oraz umiejętność szanowania innych, aby w tych warunkach zachować pokój religijny i nie robić z wiary czynnika podziału. W podobnym duchu swe powołanie widzi kleryk Wołodymyr, pochodzący spod Tarnopola, ochrzczony w Cerkwi prawosławnej. Choć jest Ukraińcem, znakomicie mówi po polsku. Pochodzi z rodziny, która nie praktykuje, ale jego decyzję pójścia do seminarium przyjęto pozytywnie. Wie, że nie będzie mu łatwo po święceniach. Parafie są tutaj małe, wiernych niewielu, przeważnie ludzie ubodzy. Sporo osób utrzymuje się ze środków wypłacanych im przez dzieci pracujące na Zachodzie bądź w Polsce. Język nie jest dla niego przeszkodą. Polskiego nauczył się w czasie praktyk w naszym kraju. Pytany o ewentualne podziały wśród kleryków na tle narodowym mówi, że nie stanowi to dla nikogo problemu. On sam mieszka z Polakiem, a zdarza się, że kleryk z polskiej rodziny mieszka z Ukraińcem. Zgodnie podkreślają: – Będziemy kapłanami Kościoła katolickiego, a więc powszechnego, otwartego wobec wszystkich. To ogromna zmiana w stosunku do czasów przedwojennych, gdzie tradycyjnie Polacy w metropolii lwowskiej byli obrządku łacińskiego, a Ukraińcy obrządku wschodniego albo prawosławni.

W duchowości ojca Pawła

W takim duchu chce seminarzystów kształtować także ojciec duchowny ks. Witalij Bukowski, Polak z Gródka Jagiellońskiego, który do swego kapłaństwa doszedł przez kontakt z ks. Henrykiem Mosingiem, opatrznościowym człowiekiem Kościoła lwowskiego. Mosing był współpracownikiem światowej sławy epidemiologa prof. Rudolfa Weigla. Uczynił z lwowskiego Instytutu Bakteriologii placówkę na światowym poziomie. Nikt nie wiedział, że Mosing był także księdzem, tajnie wyświęconym w Polsce w 1961 r. przez kard. Stefana Wyszyńskiego. Wielu katolikom, którym udzielał posługi sakramentalnej, był znany jako ojciec Paweł. Kilku z jego uczniów zostało później kapłanami. Jeden z nich, ks. Leon Mały, w latach 90. ub. wieku został biskupem pomocniczym we Lwowie. Jak opowiadał ks. Witalij, ojciec Paweł miał ideę stworzenia grupy świeckich, żyjących we współczesnym świecie według rad ewangelicznych i całkowicie dyspozycyjnych wobec biskupa miejsca. W tym celu założył Instytut św. Wawrzyńca, który miał przygotowywać świeckich i diakonów do posługi w Kościele. Blisko 16 osób ukształtowanych w jego kręgu później zostało kapłanami. Ks. Witalij był w ostatniej grupie wychowanków ks. Mosinga, a jego posługa obejmowała nie tylko kształcenie teologiczne, ale całodzienną troskę o ciężko chorego, przykutego do łoża kapłana. Chciał, aby w podobnym duchu służby wobec człowieka byli kształtowani klerycy w Brzuchowicach.

Warto tam zajrzeć

Częścią kompleksu kościelnego w Brzuchowicach jest Dom Pielgrzyma bł. Jakuba Strzemię (szczegółowe informacje na stronie www.dompielgrzyma-lwow.pl). Stary obiekt, który wkrótce będzie oddany na potrzeby archidiecezji, w którym powstaną stacja Caritas oraz dom pobytu księży emerytów, zostanie zastąpiony nowym, przygotowanym na przyjęcie nawet 130 osób. Ośrodek dysponuje wygodnymi pokojami, a także salami konferencyjnymi, jadalnią. Jest położony w sosnowym lesie. Turyści byli dotąd ważnym źródłem utrzymania seminarium. W ostatnich latach przyjeżdżało ich wielu. Zarówno tych, których przyciągał niezmienny urok Lwowa, jak i zatrzymujących się po drodze, podczas wycieczek na Kresy Rzeczypospolitej. Sporą część stanowiły grupy podróżujące na Krym. Od wielu tygodni obiekt stoi pusty, gdyż turystów nie ma. Z powodu kryzysu politycznego Polacy przestali odwiedzać Ukrainę. Być może po jakimś czasie sytuacja się zmieni, ale już wiadomo, że bardzo trudno będzie odbudować ruch turystyczny. Tymczasem Lwów czeka na polskich turystów. Wszędzie można porozumieć się w języku polskim. Wiele muzeów posiada specjalne foldery w naszym języku. Na każdym kroku można spotkać się z sympatią Ukraińców, podkreślających swoją wdzięczność wobec Polski, która tak jednoznacznie wsparła i nadal wspiera ukraińskie dążenia do wolności i demokracji. Warto więc znów pojechać do Lwowa, jednego z najpiękniejszych miast w Europie Środkowej, a także zatrzymać się w Brzuchowicach, aby zapoznać się z niepowtarzalną atmosferą tego miejsca i poznać młody Kościół lwowski, wierny tradycji, a zarazem otwierający się na nowe wyzwania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.