By klerykom w brzuchach nie burczało...

ks. Rafał Starkowicz; GN 18/2014 Gdańsk

publikacja 11.05.2014 06:00

Seminarium to przede wszystkim formacja, solidne studia teologiczne. Taka instytucja wymaga jednak wielu osób, które wykonują prace konieczne dla jego funkcjonowania – mówi ks. Andrzej Leszczyński, dyrektor ekonomiczny GSD.

 – We wspólnej pracy ważne jest to, byśmy tworzyły zgrany zespół – podkreśla s. Bernadetta ks. Rafał Starkowicz /GN – We wspólnej pracy ważne jest to, byśmy tworzyły zgrany zespół – podkreśla s. Bernadetta

Budynki, w których mieści się Gdańskie Seminarium duchowne, pochodzą z różnych okresów. Większą część stanowią te, w których przez wieki mieścił się oliwski klasztor cystersów. To budowle z XIV i XVII wieku. Klerycki żargon nadał im swojskie nazwy: Olimp, Akropol, Syberia, Francja… Rozszyfrowanie ich genezy nie jest trudne. W jednym znajduje się najwyższa zamieszkała kondygnacja, w innym było naprawdę zimno, jeszcze inny, w czasach kiedy ukuto określenie, stanowił szczyt elegancji. Dwa kolejne powstały w latach 70. i 80. XX w. W pochodzącym z lat 70. Falowcu pokoje nie grzeszą nadmiarem przestrzeni. Oddany zaś w 1987 roku Wersal jako jedyny wówczas miał pokoje wyposażone we własne łazienki. Dzisiaj nikt nie posługuje się innymi nazwami.

Wspólna praca

Utrzymanie wielkiego domu w czystości wymaga pracy wszystkich jego mieszkańców. Stąd wykonywane dwa razy w tygodniu prace porządkowe odbywają się według ściśle określonego grafiku. Zmywanie podłóg, czyszczenie toalet, odkurzanie zamieszkiwanych skrzydeł seminarium, dbałość o czystość sal wykładowych – to wszystko leży w gestii kleryków. Podobnie jak dyżury w ogrodzie czy przy sprzątaniu seminaryjnego podwórza. – Klerycy wykonują różnorodne prace. Pomagają w remontach, pracach porządkowych – wylicza ks. Andrzej. – Nie można zapominać, że wspólna praca ma także charakter wychowawczy – dodaje. Ksiądz Andrzej podkreśla, że mimo iż pracuje w seminarium, nie należy do grona moderatorów. Z klerykami częstszy kontakt ma w czasie wakacji niż podczas trwania roku akademickiego. To z racji wakacyjnych dyżurów, które poświęcone są na gruntowne porządki czy remonty. – Dyżury mają wszyscy, także diakoni. Z tą różnicą, że diakoni dyżurują tylko tydzień. Jadą później na swoje praktyki do parafii. Ale z tych prac nikt nie jest wyłączony. Przebywający tutaj uczą się dbałości o dom. Ale wakacyjne dyżury to także służba na furcie czy obsługa muzeum diecezjalnego – opowiada ks. dyrektor.

Bez nich ani rusz

Są jednak takie prace, których nie da się pogodzić z rytmem seminaryjnych studiów i formacji. To przede wszystkim prowadzenie kuchni, organizowanie zaopatrzenia, praca w księgowości czy też dbałość o firany, zasłony, obrusy… – W seminarium obecnie pracują 22 osoby, w tym pięciu duchownych oraz dwie siostry zakonne. Pozostali to świeccy – wyjaśnia ks. Andrzej. – Siedem zajmuje się pracą w kuchni. Pan Józef, który wprawdzie zatrudniony jest w kurii, czuwa nad pewnymi częściami ogrodu. Księgowość prowadzi s. Samuela. Są dwie panie sprzątające, krawcowa, pan Jurek, który troszczy się o zaopatrzenie, dwie panie na furcie, trzy panie w bibliotece – wylicza. W seminarium pracuje także pięciu księży: rektor, wicerektor, dwaj ojcowie duchowni oraz dyrektor ekonomiczny. – Co ważne, nasi pracownicy są prawdziwie wierzący. Myślę, że wszyscy traktują pracę w seminarium jak powołanie. Mają świadomość swojej roli w wychowywaniu nowych kapłanów. Są oddani sprawie. Pracują bardzo sumiennie – stwierdza ks. Grzegorz Szamocki, rektor GSD.

Święty też musi jeść

– W mojej pracy chodzi o to, by w kaplicy nie burczało klerykom w brzuchach, żeby nie myśleli tylko o jedzeniu – stwierdza szefowa seminaryjnej kuchni s. Bernadetta Jolanta Kałuża ze Zgromadzenia Sióstr Opieki Społecznej pod wezwaniem św. Antoniego. Jak mówi, z seminaryjnej kuchni korzysta ponad 80 osób. Tyle porcji wydaje kuchnia, gdy wszystkie roczniki są akurat w seminarium. – Chłopaki potrafią zjeść. Ważne jest, by byli dobrze odżywieni. Posiłki muszą być dobrze ustawione pod względem kalorycznym i dosyć zróżnicowane. Dobrze nie znaczy dużo. Tu wszystko zależy od indywidualnego zapotrzebowania – podkreśla siostra. Stara się, aby kuchnia była na miarę domu. – Jedzenie jest bardzo zwyczajne. Schabowe, gulasz, bigos, spaghetti, trafią się placki ziemniaczane i naleśniki. Są też surówki. To moja pasja. Witaminy są potrzebne – podkreśla. – Zdaję sobie sprawę z tego, że kuchni mamy nic nie zastąpi – dodaje.

Siostra Bernadetta pochodzi z leżącej na ziemi radomszczańskiej miejscowości Wielgomłyny. Pierwsze kroki w zakonie stawiała w Wieluniu. To tam znajduje się dom formacyjny zgromadzenia. W swoim zakonie pracowała w dziale administracyjnym. Jest z wykształcenia ekonomistką. Obecnie kończy studia teologiczne. Wiadomość o tym, że będzie pracowała w kuchni, bardzo ją zaskoczyła. – Mój tata wziął mnie wówczas na bok i powiedział: „Jola (takie imię nadano mi na chrzcie św.), pamiętaj. Oni mają tylko ciebie” A później martwił się, jak dam sobie radę. To nie jest tak, że nie umiałam gotować, ale liczba posiłków przygotowywanych tutaj jest prawdziwym wyzwaniem. Doświadczam jednak, że Pan Bóg, dając zadania, wspiera człowieka – wyznaje siostra. – Codziennie obieramy dwa–trzy worki ziemniaków. Ile trzeba wsypać soli? – To trudne pytanie. Kwestia wyczucia. Na kocioł zupy wsypuję chochlę soli. Ale ile ona waży – nie wiem. Zresztą i tak wszystkiego trzeba po prostu spróbować – mówi ze śmiechem. – Dzisiaj mogę powiedzieć, że bardzo dobrze mi się tu pracuje. Mam wspaniałe panie, które tworzą zgrany zespół – dodaje. Pani Bogusława Malikowska jest mamą księdza. W kuchni zaczęła pracować wówczas, gdy on już był kapłanem. – Posługa klerykom, to trochę jak posługa własnemu synowi. Zresztą dwóch z nich mówi do mnie „mama” – uśmiecha się. – Praca tutaj nie należy do łatwych. Ale daje także dużo radości – stwierdza pani Romana Białkowska. – Jest to przede wszystkim potrzebne tym młodym, którzy przygotowują się do kapłaństwa – podkreśla.

Od spraw pierwszego kontaktu

– Odbieram telefony, łączę rozmowy. Także do kleryków. Kiedy alumnów odwiedzają rodzice, prowadzę ich do rozmównicy. Ponieważ seminarium ma swój rytm życia, kiedy rodzice przynoszą dla kleryków przesyłki, przekazuję im je wówczas, gdy mają czas wolny – relacjonuje zakres pełnionych obowiązków pani Barbara Kur, od piętnastu lat pracująca na seminaryjnej furcie. Nie jest osobą, która tylko otwiera drzwi. – Lubię z nimi rozmawiać. Nie zawsze mogą, ale w wolnym czasie zdarza się, że ze mną rozmawiają. Mówią o sobie. Czasem o tym, że któregoś boli ząb. Czasem o rzeczach bardziej poważnych. Przychodzą porozmawiać o życiu – zwierza się. – Na tych młodych ludzi patrzę z miłością i wdzięcznością za to, że w ogóle są. Myślę, że ich rozumiem. Świat może mówić, że to szaleństwo, by iść w dzisiejszych czasach do seminarium, ale ja widzę w nich powołanie. A seminarium zapewnia Kościołowi pewną ciągłość głoszenia Ewangelii – dodaje. Kościół zna od podszewki. Jej zmarły brat był księdzem. Księżmi są także jej bratanek i brat stryjeczny. Podkreśla, że doświadczyła tu wielu ważnych chwil. – Przeżyłam tu spotkanie z papieżem Janem Pawłem II. Nigdzie by mi się tak bliskie spotkanie nie zdarzyło – mówi, pokazując pamiątkowe fotografie. – Gdzie spotkałabym tak wspaniałych ludzi – dodaje. – Z perspektywy każdego księdza seminarium to ważne miejsce, do którego się wraca – przekonuje ks. Andrzej Leszczyński. – Co więcej, myślę, że każdy ksiądz, który przekracza seminaryjną furtę, zaczyna się czuć jak w domu. Wielu naszych profesorów już odeszło. A ich słowa, wydarzenia z ich udziałem gdzieś w nas żyją. W jakiś sposób nas tworzą – podkreśla.

TAGI: